Skip to main content

Lutz Eigendorf. Być może nigdy nie obiło wam się o uszy to nazwisko, ale tym bardziej warto zapoznać się z historią człowieka, którego nazywano enerdowskim Beckenbauerem. Historią, którą kończy tragiczna i zagadkowa śmierć.

Eigendorf urodził w 1956 roku w Brandenburgu – jednej z miejscowości NRD, czyli po wschodniej stronie tzw. żelaznej kurtyny. Dla wielu mieszkańców prosowieckiej części Niemiec, zachodnia strona Muru Berlińskiego była rajem utraconym. Przedostać się do RFN w poszukiwaniu lepszego życia. Taki cel przyświecał niejednemu obywatelowi NRD. Eigendorf za dwie dekady miał się stać jednym z symboli takiej „przeprowadzki”. Ale do tego jeszcze dojdziemy.

Eigendorf w wieku 14 lat przeniósł się do juniorskich drużyn Dynama Berlin, jednego z najpotężniejszych klubów wschodnich Niemiec. Widać było, że to talent czystej wody i wróżono mu wielką karierę. I rzeczywiście, w wieku 18 lat młody Lutz zadebiutował w najwyższej klasie rozgrywkowej, czyli w Oberlidze. Szybko trafił też do młodzieżowej reprezentacji kraju, z którą sięgnął po wicemistrzostwo Europy w kategorii U-21. Tak harmonijnie rozwijająca się kariera mogła mieć tylko jeden ciąg dalszy – powołanie do pierwszej reprezentacji. Eigendorf zadebiutował w niej 30 sierpnia 1978 roku w zremisowanym 2:2 meczu z Bułgarią. Z seniorską kadrą przywitał się najlepiej jak mógł – zdobył dwa gole. A nie mówimy tutaj o napastniku, ale o pomocniku, z mocnymi inklinacjami do gry defensywnej. Nie bez kozery przyklejono mu przydomek „Beckenbauer z NRD”. Mało tego, 22-latek w kolejnym meczu w kadrze znów trafił do siatki – tym razem przeciwko Czechosłowacji.

Sezon 78/79 był zresztą pikiem jego kariery. Jako świeżo upieczony reprezentant kraju i jeden z liderów Dynama, poprowadził berlińczyków do mistrzostwa kraju. Ten sukces ucieszył mocno Ericha Mielke, szefa Stasi, czyli Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego w NRD. To oficjalna nazwa, ale de facto była to policja polityczna wschodnich Niemiec, która zajmowała się inwigilacją w zasadzie wszystkiego i wszystkich. Ten bezwzględny aparat państwowy dzięki swoim metodom przez wiele lat dorobił się złej sławy. Ale wróćmy do Mielke. Był on wielkim fanem futbolu, a Dynamo było jego oczkiem w głowie. Gdy w zespole pojawił się zdolny Eigendorf, decydent Stasi z miejsca zauważył jego talent i stał się jego admiratorem. Mielke słynął z tego, że dzięki swoim wpływom sprowadza do Dynama znakomitych zawodników, ale tajemnicą poliszynela były też inne działania berlińczyka. Mówiło się o tym, że szantażuje sędziów, nakłaniając ich do prowadzenia zawodów w przychylny dla Dynama sposób.

Stasi była niezwykle skuteczną organizacją. Mielke również. Dynamo od wspomnianego sezonu 78/79 zdobywało mistrzostwo NRD nieprzerwanie przez 10 lat. Wspaniałą dekadę rubinowo-białych przerwało dopiero w 1989 roku inne Dynamo – to z Drezna. Zdobyło one dwa ostatnie mistrzostwa NRD. Potem nastąpiło zjednoczenie Niemiec.

Lutz nie był jednak zachwycony wizją spędzenia życia po wschodniej części Muru Berlińskiego, nawet w roli absolutnego idola kibiców i aparatczyków ze Stasi. Czuł, że stać go na zrobienie wielkiej kariery i zarobienie dużo lepszych pieniędzy, które oferowała chociażby Bundesliga, czyli najwyższa klasa rozgrywkowa zachodnich Niemiec. Nie mówił o tym głośno, ale pragnął przenieść się do RFN, a stamtąd po jakimś czasie być może jeszcze dalej w głąb Europy. Oferty z wielkich klubów dla takiego zawodnika wydawały się kwestią czasu.

