Skip to main content

W takim meczu całkowicie uzasadnione jest liczenie na doświadczonych zawodników, którzy w drużynie są od dawna. I oni nie zawiedli. Polska jedzie na Mistrzostwa Świata po pokonaniu Szwecji 2:0!

Niepokojów przed meczem było niemało. Kontuzje wielu zawodników, trener, który pracuje z drużyną ledwo od miesiąca i nie prowadził pierwszej reprezentacji w żadnym meczu o stawkę. Dołóżmy do tego marne statystyki w meczach ze Szwedami i naprawdę mało przekonujący występ przeciwko Szkocji. To wszystko nie nastrajało optymistycznie.

A jednak przeważyły plusy, bo i takie przecież były. Dość powiedzieć, że to my byliśmy faworytem bukmacherów. I na szczęście eksperci od ustalania kursów się nie mylili. Pierwsza połowa nie przybliżyła do awansu żadnej ze stron. Jeśli ktoś prezentował się ciut lepiej to chyba goście. W dodatku serca fanów reprezentacji Polski zadrżały mocniej, gdy po ostrym wślizgu Jacka Góralskiego sędzia Daniele Orsato sięgnął do kieszonki. Na szczęście wyjął z niej żółtą kartkę.

Tutaj wtręt do Paulo Sousy, który w meczu inauguracyjnym meczu Euro 2020 powinien zdjąć najpóźniej w przerwie Grzegorza Krychowiaka, widząc, że czerwona kartka wisi w powietrzu. Portugalczyk tego nie zrobił, a finał tej opowieści znamy. Czesław Michniewicz na szczęście głupoty nie zrobił. Nawet trudno go za to chwalić. Pewnie 10 milionów ludzi przed telewizorami wiedziało już, że trzeba wypisywać kartkę ze zmianą.

W tym wypadku koniec tej opowieści jest piękniejszy niż można się spodziewać. Bo na boisko wszedł nie tylko zawodnik z czystym kontem kartkowym, ale również jeden z bohaterów tego meczu. Krychowiak kilka chwil po zameldowaniu się na boisku wywalczył rzut karny! Faul Jespera Karlstroma z Lecha Poznań był tyleż ewidentny co idiotyczny. Naprawdę nie było żadnego powodu, by wchodzić tak mocno w stojącego na 15 metrze, odwróconego plecami do bramki defensywnego pomocnika. Na szczęście to nie nasz problem.

Problemem nie jest dla Roberta Lewandowskiego również wykorzystywanie rzutów karnych. Facet ma swój patent i żelazne nerwy. Kibice znów zagryzali pazury, a Lewy jak na „szefa” przystało. Spokojny strzał i 1:0. Szwedzki bramkarz próbował wyczekać gwiazdę Bayernu, ale nie z Robertem takie numery.

Oczywiste zagrożenie, które implikowało nasze szybko zdobyte po przerwie prowadzenie było takie, że staniemy w bardzo głębokiej defensywie i sami doprosimy się o kłopoty. Na szczęście udało się przetrwać trudniejsze momenty. Broniliśmy się głęboko, ale raczej nie desperacko. No i w końcu nadarzyła się okazja na kluczową kontrę. Piotr Zieliński wykorzystał błąd obrońcy, a potem pewnie sam zastanawiał się dlaczego bramkarz został w bramce, zamiast skrócić mu kąt. Piłkarz Napoli wypuścił piłkę sobie tak daleko, że golkiper śmiało mógł być przy niej pierwszy. Ale znów, to nie nasz problem. Zieliński uderzył pewnie i po chwili Stadion Śląski w Chorzowie oszalał ze szczęścia. Podobnie jak miliony kibiców w swoich domach.

Na 72. minutę można wypisać akt zgonu reprezentacji Szwecji w tym meczu. Nic więcej Trzy Korony już nie pokazały, a ich bohaterem raz po raz zostawał Robin Olsen, czyli bramkarz. Gdyby nie on, rozmiary zwycięstwa Polaków byłyby dużo wyższe. Ale to już bez znaczenia. Przy wejściu na najważniejszą imprezę piłkarską na świecie nikt nie sprawdza na bilecie wyniku. Po prostu ten bilet jest już nasz!

Wspomnieliśmy o zasługach Krychowiaka, Lewandowskiego czy Zielińskiego. To jeszcze jeden gość, którego w kadrze nie raz podważano. I zresztą słusznie, bo często w najważniejszych momentach zawodził, a rzadko kiedy w jakichkolwiek momentach był dla kadry tak cenny, jak cenny jest dla swojego klubu. Wojciech Szczęsny. Zaliczył kilka znakomitych interwencji, szczególnie przy próbach Forsberga czy Kulusevskiego. Po prostu zagrał wreszcie na miarę swojego talentu. On także jest ojcem wczorajszego sukcesu.

Related Articles