Skip to main content

W finale Pucharu Polski bramki nie padły. Kacper Tobiasz został bohaterem Legii, ale też Raków nie otłukiwał jego bramki jak szalony. Po prostu golkiper kilkoma interwencjami uchronił swój zespół. Do tego jedna odbita przez niego piłka w konkursie karnych wystarczyła, by Legia sięgnęła po swój 20. w historii Puchar Polski.

Tego meczu nie oglądało się z wielką przyjemnością. Raczej było to 120 minut męczarni, która prowadziła prosto do rzutów karnych. Legię można usprawiedliwić, bo grała tylko po to, żeby przetrwać przez ponad… 110 minut. Wszystko przez czerwoną kartkę już na początku meczu, którą ukarany został Yuri Ribeiro. Raków jest jednak sam sobie winny, że nie zdobył trzeciego z rzędu Pucharu Polski. Jak można nie wykorzystać tyle czasu gry w przewadze? Jeszcze w pierwszej połowie jakieś akcje były, głównie sam na sam Gutkovskisa, ale i tak więcej było kartek niż strzałów. Poźniej wszystko czyściła trójka stoperów Legii – Augustyniak, Jędrzejczyk oraz Nawrocki. I to wystarczyło, by dociągnąć do rzutów karnych, dlatego że Raków nie pokazał nic ciekawego. Ataki częstochowian były nudne, wolne i przewidywalne. Tobiasz przez całą drugą połowę i dogrywkę musiał obronić zaledwie jeden strzał.

Legia oddała w tym finale zaledwie dwa niegroźne strzały, ale nie miało to znaczenia, bo bardziej istotne było czyste konto. Po dociągnięciu takiego wyniku przez całe 120 minut, przewaga psychologiczna była po stronie Wojskowych. W serii jedenastek wszyscy zawodnicy po kolei bardzo pewnie umieszczali piłkę w siatce. Tobiasz próbował prowokować, ale na niewiele się to zdawało, bo nikt nie chciał się pomylić. Żaden z bramkarzy nie był nawet blisko dobrej interwencji. Piłkarze jednej i drugiej drużyny trafili po pięć regulaminowych karnych, więc przyszedł czas na tak zwaną nagłą śmierć. Nie trafisz, a rywal to zrobi, no i odpadasz. Maik Nawrocki wykorzystał swoją jedenastkę, a Mateusz Wdowiak uderzył bardzo źle, idealnie na obronę dla Tobiasza. Bramkarz Legii oszalał ze szczęścia, bo to był jego finał.

Emocji w tym meczu nie brakowało, ale nie były one związane z pięknymi akcjami, efektownymi bramkami i zwrotami akcji… Papszun kłócił się przy linii z Runjaicem, arbiter Piotr Lasyk sypał kartkami, jak solą do frytek, a po końcowym gwizdku doszło do przepychanki i bójek. Bardzo nieładnie zachował się Filip Mladenović, który już po meczu został ukarany czerwoną kartką za wymierzone ciosy. Trener Papszun powiedział, że wstydziłby się mieć w składzie takiego piłkarza. Josue po meczu został nagrany, jak do kamery mówi “Papszun” i pokazuje płaczącą buzię. Czy to zachowanie bez klasy? Niech każdy sam oceni. Josue daje kolejny argument, żeby go nie lubić. To, jakim jest jakościowym piłkarzem, jest osobną kwestią. Kacper Tobiasz stanął w obronie kolegów i przyznał, że to Papszun sam nakręcał taką atmosferę, więc karma wraca. Każdy trzyma swoją stronę. Dużo złej energii było wokół tego spotkania.

Legia Warszawa w XXI wieku zdominowała walkę o Puchar Polski. Od 2001 roku, jak łatwo policzyć, były 23 edycje (licząc też finał z sezonu 2000/01) i Wojskowi zgarnęli to trofeum aż ośmiokrotnie. Dla samego Artura Jędrzejczyka był to już szósty wygrany Puchar Polski. Raków zatem musi odłożyć marzenia o podwójnej koronie na inny sezon. Mistrzostwo ma raczej pewne i to był główny cel, ale przecież zawsze jest miło zgarnąć komplet. Kosta Runjaić wygrał w Polsce swoje pierwsze trofeum. Żeby dopełnić tę historię, to zrobił to w swoim wyrachowanym stylu, czyli dobrą i szczelną defensywką i minimalizmem. Legia, grając o jednego zawodnika mniej, pokazała dużą mądrość, natomiast Raków nie potrafił dokręcić śruby. Przegrał ten finał naprawdę we frajerskim stylu, bo takie prezenty od losu należy wykorzystywać.

Related Articles