W nocy 12 klubów ogłosiło powstanie Superligi. To, o czym mówiło się prawie od dekady, stało się faktem. Co to oznacza w praktyce i jakie będą kolejne kroki? Tego nie wiadomo, ale na dziś projekt budzi twardy sprzeciw ze strony UEFA i FIFA. Zwarcie wydaje się nieuniknione.
Światem rządzi pieniądz. Tym piłkarskim również. Od wielu lat udowadniała to sama UEFA, zmieniając format Ligi Mistrzów tak, by rozgrywki generowały więcej zysków. Dopuszczono nie tylko krajowych mistrzów, ale także drużyny z niższych miejsc. Rozgrywki powiększono do 32 zespołów, a najbliższa reforma ma powiększyć nawet do 36. To nic innego jak biznesowe plany, by kosić jeszcze więcej pieniędzy.
Trudno zatem dziwić się największym europejskim klubom, które są wielkimi korporacjami, że wpadły na pomysł zabetonowania swojej pozycji. Superliga to właśnie taki projekt. Pierwszym jego szefem został prezes Realu, Florentino Perez. Rzecz jasna nie znamy jeszcze wszystkich szczegółów, ale wiemy na tyle dużo, by mówić o zbliżeniu się do hermetycznej NBA.
W 20-zespołowej Superlidze aż 15 miejsc miałoby przysługiwać klubom-założycielom. Dwanaście z nich już znamy – to Barcelona, Real, Atletico (Hiszpania), Juventus, Milan i Inter (Włochy), a także Manchester City, Manchester United, Chelsea, Liverpool, Tottenham i Arsenal (Anglia). Kto miałby dołączyć do tej dwunastki? Dwa kluby wydają się oczywistością – to Bayern i PSG, choć Niemcy i Francuzi niczego póki co nie potwierdzają. Pozostałe pięć miejsc w Superlidze pochodziłoby z eliminacji, które odbywać by się miały na zasadzie wyników poprzedniego sezonu. Tak napisano, ale nikt nie wie, co konkretnie to oznacza. Wygląda więc na to, że 15 bogaczy ma gwarantowany udział w elitarnych rozgrywkach, a pozostałych pięciu gości może powalczyć sobie o dostęp do suto zastawionego stołu.
To rewolucja. Dziś słabszy sezon ligowy skutkuje brakiem awansu do Ligi Mistrzów, a w gorszym przypadku także do Ligi Europy. Gigantom takie rzeczy zdarzają się rzadko, ale jednak się zdarzają. W najgorszej sytuacji są Anglicy, bo z ichniego „Big Six” przynajmniej dwie drużyny co roku są niezadowolone. Arsenal już zapomniał czym jest Liga Mistrzów. W tym sezonie brak awansu do tych rozgrywek grozi Liverpoolowi, Tottenhamowi, a być może także Chelsea. Realny jest scenariusz, że w czołowej czwórce Premier League znajdą się dwa kluby z Manchesteru, a także West Ham i Leicester. Cztery wielkie firmy musiałyby się obejść smakiem europejskich fruktów UEFA. I temu właśnie chcą zapobiec, powołując Superligę.
UEFA oczywiście postawiła weto i zagroziła, że piłkarze oraz kluby, które przystąpią do tego projektu, zostaną wykluczeni ze struktur. Oznaczałoby to nie tylko brak możliwości gry w Lidze Mistrzów i Lidze Europy (bo to na nikim nie zrobiłoby już wrażenia), ale także np. w Mistrzostwach Europy. Oczywiście, póki co to tylko strachy na lachy i wzajemne badanie sił. Jedni i drudzy okopali się na swoich stanowiskach. Co z tego wyniknie?
Coś nam mówi, że kompromis. Ale najbliższe dni, tygodnie, a może miesiące będą pod tym względem niezwykle gorące. Wydaje się, że dyskusja o reformie Ligi Mistrzów zejdzie na dalszy plan, a sama reforma po prostu może nie dojść do skutku. Wszystkim zależy na pieniądzach. Te generują najwięksi piłkarze. Gdyby UEFA zorganizowała Euro bez zawodników z największych klubów Europy, to praktycznie nikt nie chciałby oglądać takiego turnieju. Dlatego też znalezienie wspólnego konsensusu (porozmawiania znaczy) zdaje się tak samo nieuniknione, jak początkowe zwarcie.
Tak czy inaczej – na naszych oczach pisze się historia najnowsza futbolu. Drogę po pieniądze wskazała klubom UEFA, a teraz ogon zaczął machać psem. Nie bez przyczyny. To pawi ogon, wart dużo więcej niż pozostała część.