Skip to main content

Nie ma drugich takich derbów miejskich w Polsce. W zdecydowanej większości wiążą się ze sporym ładunkiem emocjonalnym i nienawiścią na trybunach. Tutaj takiej nie ma, bowiem trudno jakkolwiek zestawić Lecha z Wartą. Podobieństwa kończą się w zasadzie na fakcie pochodzenia z Poznania. W stolicy Wielkopolski drugie derby w tym sezonie, w których wcale gospodarze nie są murowanym faworytem.

Wiosną jedni i drudzy zgarnęli po 8 punktów w pięciu meczach. Warta dość nieoczekiwanie przegrała w poniedziałek z czerwoną latarnią ligi, zaś tydzień wcześniej podobnie sprawa miała się z Lechem w Częstochowie. Jednak odbiór ośmiu punktów przy Bułgarskiej i Drodze Dębińskiej jest skrajnie różny. Kolejorz miał/ma przecież walczyć o mistrzostwo, zaś Zieloni uciekać przed zbliżającą się strefą spadkową.

Dobry start i brak goli
Lechici weszli w rundę najlepiej, jak mogli. Dwóch Filipów strzelało u siebie z Zagłębiem(2:0) i w Białymstoku(2:1), co dało komplet punktów. Jednak na tym skończyły się bramkowe zdobycze Kolejorza. Trudno w to uwierzyć, ale Lech w piątkowy wieczór będzie miał okazje na strzelenie pierwszego gola od niemal miesiąca. W Białymstoku trafili 17 lutego, a derby odbędą się 15 marca! Od tamtej pory zerowe konto po ofensywnej stronie było ze Śląskiem(0:0), Pogonią(0:1 po dogrywce w PP), Rakowem(0:4) i Górnikiem(0:0). Łącznie to daje 450 minut, licząc wszystkie rozgrywki. Bardzo dużo, ale przecież przypominając sobie przebieg meczu na Podlasiu, tam bramki były efektem wykorzystania dwóch prezentów rywala – w tym rzut karny. Zresztą podobnie można powiedzieć o premierowym meczu rundy z Miedziowymi, gdy Szymczak wykorzystał podanie Ba Loui po kiksie defensora lubińskiego zespołu. Owszem prezenty należy wykorzystywać, ale wg statystyk w obu zwycięskich meczach Lech miał niższe xG od przeciwnika! Wyższe udało się osiągnąć jedynie przeciwko Śląskowi w domu, lecz jego wartość nie przekroczyła 1,00. To najlepiej pokazuje jakość, a raczej jej brak, tworzonych szans przez drużynę Mariusza Rumaka. Do tej pory polegała na błędach rywala i indywidualnym kunszcie wychowanków.

Wątpliwości wracają
Zanim Mariusz Rumak wrócił do trenowania Kolejorza, od początku ta decyzja wzbudzała mnóstwo wątpliwości. Przede wszystkim chodziło o czas, który minął od jego ostatniej poważnej pracy w roli trenera. Na tym poziomie to zdumiewająco długa przerwa. Niektórzy czekali, by dać trenerowi czas, inni od razu “wiedzieli”, że ten wybór włodarzy przy Bułgarskiej nijak nie ma szans się obronić. Każde niepowodzenie, bez względu na rywala musiało i musi nawarstwiać takie wątpliwości. Za remis ze Śląskiem nikt Rumakowi “głowy nie urywał”, bo to była pierwsza strata punktów w rundzie. Na pewno był niedosyt, bowiem wtedy Lech wygrywając mógł wskoczyć na fotel lidera. Jednak gorsze nastroje panują w Poznaniu po kolejnych meczach. Najpierw prestiżowy mecz z Pogonią i odpadnięcie w 1/4 finału. Strata szansy na trofeum zawsze boli. Jednak bardziej zabolała kompromitacja w Częstochowie. Jesienią Lech zbił Raków 4:1 u siebie, to mistrz Polski odwdzięczył się pod Jasną Górą 4:0, dzięki czemu ekipa Dawida Szwargi ma lepszy bilans w dwumeczu. Niby nic, a przy takim ścisku w tabeli może to być klucz do bycia wyżej/niżej.

Przed tygodniem znowu słaby występ. W Zabrzu kolejne zero z przodu, ale na szczęście było także z tyłu. Kibiców to nie zadowala, skoro np. Kristoffer Velde został totalnie wyłączony przez Dominika Szalę, obrońcę z rocznika 2006! Drugi skrzydłowy Ali Golizadeh w końcu gra od początku po wyleczeniu długiej kontuzji, lecz nie tego oczekiwali kibice po najdroższym piłkarzu w historii klubu. Skoro Irańczyk gra słabo, ale gra, to pojawia się także pytanie w jakiej formie musi być Adriel Ba Loua?… Na tym jednak możliwości na ławce się kończą. Właśnie Iworyjczyk, Dino Hotić oraz – od biedy – Joel Pereira – to były jedyne “argumenty” na ławce w Zabrzu. Reszta to albo obrońcy, albo młodzież pokroju Norberta Pacławskiego czy Maksa Dziuby.

