Szkoda, że Raków Częstochowa musi grać w Sosnowcu, bo znowu tu przegrywa. Co więcej, nie był to jakiś popis nieskuteczności, czy pechowy występ. Mistrz Polski zaprezentował się beznadziejnie i mógł przegrać więcej, a skończyło się na 0:1.
Raków rozczarował. Machnęliśmy ręką na wynik w Bergamo, bo przecież Atalanta to faworyt grupy i jeden z głównych kandydatów do wygrania całej Ligi Europy, ale na taką niesmaczną porażkę ze Sturmem Graz trudniej przymknąć oko. Częstochowianie mieli walczyć z Austriakami o trzecie miejsce w grupie, czyli o to, żeby na wiosnę cieszyć się dalej grą w europejskich pucharach. Trzecie miejsce to spadochron do Ligi Konferencji. Czwarte oznacza koniec europejskiej przygody już na jesień. Sturm nie był dla Rakowa równorzędną ekipą, z którą można się pojedynkować o trzecią lokatę. Na pewno nie. Polski zespół został rozjechany technicznie, taktycznie i jakościowo. Różnica poziomów w kulturze gry była większa niż można było się spodziewać. Może nie jak z Atalantą, gdzie w liczbie strzałów było 29:3, ale tu też wyglądało to niezbyt dobrze.
Pierwsza połowa. Co zrobił Raków? Nic. Jeden strzał Kittela z woleja z 35. minuty. I tyle. To statystycznie wszystko. Tylko nieczyste uderzenie Kittela lewą nogą. Sturm strzelił gola w 24. minucie i nie spodziewał się, że będzie im tu tak łatwo się grało. Milan Rundić kiepsko wybił piłkę po dośrodkowaniu. Idealnie wystawił ją 20-letniemu Williamowi Bowingowi. Dalej nie trzeba było się wysilać. Austriacy spokojnie kontrolowali to, co się dzieje na boisku. Raków nie robił nic. Beznadziejny był Marcin Cebula, który co rusz tracił piłkę. Fabian Piasecki to nie jest napastnik na ten poziom. Sonny Kittel też nie jest w formie, ale przynajmniej uratował honor i oddał ten jeden strzał. Koczerhin się nie rzucał w oczy w ofensywie. Nie było jednego człowieka, który pociągnąłby ten wózek. Dla wszystkich był on za ciężki.
A jeszcze niewiele brakło, a Raków przegrywałby 0:2 do przerwy. Gregory Wuthrich, czyli stoper gości, uprzedził Piaseckiego w prosty sposób i miał dużo miejsca. Podłączył się z akcją i finalnie zakończył ją strzałem. Kovacević tylko odprowadził piłkę wzrokiem, bo ta przeszła minimalnie obok słupka. W drugiej połowie swój jedyny celny strzał oddał Szymon Włodarczyk. To wymowne, że syn Piotra Włodarczyka od 59. minuty do 74. minuty był na boisku jedynym Polakiem. Dawid Szwarga zdjął bowiem Cebulę i Piaseckiego, a wprowadził Yeboaha i Crnaca. Na ławce siedzieli: Zwoliński, Nowak i Lederman. Przez 15 minut na boisku przebywał tylko jeden Polak, ale paradoks taki, że w barwach Sturmu Graz, a nie Rakowa. Dopiero w 74. minucie wszedł Ben Lederman.
Raków miał swoje szanse, może ze dwie w drugiej połowie. Jedną zmarnował lewy wahadłowy – Plavsić, a drugą prawy wahadłowy – Tudor. Ten pierwszy nawet nie podniósł głowy, żeby dośrodkować. Tak się podpalił, że uderzył na bramkę, a w polu karnym było aż trzech zawodników gospodarzy. Wystarczyło gdzieś tam wrzucić. Piasecki w nerwach przejechał na kolanach, Tudor podniósł bezradnie ręce. Plavsić zachował się jak chłopek na orliku pod koniec gierki. Fran Tudor miał swoją okazję po błędzie. Sturm grał wysoką obroną, więc każde takie zawahanie, nietrafienie w piłkę, gwarantowało smród. Tak było z opisywaną wyżej akcją Plavsicia i tak też było z rajdem Tudora. Chwilę wcześniej realizator zaprezentował grafikę. Mieliśmy 54. minutę. Po stronie Rakowa marniutkie dwie szanse (te Kittela i Plavsicia), a po stronie Sturmu 10. No więc Tudor wszystko zrobił idealnie, ściął do środka, nawinął stopera, tylko, że lewą nogą właściwie drasnął piłkę, zamiast porządnie przyłożyć. Ledwo doleciała do bramkarza…
Sturm miał później jeszcze strzał w poprzeczkę, a Raków zawdzięcza jedynkę po stronie strat Kovaceviciowi, który zaliczył pięć interwencji. Cóż, klub z Częstochowy w ogóle nie pokazał tego pazura, z którego słynął w tej edycji europejskich pucharów. Zagrał zawstydzająco. 0:1 to i tak niski wymiar kary za taką popelinę. Kto oglądał, ten zmarnował czas.