Dziś powiedzielibyśmy o nim „one season wonder” (gwiazda jednego sezonu). W Serie A zadebiutował dopiero w wieku 25 lat, a jego pierwszy sezon był tym najlepszym, w którym zdobył niemal wszystko. Wydawałoby się, że to nic wielkiego, ale Salvatore Schillaci w ciągu wspaniałych 12 miesięcy zapisał się na stałe w annałach włoskiego futbolu. Dziś wspominamy legendarnego napastnika, który kilkanaście dni temu przegrał walkę z chorobą.
Jest wtorek, 1 grudnia 1964 roku. Przy via della Sfera 19 (dosł. Ulica Piłki), w dzielnicy Capo, znajdującej się w historycznej części sycylijskiego miasta Palermo, w rodzinie murarza Mimmo i Giovanny Schillaci na świat przychodzi syn, któremu rodzice nadają imię Salvatore. Trudno uwierzyć w przypadek takiego wyboru, bowiem rodzina Schillacich była praktykującymi katolikami. Imię Salvatore oznacza zbawcę, zbawiciela, a na gruncie chrześcijańskim zawsze odnosi się do Jezusa Chrystusa. Mały Schillaci już na starcie dostał od opatrzności ogromny dar, który jak pokaże przyszłość, pozwoli mu „zbawić” cały Półwysep Apeniński.
Południowa Italia jest od dekad tą biedniejszą częścią Włoch. Ale nawet bieda potrafi mieć swoją skalę. Rodzina Schillacich nie należała do majętnych. Rządowy program dotujący projekty budowy mieszkań dla słabiej uposażonych Włochów był dla siedmioosobowej rodziny manną z nieba. Choć przeprowadzka do dzielnicy św. Jana Apostoła, zwanej także Centrum Rozwoju Peryferii nie była usłana różami, bowiem zamysł jej budowy był wyjęty rodem z amerykańskiego getta. Całkowicie oddzieloną od reszty tkanki miejskiej dzielnicę szybko dopadły naturalne problemy społeczne i ubóstwo. Mówiło się, że najszybszą drogą do kariery było wstąpienie do Cosa Nostra, rządzącej miastem sycylijskiej mafii. Salvatore nie wybiera jednak drogi na skróty.
Mały „Toto” nie daje się skusić urokom życia wyjętych rodem z gangsterskich filmów. Całe dnie spędza na ulicy, godzinami uganiając się za futbolówką i mając własny plan na życie – zostanie zawodowym piłkarzem. Pewnego dnia wypatruje go jeden z trenerów lokalnego amatorskiego klubu AMAT Palermo, który jest sportową przybudówką przedsiębiorstwa o tej samej nazwie. Salvatore szybko staje się najlepszym zawodnikiem drużyny, łącząc grę w piłkę z regularną pracą. Ima się różnych zajęć, jest handlarzem opon, cukiernikiem, ulicznym sprzedawcą. W końcu po usługi Schillaciego oraz jego kolegi z drużyny, Carmelo Mancuso zgłasza się grające w Serie B Palermo. „Rosanero” proponują za obu graczy 28 milionów lir włoskich, ale macierzysty klub, dla którego takie środki są źródłem dalszego funkcjonowania żąda o 7 milionów więcej. Palermo pasuje, a sprawa rozbija się w przeliczeniu o niecałe 4 tysiące dolarów.
Zamiast drugiej ligi, przychodzi oferta z czwartej. W 1982 roku Schillaci zostaje zawodnikiem Messiny, która na co dzień gra w Serie C2. „Bardzo szybki napastnik, miał chęć zdobycia gola, jakiej nigdy u nikogo nie widziałem.” – mówi o nim trener Franco Scoglio. Salvatore już w pierwszym sezonie pomaga drużynie w uzyskaniu awansu o szczebel wyżej, a trzy lata później wydatnie przyczynia się do promocji Messiny do Serie B, strzelając 11 goli. Prawdziwy błysk skuteczności Schillaciego pokazuje się dopiero w sezonie 1988/1989, gdy trenerem drużyny zostaje Czech Zdenek Zeman. „Toto” na zapleczu włoskiej elity 23 razy trafia do bramki rywali, a do portowego miasta na Sycylii przybywają przedstawiciele wielkiego Juventusu. Latem 1989 roku „Bianconeri” płacą Messinie pół miliona dolarów za bramkostrzelnego napastnika z łatką gościa, który ma nosa do strzelania goli przy jednoczesnych brakach technicznych.
