Skip to main content

Takiego wicelidera Ligue 1 po 25 kolejkach nikt się nie spodziewał. Stade Brest miało spuchnąć i za chwilę spaść gdzieś w okolice TOP 10, lecz trzyma się całkiem nieźle. Klub, który przez cztery lata zajmował miejsce poza czołową dziesiątką nagle “z czapy” ma szansę na awans do Ligi Mistrzów. Jak mawia klasyk… to jest… to jest niesamowita historia.

W październiku i na początku listopada wydawało się, że już po Stade Brest. Brak zwycięstwa w pięciu kolejnych spotkaniach zwiastował powrót do rzeczywistości. Zespół spadł na ósme miejsce. Ale… za moment znów wspiął się w górę. Po trzech porażkach z rzędu zaliczył imponującą serię, gdzie był niepokonany przez 13 meczów. Potrafił ograć Marsylię 1:0, zremisować w Paryżu 2:2 i rozprawiał się ze słabszymi drużynami często zachowując czyste konto. Seria zakończyła się dopiero w ten weekend, gdy lepsza okazała się drużyna Przemysława Frankowskiego. To jednak nie zepchnęło Stade Brest z pozycji wicelidera. Cały czas są w poważnej grze o awans do Champions League. Do dla drużyny, której celem jest zakręcenie się w okolicach dziesiątki jest jakąś totalną abstrakcją.

Stade Brest nie ma jakiegoś jednego wybitnego strzelca, który zalicza sezon życia i łupie gola za golem. To klub, który pracuje zespołowo. Trzech zawodników: Mahdi Camara, Romain Del Castillo oraz Kamory Doumbia ma po pięć zdobytych bramek we wszystkich rozgrywkach. Głównym celem jest mimo wszystko koncentracja w defensywie. Klub ten traci mniej niż jedną bramkę na mecz. Dużą rolę odgrywa Romain Del Castillo. Zajmuje w lidze drugie miejsce pod względem współczynnika expected asissts. Powinien mieć ich już na koncie siedem, jednak nieskuteczność kolegów spowodowała, że ma “tylko” pięć. Pozycja Brest w tabeli nie jest dziełem przypadku. Zajmuje bowiem trzecie miejsce w lidze w statystyce expected goals. Bardziej niespodziewane jest to, że coś takiego w ogóle wypaliło, choć nic na to nie wskazywało. Fani Ligue 1 przecierali oczy ze zdumienia, lecz już zdołali się przyzwyczaić.

Brest ma w lidze najwięcej bezpośrednich pojedynków i jednocześnie najwięcej takich pojedynków wygranych. Określa się to z angielskiego mianem “tackles”. Chodzi o przerwanie gry przeciwnika, gdy ten atakuje i to, że nie może dalej kontynuować akcji. Ma to odzwierciedlenie także w liczbie żółtych kartek (58), bo tylko Tuluza otrzymuje ich więcej. Brest nie gra fenomenalnie w piłkę, opiera się na prostych schematach. Najczęściej wrzuca i absolutnie najczęściej gra “lagą”. I w taki sposób stało się rewelacją Ligue 1. Jedynym godnym uwagi transferem było pozyskanie za trzy miliony euro  napastnika Mahdiego Camary. Tylko, że i tak zespół bardziej się osłabił. Jean-Kevin Duverne oraz Haris Belkebla odeszli na zasadzie wolnego transferu, bo skończyły im się kontrakty. Nie byli to mało istotni zawodnicy, tylko tacy, którzy mieli czwarte i piąte miejsce pod względem rozegranych minut. Dlatego tym większa to sensacja. Jean-Kevin Duverne drapie się po głowie, gdy występuje w będącym tuż nad strefą spadkową Nantes i patrzy na pozycję ligową swojego byłego klubu.

Cel Brest i trenera Erica Roya był prosty – utrzymać się w elicie. Postać szkoleniowca to zresztą kolejny ewenement. Francuz od 11 lat nie prowadził żadnego klubu, tylko zajmował się zupełnie czymś innym. Otóż był… dyrektorem sportowym Lens czy też Watfordu. Po ponad dekadzie przerwy wrócił na ławkę trenerską i od razu zadziwił. Pracuje tutaj od stycznia 2023 roku. Przejął klub, który bił się o utrzymanie i prostymi środkami doprowadził go na 14. miejsce w tabeli, grając głównie dośrodkowaniami. Okej, udało się utrzymać, ale transfery w sezonie 2023/24 zwiastowały kolejną rozpaczliwą walkę o byt w Ligue 1. Brest początkowo było ligową ciekawostką w niezłej formie, a wyrosło na sensacyjnego kandydata do gry w Lidze Mistrzów. Do tej pory najlepsze miejsce, jakie zajęli w Ligue 1 to… ósme w 1986/87. Wiele znaków wskazuje, że uda się to przebić. To klub, który nigdy niczego nie wygrał. We Francji nie mogą się nadziwić co taki zespół robi w czołówce.

Related Articles