Atalanta wygrała z Rakowem Częstochowa 2:0. Mistrzowie Polski mogą jednak dziękować, że skończyło się tak niskim wymiarem kary. Vladan Kovacević trochę pofruwał w bramce. 29:3 – to statystyka strzałów, która brutalnie oddaje różnicę dwóch innych piłkarskich światów. Atalanta po prostu zjadła mistrza Polski.
Raków Częstochowa zagrał z ciekawym przeciwnikiem, bo ze swoją… inspiracją. Tak, inspiracją i to dosłownie. Michał Świerczewski, właściciel Rakowa, kiedyś w rozmowie z portalem “Newonce” powiedział, że chce być Atalantą na polskie warunki. Marek Papszun w bardzo podobny sposób zarządzał zespołem jak Gian Piero Gasperini. Czyli żelazną ręką. Obu tych menedżerów można nazwać główną gwiazdą drużyny. Każdego piłkarza można zastąpić, trenera nie. Papszun dopiero sam zechciał odejść i przekazał pałeczkę następcy – Dawidowi Szwardze, który kontynuuje tę samą myśl przewodnią i też jest konkretnym, charakternym chłopem. Wróćmy jednak do samego spotkania włoskiej Atalanty i polskiej Atalanty.
Statystyka strzałów jest brutalna, choć została podkręcona dopiero po tym, gdy Atalanta objęła prowadzenie. Zaczęła wtedy łatwiej dochodzić do sytuacji, grała z lekkością, zwiewnością i dużą ochotą do pressingu. Im więcej włoskiej drużynie wychodziło, tym bardziej się nakręcała. Zachęcał do tego sam Gasperini, który cały czas coś tam krzyczał przy linii bocznej i to nawet przy prowadzeniu 2:0. Sam Charles De Ketelaere oddał aż osiem strzałów (cztery celne), a Ademola Lookman pięć (dwa celne). Atalanta to zespół, w którym panuje taka wymienność, że gola mogą strzelić wszyscy. Na boisku pojawiło się 15 zawodników, bo czterech weszło z ławki. I aż 11 oddało przynajmniej jeden strzał. Nie zrobił tego tylko bramkarz – Musso, stoper – Toloi oraz Mirańczuk, który grał pół godziny i Bakker, ale to akurat zrozumiałe, bo on pojawił się na boisku tylko po to, żeby De Ketelaere dostał brawa od Gewiss Stadium.
Lekcja futbolu. Tak trzeba skwitować ten pojedynek. Raków wyraźnie cierpiał na brak lidera defensywy. Do nieobecności Stratosa Svarnasa zdążyliśmy się przyzwyczaić, bo nie gra już miesiąc. Podobnie jest z Ivim Lopezem, który nawet zerwał więzadło w sparingu jeszcze w czerwcu, ale zabrakło jeszcze dwóch absolutnych fundamentów. Fran Tudor wypadł w ostatniej chwili. Naciągnął mięsień dwugłowy na treningu w Częstochowie i w ogóle nie poleciał na mecz. To prawy wahadłowy, na którego akcjach ofensywnych często opiera się gra. Autor asysty z Kopenhagą oraz gola i asysty z Arisem. Nie trzeba specjalnie podkreślać jaką ważną pełni rolę. Sorescu w żaden sposób nie jest w stanie go zastąpić i za wiele w Bergamo nie pokazał. Nie mógł też zagrać kapitan Rakowa – Zoran Arsenić, lider całego bloku defensywnego. On z kolei złamał palec w rewanżu z Kopenhagą i nie gra już od kilku spotkań. Wobec absencji tak ważnych piłkarzy, Raków z góry był na straconej pozycji.
Vladan Kovacević obronił aż osiem strzałów i jest wartym wyróżnienia zawodnikiem Rakowa. Atalanta miała już osiem rzutów rożnych i jedenaście strzałów do przerwy. W drugiej połowie tylko się rozkręciła. Szybko strzelony gol tylko rozochocił piłkarzy Gasperiniego. Zamiast zdjąć nogę z gazu, to ci “depnęli” jeszcze bardziej. De Ketelaere wygrał główkę z Rundiciem na krókim słupku i w 49. minucie Atalanta miała już spokojniejszą głowę. Czasami grali tak, jakby była to jakaś gierka treningowa. Wymienność podań, wzajemne zrozumienie, swoboda, jakieś piętki Muriela, gra na jeden kontakt. Raków miał tylko jedną doskonałą szansę, gdy sam na sam z Musso wyszedł Ben Lederman. To mogło jeszcze jakkolwiek podłączyć gościom prąd, ale pomocnik nie dał rady pokonać argentyńskiego bramkarza i przegrał z nim pojedynek. Atalanta normalnie przez cały mecz napierała, miała aż 61 kontaktów z piłką w polu karnym Rakowa. Polski zespół takich kontaktów zaliczył ledwie 10.
Jest to wkalkulowana porażka. Punkty z Bergamo byłyby czymś ekstra, ale tylko niepoprawni optymiści mogli spodziewać się jakiegoś pozytywnego rezultatu. Atalanta zmiotła Raków z planszy i udzieliła lekcji.