Schillaci w wieku 25 lat zostaje zawodnikiem Juventusu, ale drużyna Dino Zoffa zawodzi w krajowych rozgrywkach zajmując dopiero 4. miejsce, za plecami Interu, Milanu oraz świętującego premierowe scudetto Napoli z wielkim Diego Maradoną w składzie. Wiosna jest jednak udana dla „Bianconerich”, którzy wznoszą w górę Puchar Włoch i Puchar UEFA. Salvatore jest najskuteczniejszym zawodnikiem Juve. W 50 meczach we wszystkich rozgrywkach strzela 21 goli, zyskując przydomek „Toto-Gol”. Drugi w klasyfikacji klubu Pierluigi Casiraghi ma ich zaledwie 10. W marcu 1990 roku Schillaci debiutuje w „Squadra Azzurra”. W Bazylei w meczu o „pietruszkę” przeciwko Szwajcarom Włosi wygrywają 1:0, gola strzela Luigi De Agostini, a występ Schillaciego w zasadzie przechodzi bez większego echa.
Latem 1990 roku selekcjoner Włochów, Azeglio Vicini, rozsyła powołania na zbliżający się mundial, który rozgrywany będzie na włoskiej ziemi. Na liście napastników znajdują się Roberto Baggio z Fiorentiny, Andrea Carnevale z Napoli, Aldo Serena z Interu, Gianluca Vialli i Roberto Mancini z Sampdorii oraz… Salvatore Schillaci z Juventusu! „Squadra”, mimo głośnych nazwisk i roli gospodarza imprezy, nie należy do grona faworytów. Wyżej stoją notowania reprezentacji RFN z Lotharem Matthäusem, Anglików z Garym Linekerem, a także Argentyny z Maradoną i Brazylii z Romario w składzie.
Włosi rozpoczynają turniej meczem z Austrią. Kompletnie im nie idzie, a Klaus Lindenberger, bramkarz Austriaków, broni jak w transie. W 75 minucie Vicini decyduje się na niespodziewaną zmianę. Z boiska schodzi Carnevale, a w jego miejsce pojawia się Schillaci. Trzy minuty później Roberto Donadoni wypuszcza na prawej flance Gianlukę Vialliego, ten podciąga piłkę do linii końcowej i dośrodkowuje w pole karne. „Toto” znajduje przestrzeń między obrońcami i głową trafia pod poprzeczkę! Stadio Olimpico w Rzymie eksploduje z radości! Jeszcze przed rokiem drugoligowy piłkarz staje się bohaterem narodowym Italii.
W kolejnym meczu „Azzurri” znów męczą bułę, ale udaje im się pokonać słabe Stany Zjednoczone. Schillaci znów wchodzi z ławki, ale tym razem nie trafia do siatki rywali. Jak się okaże, będzie to jego jedyny mecz na turnieju bez zdobyczy bramkowej. W starciu z Czechosłowacją Salvatore wybiega w pierwszym składzie i już w 9 minucie otwiera wynik meczu, ponownie strzałem głową. Paradoks przy 173 centymetrach wzrostu. Włosi z kompletem zwycięstw awansują do fazy pucharowej, gdzie trafiają na Urugwaj. Po bezbramkowej pierwszej połowie, w drugiej Schillaci odpala bombę z 18 metrów pod poprzeczkę bramki Fernando Alveza. Rywali dobija Aldo Serena kilka minut przed końcem meczu.
