Skip to main content

Paulo Sousa to persona non grata w Polsce. Chyba, że… akurat został zwolniony z klubu, do którego tak bardzo chciał uciec, sabotując pracę w reprezentacji Polski. Wtedy wiadomo, warto napisać. Wszystko fajnie, został “wyjaśniony”, ale mina kibicom naszej kadry rzednie na wieść o olbrzymiej odprawie. Sousa za zwolnienie ma dostać około 1,3-1,5 mln euro. Warto więc być takim trenerskim “skoczkiem”.

Paulo Sousa TOP, jak mówi klasyk. Oczywiście TOP w mąceniu atmosfery. We Flamengo pracował przez pół roku, prowadząc klub w 31 meczach. Już kilka razy czytaliśmy, że chwieje się jego posada, ale został ostatecznie zwolniony po dwóch porażkach z rzędu w lidze brazylijskiej. Flamengo z bilansem 3-3-4 zajmowało 14. miejsce w tabeli. Już wcześniej dziennikarze brazylijskiego “Globo” informowali, że zarząd klubu podjął taką decyzję. Szybko się to potwierdziło. Mówiło się nawet, że piłkarze nie mogą znaleźć porozumienia z Sousą, zatem nie chcą za niego umierać i grają nawet na zwolnienie Portugalczyka. Nie wyglądało to w ostatnich tygodniach najlepiej. Karuzela brazylijska się kręci, bo na jego miejsce przyjść ma  Alexi Stival Beludo, pracujący już wcześniej we Flamengo.

Sousa zaczął mocno, od decyzji personalnych. Jedną z nich było postawienie na swoich ludzi, a pozbycie się ze sztabu Mauricio Souzy, który we Flamengo był trochę alfą i omegą. Był zżyty z klubem, w którym pracował przez kilka lat. Przechodził od systemów juniorskich po bycie asystentem, a nawet trenerem tymczasowym. Wobec decyzji Sousy, musiał zmienić pracodawcę na Athletico Paranaense, które zajmuje obecnie 3. miejsce w tabeli. Później Sousa pozbył się też analityka Cesara Andrade i trenera bramkarzy Wagnera Mirandy. Zabrał ze sobą aż sześciu swoich asystentów. Wiadomo, że trenerzy mają zawsze swoje zaufane sztaby, ale choćby pominięcie tak lekką ręką Mauricio Souzy, który działał w klubie od ładnych paru lat i mógł przecież pełnić rolę pośrednika i we wszystko wprowadzić Sousę, budziło pewien niesmak.

Pamiętamy, że Portugalczyk popsuł wszystkim Polakom święta, a tego się nie wybacza. “Ale ten Sousa to dziad” – padło pewnie w wielu polskich domach przy zajadaniu się uszkami i popijaniu barszczem. Flamengo to tradycyjny, wielki brazylijski klub, a perspektywa pracy tam była na tyle kusząca, że Sousa zaczął mącić w polskiej kadrze, chcąc zwinąć żagiel. W Brazylii od razu przegrał mecz o Superpuchar kraju, a później ligowe mistrzostwa stanu Rio de Janeiro. Dziś jesteśmy co prawda świeżo po blamażu z Belgią, ale fakty są takie, że na mistrzostwach świata jednak się pojawimy, choć sytuacja na początku 2022 roku nie wyglądała pozytywnie. Do tego było jakieś dziwne przeciąganie liny i zwlekanie z ogłoszeniem następcy Sousy, który miał awans uratować. Czesławowi Michniewiczowi to się udało.

Flamengo zamiast bić się o mistrzostwo, zajmowało miejsce w dolnej części stawki. Władze klubu zareagowały błyskawicznie, żeby później strata nie była zbyt duża. Tym bardziej, że Sousa nie miał poparcia w zawodnikach. Dorobił się raczej łatki dziwaka i kombinatora, choć początek miał imponujący. Zaczął przekonywać ładną mową i nowinkami technologicznymi, między innymi ekranem na boisku treningowym. Wprowadził oczywiście swoje wahadła, które jednak kiepsko się przyjęły. Jego kadencja jest określana jako wielkie rozczarowanie. Wyników aż tak tragicznych nie miał, ale poprzeczka we Flamengo zawieszona jest zawsze najwyżej, jak tylko można.

Related Articles