Obaj giganci południowoamerykańskiej piłki nie mogą być zadowoleni z pierwszego meczu listopadowego grania. W obu przypadkach mowa o porażkach, ale ich odbiór był inny w Argentynie i Brazylii. Pierwsi nadal na czele strefy CONMEBOL, a drudzy dopiero w połowie stawki. Takie spotkania to jednak niemal derby, zatem… “derby rządzą się swoimi prawami” w praktyce. Kto będzie górą w Superclasico de las Americas?
W ostatni piątek minęły dwa lata od ostatniego spotkania tych drużyn. 17 listopada 2021 roku w San Juan doszło do bezbramkowego remisu, który nie miał żadnego znaczenia w kontekście tabeli strefy CONMEBOL przy okazji eliminacji do mundialu w Katarze. Co innego jeszcze poprzednia potyczka Albicelestes i Canarinhos. W lipcu 2021 roku Angel Di Maria swoim golem dał triumf Argentynie podczas Copa America rozgrywanego na brazylijskiej ziemi. Wtedy jeszcze kwestie covidowe sprawiły, że na wielkiej Maracanie mogło się pojawić zaledwie 10% publiczności, które oglądało pierwszy triumf Argentyny w tym turnieju od… 1993 roku z Ekwadoru.
Zresztą dwa ostatnie lata to zdecydowanie lepszy okres dla Argentyny. Copa America to było tylko małe preludium do tego, by znowu wrócić na szczyt. Przypomnijmy przecież, że ekipa z Leo Messim nic wcześniej tak naprawdę nie osiągnęła. Trudno bowiem mówić o sukcesach takiej drużyny, gdy przyjeżdżają z Copa America na trzecim miejscu (2019) lub gdy dwukrotnie przegrywają w finale z Chile (2015 i 2016). Po drodze przecież była także wpadka podczas mundialu w Rosji oraz “tylko” srebro w Brazylii. Jednak wygrana w Copa America 2021 nalała nadziei w serca drużyny i kibiców na tyle, by półtorej roku później świętować upragnione złoto mundialu w Katarze. To był prawdopodobnie ostatni turniej tej rangi dla Leo Messiego i w końcu udało się zdobyć brakujące ogniwo tej wielkiej i cudownej kariery.
Niełatwy okres przejściowy
Brazylijczycy po nieudanym mundialu w Katarze – tylko 1/4 finału i odpadnięcie z Chorwacją – są w okresie przejściowym. Szkoleniowiec uznawany za tego, który spokój na długi czas w kadrze, odszedł. Trzeba było poszukać następcy, który zapewni nie tylko spokój, ale przede wszystkim wyniki. Ostatnim skalpem przecież była Copa America 2019, co dla Canarinhos jest dość długim okresem bez triumfu. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda na mundialach, gdzie przecież od 2002 czekają nie tyle na złoto, co na jakikolwiek medal! W momencie rozgrywania turnieju w 2026 roku, od triumfu w Korei i Japonii miną aż 24 lata. Najdłuższa przerwa dotychczas pomiędzy jednym a drugim medalem(nie wspominając o złocie) to 16 lat, jakie dzieliło trzecie miejsce w Argentynie oraz złoto w USA.
Wszyscy już czekają na lato przyszłego roku, gdy selekcjonerem reprezentacji ma zostać Carlo Ancelotti. Włochowi skończy się umowa z Realem Madryt i ma przyjechać do Kraju Kawy. Tym samym padłaby długa tradycja, niemal 100-letnia, niezatrudniania obcokrajowca na stanowisku selekcjonera. W tym przypadku jednak nie ma innego wyjścia. Skoro mit Tite upadł w wielu oczach, a teraz słaby początek notuje Fernando Diniz, to nie ma już ratunku dla CBF. Ratunku nie ma, bowiem wspomniana dwójka to w zasadzie nowe pokolenie trenerów, którzy mieli zasypać dziurę szkoleniową, jaka funkcjonuje chociażby w stosunku do sąsiedniej Argentyny. Brazylijskich trenerów na poziomie próżno szukać w Europie, a najciekawszym z nich jest prawdopodobnie Sylvinho prowadzący reprezentacje Albanii. Porównując to do całej plejady argentyńskich trenerów mówimy o przepaści. Zresztą nawet ostatnie derby Sewilli to pojedynek trenerów z Urugwaju i Chile, czego Brazylijczycy dzisiaj mogliby pozazdrościć!