Słabe występy pokazują także, że trener Rumak zaczyna nie wytrzymać niewygodnych pytań od dziennikarzy. W Zabrzu jeden z nich zasugerował, że może coś nie tak jest w treningu. Spotkało się to z szybką, stanowczą, ale i nerwową reakcją szkoleniowca, który wdał się w pyskówkę z dziennikarzem.

Mimo wszystkich negatywów, o których pisałem Lech jest czwarty w tabeli, nadal przed Pogonią czy Legią, a Raków wyprzedził ich dopiero po pokonaniu Korony w zaległym meczu. Sytuacja Kolejorza nie jest tragiczna, ale trzeba zacząć strzelać i wygrywać.

Dół tabeli trudniejszy do ogrania
Na start rundy pokonali mistrza Polski Raków Częstochowa. 1 marca pokonali Cracovie przy Kałuży. W międzyczasie tylko 0:0 z Radomiakiem, który był świeżo po dwóch wpie… kompromitacjach na początek rundy. Bezbramkowy remis odnieśli także na Stadionie Śląskim, gdy grali z przedostatnim Ruchem. Gdy podjęli w poniedziałek ostatni ŁKS w teorii powinni bez kłopotów zgarnąć komplet punktów. Tymczasem po raz trzeci w rundzie nie strzelili gola, a rywal raz trafił do ich siatki i skończyło się klopsem 0:1. Zamiast siedmiu, są cztery punkty przewagi nad strefą spadkową, co w żadnym wypadku nie daje spokoju Dawidowi Szulczkowi i jego podopiecznym. To wszystko oczywiście efekt stylu gry Warty. Nadal nie są ekipą, która dobrze czuje się w ataku pozycyjnym. Brak dużej liczby kreatywnych piłkarzy sprawia, że Szulczek szyje, jak tylko może, ale w inny sposób. Oczywistym atutem Zielonych jest pressing, który potrafią dostosować nawet do najlepiej zorganizowanych drużyn. Tak było właśnie w spotkaniu z Rakowem, gdy druga bramka to efekt odbioru piłki w środku boiska. Pierwszą zdobyli, dzięki zebraniu drugiej piłki po dośrodkowaniu, a podobnie przecież było w Krakowie. Tam Tomas Prikryl strzelił zbierając piłkę po rzucie rożnym i dość osobliwej “asyście” Miguela Luisa. To właśnie cała Warta w pigułce. Nie są efektowni i daleko im do tego. W dwóch wygranych meczach to rywale mieli znacznie więcej z gry i powinni strzelić więcej goli. Jednak Warta potrafi “cierpieć” i potrafi takie spotkania wygrywać.

Przełamać fatalną passę
Na Lecha jednak póki co nie potrafi znaleźć sposobu. Od powrotu Zielonych w szeregi Ekstaklasy w 2020 roku, wszystkie siedem derbowych gier padło łupem Kolejorza. Co ciekawe od ubiegłego sezonu zmieniła się formuła rozgrywania meczów derbowych, gdy Warta jest gospodarzem. Już dwukrotnie mniejszy brat Lecha organizował je przy Bułgarskiej. Wszystko oczywiście przy… niezadowoleniu największych konkurentów Kolejorza. Z jednej strony trudno się dziwić krytykom tego rozwiązania. W końcu lechici mają dodatkowy, osiemnasty, mecz na swoim stadionie. Tyle że jak najbardziej trzeba przyklasnąć takiemu rozwiązaniu ze względów marketingowych i otoczki dla całej ligi. Derby Poznania rozgrywane w Grodzisku Wielkopolskim? To już samo przez siebie brzmi fatalnie. Dodatkowo przepaść w możliwościach frekwencyjnych robi swoje. Oczywiście przy okazji najbliższych derbów niewiele wskazuje na to, by w piątkowy wieczór miał się stawić przy Bułgarskiej komplet widzów. We wtorek, na trzy dni przed meczem, Lech poinformował, że 18722 kibiców miało bilet na derby. To niemal dziesięć tysięcy mniej, niż na pierwszych derbach Poznania w tym sezonie. Wówczas przy Bułgarskiej gospodarzem była Warta, a na trybunach pojawiło się 28419 kibiców obu klubów ze stolicy Wielkopolski. Oczywiście z ogromną przewagą ówczesnego “gościa”.

***

Wszyscy niezaangażowani kibice żywią jednak nadzieję na to, że jedni i drudzy zaczną strzelać. Lech zdobył 4 bramki w sześciu wiosennych meczach, Warta trzy w pięciu. Średnie na poziomie 0,66 i 0,6 gola na 90 minut to po prostu kompromitacja. Za małą liczbą goli w piątek przemawia także liczba traconych bramek. W przypadku Warty to tylko dwie sztuki, a Lecha sześć, tyle że cztery wpadły do ich bramki za sprawą Rakowa w jednym spotkaniu. Nie daje to zbyt dużych nadziei na ciekawe derby…

***

Początek piątkowych derbów Poznania o godzinie 20:30.

Related Articles