Lech Poznań zaliczył solidną wtopę w Pucharze Polski, ale w Ekstraklasie się nie zatrzymuje. Właśnie wygrał szósty mecz z rzędu i ciągle jest liderem. Wiele trybików pracuje w maszynie Nielsa Frederiksena tak, jak powinno. Co więcej, naprawił on też zużyte i nienadające się do niczego części. Główną z nich jest Dino Hotić.
Dino Hotić to w Poznaniu był taki piłkarz, który wywoływał raczej zażenowanie i uśmiech politowania. A przecież początek miał ekscytujący – grał w przebojowym stylu, było go wszędzie pełno, strzelił gola (i to z główki, a jest przecież niziutki!) w drugim spotkaniu, w którym wystąpił – w pierwszym meczu II rundy kwalifikacyjnej do Ligi Konferencji. Po bramce jeszcze zrobił efektowne salto. Kibice mieli prawo oczekiwać, że takie salta będa pojawiały się często. Cóż, ten z Ligi Konferencji okazał się jedynym. Wtedy rzeczywiście pokazał się z niezłej strony, nie bał się brać akcji na siebie. Potem jednak wyglądało to już dużo gorzej. Lech zaczął grać słabiej i w fatalnym stylu odpadł ze Spartakiem Trnawa. Nic tego nie tłumaczyło. W przeciętność wpasował także Hotić, który przestał się wyróżniać.
Miał być królem stałych fragmentów. W Cercle Brugge potrafił zrobić w sezonie pięć asyst z samych rzutów rożnych. Robił użytek z ułożonej nogi i takie też były oczekiwania “Kolejorza”. Brutalnie się rozjechały. Skrzydłowy rozegrał fatalny sezon z trzema asystami i jednym wspomnianym golem przeciwko Żalgirisowi. Jedna sprawa to, że wypadł z dwiema kontuzjami, które wykluczyły go dwa razy na dziewięć meczów. Druga jest taka, że zaczął trochę irytować decyzjami na boisku, stratami, złymi meczami. Powód? Sztab szkoleniowy Johna van den Broma kombinował przy jego pozycji, szukał kwadratowych jaj – przesunął go na lewą stronie, a nie na prawą. Skoro przestał przekonywać na “swojej” pozycji, to trenerzy chcieli coś zmienić, przestawić, wykombinować. Raczej to logiczne.
O Hoticiu aż tak głośno się nie mówiło jako niewypale, bo uratował go… jeszcze gorszy piłkarsko kolega klubowy – Ali Gholizadeh. To dopiero ananas dyrektora Tomasza Rząsy. Rekord transferowy Ekstraklasy prezentował się zawstydzająco. Nie dość, że został kupiony kontuzjowany i jego absencja tylko się przedłużała, to jeszcze później kompletnie nie dojeżdżał poziomem i wyglądał na boisku jak zagubiony. Transfery te zbiegły się w czasie, bo zostały przeprowadzone dzień po dniu. Kiedy w Poznaniu wciąż wszyscy żyli rekordowym pozyskaniem Irańczyka, to klub zasilił właśnie Bośniak, ale wbiło się to jeszcze w moment, w którym wszyscy i tak podekscytowani przypominali sobie o występach Gholizadeha na mundialu w Katarze. Potrafił kręcić obrońcami Anglii, Walii czy USA. Co tam jakiś Hotić, skoro to Irańczyk miał podbić Ekstraklasę. Zawalił jeden i drugi.
Poza tym o Hoticiu najgłośniej było nie po meczu, tylko po wywiadzie z “Goal.pl” krótko po dymisji Holendra. Przyznał, że trener nie panował w szatni, nie potrafił zmotywować, nawet po słabych wynikach mówił, że jest okej. U Rumaka też szło mu mizernie, ale tam szło tak wszystkim. To składowa wielu rzeczy. Stał się też poznańskim memem i pośmiewiskiem po zdjęciu, na którym to… Luka Zahović karmi go jajecznicą. Wstawione zostało ono w maju, czyli w momencie rehabilitacji Hoticia, gdy doznał drugiego urazu. Do dziś w kręgach Ekstraklasy zdjęcie to jest obiektem beki i szydery. Hotić przypomniał nim, że istnieje. Zdjęcie wstawiła jednak partnerka Luki Zahovicia. Nie było to zbyt mądre, bo Pogoń świeżo co przegrała finał Pucharu Polski, więc napastnikowi oberwało się nawet bardziej. Hotić był za to obiektem szydery, a nie materiałem na gwiazdę.
Co teraz robi? Odkurzony ładuje bramki z rzutów wolnych w przepięknym stylu. Jak nowo narodzony. W dziesięć spotkań już ma dużo lepsze liczby niż w całym poprzednim sezonie. Jest graczem podstawowego składu, gdzie występuje na prawym skrzydle. Trafił efektownie z rzutu wolnego ze Stalą Mielec, a potem potwierdził, że to nie przypadek i to samo zrobił już kolejkę później z Jagiellonią Białystok, gdzie był jednym z wyróżniających się piłkarzy, robiąc szum na swoim skrzydle. Lech zmiażdżył mistrza Polski i zwyciężył 5:0. Nie było podjazdu. Jagiellonia nie oddała celnego strzału, była rozwalcowywana przez 90 minut i duża w tym zasługa między innymi Hoticia. Bardzo dobrze czuje się on w systemie 4-2-3-1 jako prawy skrzydłowy/napastnik. Trener Frederiksen nie zmienia mu pozycji, nie każe nagle przejść na środek albo na lewo. Wie, gdzie jego zawodnik ma mocne atuty.
Zaczęło się od starcia a Górnikiem Zabrze, w którym zaliczył udane wejście na ostatnie pół godziny i podwyższył prowadzenie na 2:0. Wszedł z Widzewem i dał impuls, strzelił nawet gola, którego jednak anulował VAR. Lech przegrał, ale Hotić wygrał podstawowy skład. Później już trener Frederiksen dał mu szansę od początku. Hotić zagrał najlepszy mecz sezonu i być może najlepszy dla Lecha do tej pory – rozmontował Lechię Gdańsk bramką i asystą. Prezentował się bardzo dobrze aż do ostatniego meczu z Koroną Kielce, gdzie w głupi sposób dał się sprowokować i sprokurował karnego, uderzając Yoava Hofmeistera. Cały Lech zagrał słabo, ale wyszarpał zwycięstwo. Bohaterem został Patrik Walemark – wypożyczony Feyenoordu lewoskrzydłowy. To był dopiero jego drugi występ od pierwszej minuty, a zapakował hat-tricka. Z nim i taką formą Hoticia Lech będzie bardzo groźny na skrzydłach.