Skip to main content

Kibice angielskiej Premier League mogą zacierać ręce – ich partnerki niekoniecznie. Pomocy z panów pewnie nie będzie dziś za wiele, bo w Anglii rozgrywana jest prawie cała kolejka, a zwieńczeniem sobotniego grania będzie mecz Liverpool – Arsenal. Mecz, którego nie trzeba specjalnie reklamować.

Na Anfield Road zagrają za sobą wicelider i lider tabeli. Wszystko wskazuje na to, że będą to dwie z trzech ekip, które stoczą batalię o mistrzostwo Anglii – tym trzecim jest rzecz jasna świeżo koronowany Klubowy Mistrz Świata – Manchester City. Nie wolno lekceważyć Aston Villi, która po wczorajszym remisie wyprzedziła nawet The Reds i zrównała się punktami z Kanonierami, ale mimo wszystko wydaje się, że potencjał zespołu Unaia Emery’ego jest mniejszy niż wymienionej trójki.

Niezależnie od tego, ile drużyn i jakie będą walczyć o „majstra”, dziś w mieście Beatlesów prawdziwy hit. Liverpool jest w dobrej formie – nie przegrał w lidze od 30 września, gdy po dwóch czerwonych kartkach musiał uznać wyższość Tottenhamu. W międzyczasie liverpoolczycy przegrali wprawdzie dwa spotkania Ligi Europy, ale były to porażki mało znaczące, bowiem ekipa Jurgena Kloppa i tak wygrała grupę, a więc dopiero w marcu wróci do gry w tych rozgrywkach w fazie 1/8 finału. W minioną środę Liverpool rozbił West Ham 5:1 w ćwierćfinale EFL Cup. Zgodnie z przewidywaniami Klopp wystawił jednak dość rezerwowy skład, dając odpocząć wielu pierwszoplanowym postaciom, z Mohamedem Salahem na czele.

W tym czasie Arsenal odpoczywał, bo Kanonierzy z Pucharu Ligi odpadli już wcześniej, zresztą po meczu z West Hamem. Los mógł więc zafundować nawet niezłą nawałnicę meczów Liverpoolu z Arsenalem, bo obie ekipy zmierzą się ze sobą już 7 stycznia w Pucharze Anglii, a potem 4 lutego w rewanżowym meczu ligowym na Emirates. Póki co jednak Klopp i Mikel Arteta skupiają się na dzisiejszym meczu z kategorii tych „o 6 punktów”.

Wracając do Arsenalu, kibice klubu z północnego Londynu również nie mają w ostatnim czasie powodów do narzekań. Wprawdzie 9 grudnia wicemistrzowie Anglii przegrali z Aston Villą, ale tę porażkę poprzedziła seria zwycięstw. W ostatni weekend Kanonierzy szybko wrócili na zwycięską ścieżkę, pewnie pokonując Brighton 2:0. Przy okazji drużyna Artety wygrała swoją grupę w Champions League, a i losowanie nie było najgorsze – los skojarzył Arsenal z FC Porto, więc The Gunners mają pewne prawo myśleć o ćwierćfinale.

Gdy Arsenal pokonywał Brighton, Liverpool szykował się już do rozpoczęcia meczu z Man Utd. Podopieczni Kloppa byli wyraźnym faworytem, ale nie dali rady – skończyło się jedynie remisem 0:0, przez co to właśnie Arsenal powrócił na czoło tabeli Premier League. A dla The Reds było to przerwanie serii 26 kolejnych meczów z minimum jednym strzelonym golem w Premier League. Serii, która budziła respekt rywali.

Respekt musi czuć również Arsenal, który przyjeżdża do „jaskini lwa”. Liverpool przegrał raptem jeden z 50 ostatnich domowych meczów w Premier League, a aż 38 z nich wygrał. Sam Arsenal mocno doświadcza trudności grania przed liverpoolską publicznością, bo od 10 lat nie wygrał na tym obiekcie, a stracił – bagatela – 34 gole. To jednak czasy zaprzeszłe, obejmujące jeszcze wyniki Arsene’a Wengera oraz rzeczonego Emery’ego. W poprzednim sezonie Arsenal wygrał z Liverpoolem u siebie 3:2, a na Anfield zremisował 2:2, do końca walcząc o pełną pulę. W ostatniej akcji meczu goście wyprowadzali bardzo groźną kontrę w proporcjach trzech na jednego, ale ją zmarnowali. Tamta strata punktów niemal przypieczętowała stratę szans na mistrzostwo, bo rozpędzony Manchester City wypracowywał sobie właśnie przewagę nad zagubionym Arsenalem. Dziś sytuacja jest inna, bo to Manchester City ostatnio gubi punkty, a w tej kolejce w ogóle nie zagra z uwagi na wczorajszy finał KMŚ. Arsenal wygrywając, zrobiłby milowy krok w kierunku upragnionego tytułu. Ale to samo można powiedzieć o gospodarzach.

Na koniec rzut oka na personalia. Klopp nie może skorzystać z kontuzjowanych – Diogo Joty, Joela Matipa, Alexisa Mac Allistera, Andy’ego Robertsona, Thiago Alcantary i Stefana Bajceticia. Sporo ubytków, a kilku z wymienionych graczy zapewne obejrzelibyśmy w podstawie. Ale i Arteta nie ma idealnej sytuacji. Od dawna kontuzjowany jest Jurrien Timber, który straci większą część sezonu po zerwaniu więzadeł krzyżowych w kolanie. Z gry wypadają też Jorginho, Thomas Partey, Fabio Vieira oraz Takehiro Tomiyasu. Pole manewru mocno zawęża się w środku pola, ale prawdopodobnie każdy z wymienionych graczy byłby tylko rezerwowym, bo na dziś wyjściowy tercet Artety w drugiej linii to Martin Odegaard, Kai Havertz i Declan Rice.

Pierwszy gwizdek na Anfield dziś o 18:30 czasu polskiego. Będzie się działo!

Related Articles