W ćwierćfinale na drodze Włochów stają Irlandczycy. Jedyną bramkę w meczu strzela oczywiście Schillaci, który dobija do pustej bramki strzał Donadoniego odbity przez Pata Bonnera, bramkarza Irlandii. W półfinale czeka już Argentyna. Początek meczu to akcja kopiuj-wklej z poprzedniego spotkania. Strzela Vialli, Sergio Goycochea odbija piłkę przed siebie, wprost pod nogi „Toto”, który bez kłopotu trafia do siatki. Argentyńczycy są jednak mocni. W drugiej połowie Claudio Caniggia uprzedza pokracznie interweniującego Waltera Zengę i doprowadza do remisu. Rozstrzygnięcie nie przychodzi ani w regulaminowym czasie gry, ani w dogrywce. W serii rzutów karnych Goycochea broni strzały Donadoniego i Sereny. Wyczerpany Schillaci nawet nie podchodzi do „jedenastki”. Włoscy kibice przeżywają ogromny zawód.
Na pocieszenie Włochom pozostaje mecz o brązowy medal. Starcie z Anglikami na Stadio San Nicola w Bari wydaje się być trudne, ale „Toto-Gol” znów pokazuje swoją magię. Mecz jest niezwykle zacięty, a gole padają dopiero w końcówce drugiej połowy. Salvatore asystuje przy trafieniu Baggio, po chwili do remisu doprowadza David Platt, ale pięć minut później francuski sędzia Joël Quiniou dyktuje rzut karny po faulu rozgrywającego ostatni mecz w reprezentacji Petera Shiltona na Schillacim. Sam poszkodowany wymierza sprawiedliwość, strzelając swojego 6 gola podczas turnieju. „Toto” zostaje królem strzelców mundialu, trafia do najlepszej jedenastki turnieju, a także zostaje wybrany najlepszym zawodnikiem mistrzostw świata. Gazety nazywają go „Świętym Mikołajem ze Stadionu Świętego Mikołaja”.
„Nawet szaleniec nie był w stanie wyobrazić sobie, co mnie spotka. Są okresy w życiu piłkarza, w których wszystko się udaje. Dla mnie ten stan łaski zbiegł się z mistrzostwami świata. Oznacza to, że ktoś z góry zdecydował, że Toto Schillaci powinien zostać bohaterem mundialu. Szkoda, że jego uwaga została rozproszona podczas półfinału z Argentyną. Straciliśmy tylko jednego gola w turnieju i ten gol nas pogrążył.” – tak wspominał swoją przygodę w lecie 1990 roku Salvatore Schillaci. Włoski mundial był apogeum kariery napastnika z Sycylii. Kolejne lata były znacznie uboższe w skuteczność, a łatka króla strzelców mistrzostw świata podniosła oczekiwania władz Juve i kibiców. W 1992 roku trafił do Interu, gdzie również nie błyszczał. W kwietniu 1994 roku, marginalizowany przez Gianpiero Mariniego, trenera „Nerazzurich”, przeniósł się do Japonii.
W Jubilo Iwata otrzymał znakomite warunki finansowe, stając się pierwszym włoskim piłkarzem w japońskiej lidze. Japończycy zapewnili mu tłumacza, całodobowego osobistego kierowcę i piękny dom. W drugim sezonie w Japonii „Toto” otarł się o perfekcję. W 34 meczach strzelił 31 goli. Dwa lata później doznał poważnej kontuzji, która definitywnie wykluczyła go z gry, zmuszając do przejścia na emeryturę w 1999 roku. Po pożegnaniu z zieloną murawą Schillaci wrócił do rodzinnego Palermo, gdzie otworzył akademię piłkarską, do której trafiały dzieciaki z najbiedniejszych dzielnic miasta. Startował w wyborach, był zapraszany do programów telewizyjnych, a nawet zagrał szefa mafii w serialu.
Los nie napisał jednak happy endu. Zdiagnozowany nowotwór jelita grubego brzmiał jak wyrok. W 2022 roku „Toto” przeszedł operację i chemioterapię, ale nastąpiła wznowa choroby. Salvatore Schillaci zamknął oczy 18 września 2024 roku w szpitalu Civico Di Cristina e Benfratelli w Palermo. Szalone, nawiedzone oczy, które wytrzeszczał podczas naturalnie autentycznej euforii po strzelonych golach podczas niezapomnianego lata 1990. Pierwszego grudnia skończyłby 60 lat. Cześć jego pamięci.