Nie ma odpowiednich słów, żeby określić co w I rundzie odwalił Lech Poznań. Nazwanie tego totalną kompromitacją to i tak eufemizm. Mistrz Polski przegrał z Karabachem Agdam 1:5 i pobił historyczny rekord. Żaden z naszych zespołów tak szybko nie odpadł z Ligi Mistrzów.
Warto podkreślić kilka kompromitujących faktów, które podsumują z jaką żenadą mieliśmy właśnie do czynienia. Lech pobił rekord Piasta Gliwice z 2019 roku i odpadł z Ligi Mistrzów jeszcze pięć dni wcześniej. Owszem, Piast także odjechał wtedy w I rundzie, ale nie w tak żałosnym i wstydliwym stylu. Postawił się wówczas mocniejszemu od siebie BATE Borysów, tracąc awans w ostatnich 15 minutach rewanżu. Jest to zatem ciekawostka “kalendarzowa”, choć i tak różnica w tych dwumeczach jest kolosalna. Lech wyglądał momentami, jak grupa przedszkolaków wypuszczona na plac zabaw, która patrzy sobie z rozdziawioną gębą, jak obok grają chłopaki z podstawówki.
Kolejny kompromitujący fakt dotyczy samego spotkania, a dokładnie drugiej połowy, w której Lech stworzył 0 szans podbramkowych. Nie oddał nawet żadnego strzału rozpaczy z 40 metrów… nie miał też ani jednego rzutu rożnego. To jedna z naszych najwyższych porażek w XXI wieku. Od razu na myśl przychodzą “eurowpierdole” Śląska Wrocław, który oberwał 0:5 w Lidze Europy, ale z uwielbiającą te rozgrywki Sevillą i 1:5 Hannoverem. Rok temu Śląsk przegrał też 0:4 w III rundzie Ligi Konferencji z Hapoelem Beer Szewa, a w dwumeczu Ligi Mistrzów kiedyś z Helsingborgiem 1:6. Jeżeli mówimy o samych eliminacjach do Ligi Mistrzów, to ostatnie takie baty w jednym spotkaniu dostała Wisła Kraków, ale 0:4 na Camp Nou z Barceloną Pepa Guardioli da się chyba wyjaśnić. Tym bardziej, że w rewanżu Cleber zapewnił miło wspominaną wygraną. W Lidze Mistrzów dawno nikt z Polski się tak nie ośmieszył.
Lech już w pierwszym spotkaniu był zespołem dużo słabszym, ale miał szczęście, że przeciwnik zbytnio kombinował w polu karnym. Tym razem już szczęścia nie miał. Tym większa szkoda, że zaczęło się to wszystko więcej niż znakomicie – od prowadzenia w 19. sekundzie. Przeciwnicy nawet nie zdążyli się dobrze na ten mecz nakręcić, a już przegrywali 0:2 w dwumeczu po akcji duetu Amaral-Velde. Potem rewanż Lechowi zawalił bramkarz. 30-letni Ukrainiec Artur Rudko nie okazał się zbawieniem pomiędzy słupkami. Facet może być skreślony już po jednym meczu, bo rewanż z Karabachem naznaczył go już na amen. Tym bardziej, że jest wypożyczony z Metalista Charków. Lech mógłby go wykupić, ale chyba tego po takim blamażu nie zrobi. Już lepiej stawiać na Filipa Bednarka.
Przy jednej z piłek, które notorycznie Rudko wypluwał – powinien być spalony. Trochę boli, że Lech stracił bramkę (bardzo ważną) po ewidentnym spalonym. To oczywiście nie tłumaczy fatalnego występu 30-latka, ale niesmak pozostaje, że w takim meczu w ogóle nie ma VAR-u. Później wyglądało to już koszmarnie. Karabach znęcał się nad biednym Lechem i dążył do strzelania kolejnych goli. Dobrze się przy tym bawili, klepiąc sobie piłeczkę w polu karnym Lecha. Zdobyli jeszcze dwie bramki i skończyło się bardzo bolesnym 5:1. Karabach to oczywiście mocniejsza ekipa, która po prostu lepiej gra w piłkę, ale Lech mógł coś zdziałać albo przynajmniej spróbować. Gdyby tylko miał bramkarza… Rudko przy dwóch golach ewidentnie zawalił, a przy kolejnym wpuścił piłkę między nogami. Do tego siał niepewność wśród własnych obrońców elektrycznymi zagraniami.
Koniec Ligi Mistrzów, do widzenia. I to w momencie, gdy wiele drużyn dopiero przed chwilą zaczęło obozy przygotowawcze. Ba, Ekstraklasa nawet nie wystartowała…