I w ten sposób dochodzimy do kulminacji tej opowieści. 20 marca 1979 roku Dynamo rozgrywało towarzyski mecz z FC Kaiserslautern z RFN. Przegrało go 1:4, ale nie to jest tutaj istotne. W drodze powrotnej autokar z drużyną Die Weinroten zatrzymał się na postój w miejscowości Giessen, w Hesji, około godzinę jazdy samochodem od Frankfurtu nad Menem. Eigendorf postanowił wykorzystać okazję. Odłączył się od grupy, zamówił taksówkę, a następnie obrał kurs na… Kaiserslautern. Zapragnął grać właśnie dla Die Roten Teufel, czyli niemieckich Czerwonych Diabłów.

Nie było to jednak takie proste. Gdy w Berlinie zorientowano się, co się właśnie stało, sprawa Eigendorfa trafiła do FIFA, a międzynarodowa federacja nałożyła na uciekiniera roczną dyskwalifikację. Lutz miał wszakże ważny kontrakt z Dynamem, więc pomijając aspekt polityczny, chcąc odejść do innego klubu, łamał też piłkarskie przepisy. Kaiserslautern na czas karencji zatrudniło piłkarza jako trenera w grupach młodzieżowych. Gra była warta świeczki – jego nieprzeciętne umiejętności miały jeszcze spłacić się klubowi w meczach Bundesligi.

Eigendorf musiał zdawać sobie sprawę, że jego rejterada z NRD nie przejdzie bez echa. Media początkowo nie nagłaśniały tematu. Jedynie w „Neue Deutschland” ukazała się krótka notka o Eigendorfie, zatytułowana „Kupiony i zdradzony”. Wiadomość rozeszła się błyskawicznie pocztą pantoflową. Gdy Dynamo rozgrywało swoje mecze, kibice drużyn przeciwnych prowokacyjnie skandowali: „Gdzie jest Eigendorf?”. Erich Mielke potraktował całą sprawę bardzo osobiście i poprzysiągł zemstę na niepokornym piłkarzu, który zapragnął lepszego życia po drugiej stronie żelaznej kurtyny. W jego głowie już wtedy zapadł wyrok dla Eigendorfa, choć egzekucja została odłożona w czasie.

Na początek podjęto decyzję o permanentnej inwigilacji Lutza w RFN – w tym celu wysłano za nim około 50 informatorów, którzy mieli śledzić każdy ruch piłkarza. Raportowano w zasadzie wszystko. Stasi szybko wiedziała o Eigendorfie chyba więcej niż on sam o sobie – co je, kiedy (i z kim) idzie spać, dlaczego opuścił trening, jakie ma hobby, a nawet jak prowadzi samochód. To ostatnie nie jest bez znaczenia dla tej opowieści. Ba, stworzono nawet mapy najczęstszych tras, którymi porusza się zawodnik Kaiserslautern. Ponoć tajni współpracownicy enerdowskiej policji politycznej byli nawet w najbliższym otoczeniu piłkarza – mówi się o kolegach z szatni, którzy donosili na niego dla własnych korzyści.


Stasi zajęło się również żoną Lutza, która została po wschodniej stronie. Postanowiono założyć jej stałą obserwację i nie dopuścić do tego, by wraz z ich córeczką dołączyła do męża. Rozpoczęła się akcja o kryptonimie „Róża”. Wokół opuszczonej Gabrielle pojawił się niebawem jej przyjaciel z dzieciństwa. Żona Eigendorfa nie wiedziała, że jest on współpracownikiem Stasi, który ma za zadanie doprowadzić do rozwodu kobiety z piłkarzem, a w dalszej drodze do ich ślubu. Tak się właśnie stało. Para doczekała się również potomka. O skuteczności aparatu państwa już wspominaliśmy…

Rozwiedziony Lutz również na nowo ułożył sobie życie – już po zachodniej stronie muru. Poznał niejaką Josephine, z którą również doczekał się dziecka. Niestety, nie nacieszyło się ono ojcem za długo…

5 marca 1983 roku Eigendorf był już od kilku miesięcy piłkarzem Eintrachtu Brunszwik. Jego kariera w nowych barwach wyraźnie przyhamowała. Do feralnego 5 marca Lutz zagrał w Eintrachcie raptem 9 spotkań. Tego dnia zasiadł jedynie na ławce, a jego zespół przegrał 0:2 z VfL Bochum. Wieczorem 26-letni wówczas piłkarz umówił się ze swoim instruktorem pilotażu w knajpie „Cockpit”. Świadkowie twierdzą, że wypił dwa piwa o pojemności 0,2 l, a potem wyruszył w drogę powrotną do Querum, dzielnicy Brunszwiku, gdzie mieszkał. Nie wiedział jeszcze, że będzie to jego ostatnia droga…

Na mokrej jezdni stracił panowanie nad swoją alfą romeo. Z dużą prędkością uderzył w drzewo. Z poważnymi obrażeniami głowy i klatki piersiowej został przetransportowany do kliniki. Jurgen Stumm, klubowy lekarz Eintrachtu, miał wówczas dyżur. Stwierdził, że po tym co zobaczył, był pewien, że Eigendorf nie przeżyje. Przypuszczenia medyka okazały się słuszne – niecałe dwa dni później piłkarz zmarł.