Kłopoty w eliminacjach
Szczęście strefy CONMEBOL polega na tym, że najbliższy mundial w Kanadzie, USA i Meksyku oznacza większe grono zakwalifikowanych ekip, zatem już ponad połowa uczestników eliminacji w Ameryce Południowej będzie mogła trafić na finałowy turniej. Krótko mówiąc chwilowe problemy Brazylii w eliminacjach tak naprawdę niewiele znaczą w kontekście samego awansu. Martwi jednak tyle strat po pięciu kolejkach. Na koncie Canarinhos zaledwie 7 punktów, czyli mniej niż połowa. Zaczęło się zgodnie z planem – 5:1 z Boliwią i 1:0 z Peru. Potem jednak przyszedł październik i dwie wpadki. 1:1 z Wenezuelą w domu oraz 0:2 w Montevideo. Teraz doszła wpadka na wyjeździe w Barranquilli 1:2. Kolumbijczycy za sprawą Luisa Diaza okazali się lepsi w rodzinnym mieście Shakiry.
🔥 KOLUMBIA WYGRAŁA Z BRAZYLIĄ! 🔥
4′ Gabriel Martinelli ⚽
75′ Luis Díaz ⚽
79′ Luis Díaz ⚽Zobaczcie wszystkie bramki z tego spotkania! 👇🥅 pic.twitter.com/BZkzULMMGO
— ELEVEN SPORTS PL (@ELEVENSPORTSPL) November 17, 2023
Dodatkowo podróż na północny-wschód kontynentu zakończyła się pechowo dla Viniciusa Juniora i Realu Madryt. Skrzydłowy zakończył występ jeszcze w pierwszej połowie z kontuzją. Badania pokazały, że Vini zerwał mięsień dwugłowy uda z naruszeniem ścięgna głowy długiej. Już wiadomo, że najwcześniej zobaczymy tego zawodnika dopiero po nowym roku. To ogromny cios dla reprezentacji, ale jeszcze większy dla jego klubu, który stracił w sumie dwóch piłkarzy podczas listopadowych zgrupowań kadry (wcześniej Eduardo Camavinga).
Porażka po roku
Pamiętacie 22 listopada 2022? Wtedy biało-czerwoni rozpoczęli mundial w Katarze od remisu z Meksykiem. Jednak wydarzeniem tamtego dnia była kompromitacja Argentyny w starciu z Arabią Saudyjską. Późniejszy mistrz świata przegrał z kopciuszkiem z Bliskiego Wschodu. Saudyjczycy dokonali wówczas rzeczy wielkiej, jak się później okazało. Ograli nie tylko przyszłego złotego medalistę, ale także kadrę, która na swoją korzyść rozstrzygnęła 14 kolejnych gier! Po rzutach karnych pokonali Holandię i Francję, ale pozostałe ekipy w 90 minutach. Meksyk, Polska, Australia, Holandia, Chorwacja, Francja, Panama, Curacao, Australia, Indonezja, Ekwador, Boliwia, Paragwaj i Peru – to długa lista pokonanych drużyn. Licznik zatrzymał się kilka dni temu, gdy do Buenos Aires przyjechał… argentyński trener Marcelo Bielsa. Selekcjoner Urugwaju przyjechał ze swoją ekipą i ograli gospodarzy 2:0 po golach Ronalda Araujo oraz Darwina Nuneza.
Co ciekawe Lionel Scaloni na mecz z Urugwajem wystawił niemal taki sam skład, niczym jedenaście miesięcy temu na finał mundialu z Francją. Tylko jedno nazwisko się zmieniło. Nico Gonzalez rozpoczął w podstawowym składzie, kosztem Angela Di Marii, który… zresztą później zmienił zawodnika Fiorentiny. To jednak niesamowite, by w tak mocnej kadrze, gdzie konkurencja jest gigantyczna, nie doszło niemal do żadnej zmiany przez rok. Dla porównania można pokazać reprezentacje Polski z ostatniego meczu na mundialu (również Francją) i ostatnio z Czechami. Oba podstawowe składy łączą Wojciech Szczęsny, Jakub Kiwior, Przemysław Frankowski i Robert Lewandowski. Mowa zaledwie o czwórce przy dziesięciu graczach w kontekście Albicelestes.
***
Początek wielkiego hitu eliminacji najbliższej nocy o godzinie 1:30 polskiego czasu.