Z początku wydawało się, że to tylko jeden z wielu wypadków samochodowych. Potężne drzewa, rosnące na tamtej drodze, skończyły żywot wielu kierowców. Wkrótce ujawniono, że badanie krwi zawodnika wykazało 2,2 promila alkoholu we krwi. Łatwo było więc znaleźć przyczynę wypadku. Problem w tym, że po dwóch małych piwach Lutz nie miał prawa mieć we krwi ponad 2 promili. – Był całkowicie trzeźwy, gdy opuszczał bar przed wypadkiem – mówił w rozmowie z „Deutsche Welle” Andreas Holy, historyk badający sprawę śmierci Eigendorfa.


Tajemnica śmierci nie została wyjaśniona po dziś dzień i pewnie już nie zostanie wyjaśniona na 100%. Istnieje jednak spore prawdopodobieństwo, że nie był to jedynie drogowy wypadek z udziałem pijanego kierowcy. Wyjaśnienie sprawy utrudniał fakt, że nie przeprowadzono dokładnych oględzin rozbitego samochodu, ani sekcji zwłok zawodnika Eintrachtu. Wersja, w której to Stasi odpowiada za śmierć Eigendorfa ma jednak bardzo mocne podstawy.

Po odtajnieniu archiwów Stasi wspomniany Holy doszukał się dokumentów, które wskazywało na to, że Lutz miał zostać zabity. Natrafił m.in. na notatkę ze słowem „Verblizten”, czyli oślepić. Hipoteza Holy’ego jest taka, że Eigendorf po wyjściu z baru miał zostać porwany przez oficerów Stasi, następnie siłą wlano w niego sporą ilość alkoholu i wsadzono za kierownicę. Gdy ten znalazł się za kółkiem, oślepił go przejeżdżający z naprzeciwka pojazd – ciężarówka, która błysnęła długimi światłami. Otumaniony piłkarz miał stracić panowanie nad pojazdem i uderzyć w drzewo. Pojawiły się też wersje o wstrzyknięciu trucizny, która miała spowodować utratę przytomności za kierownicą, jak również o celowym uszkodzeniu układu hamulcowego. Faktem jest, że ze względu na wspomniane już uchybienia śledczych, prawda nie ujrzy światła dziennego.

Światło na ewentualne zabójstwo piłkarza rzucił za to w 2010 roku bokser o pseudonimie Klauss Schlosser. Zeznając w innej sprawie, wyznał, że miał być cynglem Stasi, którego zadaniem było zamordowanie Eigendorfa. Otrzymał nawet 5000 marek na poczet kupna broni, z której miał później zastrzelić niepokornego uciekiniera z NRD. Pieniądze wydał jednak na… nowy samochód, a Lutz uszedł z życiem. Przynajmniej wtedy.

Niemiecka prokuratora miała zamiar wrócić do tej sprawy, ale dziwnym trafem z archiwów Stasi zniknęła część kluczowych dokumentów. Nad sprawą wciąż unosi się więc aura tajemniczości, a znaki zapytania nie zamieniają się w kropki.

Kropki można jednak połączyć. Na kilka tygodni przed feralną marcową nocą, kontrowersyjny Eigendorf po raz kolejny udzielił wywiadu, w którym krytykował NRD. Robił to już wcześniej. Znajomi ostrzegali go, ale on na to nie zważał. Czara goryczy mogła przelać się, gdy stanął do wywiadu na tle muru berlińskiego, nad którym w tle widoczny był stadion Dynama Berlin. Symboliczny obrazek. Piłkarz, który był idolem NRD, okrzyknięty mianem ichniego Beckenbauera, otwarcie krytykuje wschodnie Niemcy, stojąc na tle stadionu klubu, z którego uciekł. Czy właśnie wtedy w głowie Ericha Mielke przebrała się miarka i zapadła decyzja o zlikwidowaniu dezertera i zdrajcy?

Eigendorf od prawie 40 lat spoczywa na cmentarzu w Kaiserslautern. Jego rodzice dostali zgodę na wyjazd do RFN na pogrzeb syna. Do NRD nigdy już nie wrócili.

Related Articles