Opinia o Paulo Sousie we Włoszech jest zdecydowanie inna niż w Polsce. Tam robi właśnie duże rzeczy w maleńkiej Salernitanie, którą odmienił praktycznie z marszu, przejmując ją przecież wówczas, gdy była blisko strefy spadkowej. Teraz ma nad tą strefą siedem punktów zapasu. Jego drużyna jest od dziewięciu meczów w Serie A niepokonana.
Paulo Sousa przegrał tylko w debiucie na ławce Salernitany, a później… nie dał się pokonać w dziewięciu meczach z rzędu. Dysponuje przecież jedną z najgorszych kadr w lidze, a był w stanie odmienić tę drużynę. Teraz właśnie zagrał na nosie Napoli, wstrzymując im mistrzowską fetę, choć wszystko było już przygotowane. Tego wieczoru Neapol miał świętować pierwszy tytuł od 1990 roku i swój trzeci w historii istnienia. Żeby tak się stało, potrzebował wygranej z Salernitaną. Miasto szykowało się na jedną wielką imprezę, na samym stadionie także były przyszykowane różne rzeczy, by ten tytuł hucznie świętować, ale… drużyna Paulo Sousy sprawiła wielką niespodziankę i fetę trzeba było odłożyć. Jednocześnie też wyśrubowała swoją serię o jeszcze jedno spotkanie.
Nie przegrał z jedną z niespodzianek Serie A – Bologną, nie przegrał też z Milanem ani Interem, a na końcu nie dał się pokonać Napoli, żeby ci mogli świętować tytuł. Trzeba też uczciwie dodać, że nie wygrał z najgorszą w lidze Sampdorią. Był to pierwszy mecz, który wliczał i cały czas wlicza się w poczet całej historycznej serii. 0:0 z pogrążoną w ogromnym kryzysie sportowym i finansowym Sampdorią, z małym tylko wskazaniem na ekipę Sousy, nie wskazywało na to, że za chwilę tutaj wydarzy się coś wielkiego. Rekord klubowy bez porażki w Serie A został ustanowiony po imponującej wygranej z Sassuolo – 3:0. Wygranej, do której w dużym stopniu przyczynił się Lorenzo Pirola, autor pierwszej bramki w tamtym meczu. Wreszcie zespół Sousy wygrał – po sześciu remisach z rzędu.
Ekipa Paulo Sousy w spotkaniu z Sassuolo pokazała świetną skuteczność, a jedną z bramek zdobył wspomniany wyżej obrońca – Lorenzo Pirola. To jest chłopak zbudowany przez Sousę. Portugalczyk śmiało mógł go odsunąć od składu, bo ten zawalał mecze. Może i dokładał coś z główki (np. z Bologną), ale za chwilę zawalił przy kryciu Fergusona, a znów później przez niego mogło być już 1:2, bo wytworzył wielką dziurę w swojej strefie. Uratował go jednak wracający kolega z drużyny. Ten chłopak z rocznika 2002 popełniał ogromne błędy, jak choćby ten ze Spezią. Źle przyjął piłkę, ta mu odskoczyła, dopadł do niej wypożyczony z Romy Eldor Shomurodov i trafił na 1:1. Ten fatalny błąd kosztował Salernitanę dwa punkty. Ale u Sousy cały czas ma pewny plac. Ta wygrana 3:0 była dla niego podwójnie ważna. Wreszcie spłacił zaufanie trenera.
Niejeden Polak uśmiechnął się pod nosem, gdy trzy miesiące temu przeczytał newsa, że Paulo Sousa został trenerem Salernitany. “Pewnie kolejną drużynę zbajeruje swoją gadką, trafił na kolejnych frajerów, biedna Salernitana pewnie zaraz zleci z ligi” – można było pomyśleć, wiedząc jaką opinię miał w Polsce, będący tutaj persona non grata. Zwykle pisało się o jego niepowodzeniach, na przykład w Brazylii. A tu przeszedł do małej Salernitany i zamiast spuścić ją z ligi, to wyśrubował klubowy rekord w najwyższej lidze bez porażki i wydźwignął ten team na 14. miejsce w tabeli. Salernitana dzisiaj nie boi się o spadek, bo wierzy w Paulo Sousę. A ten także się rozwinął przede wszystkim w kwestii samoświadomości. Wiedząc, jakim dysponuje składem, zmienił nieco koncepcję i dużo bardziej skupił się na defensywie, czym trochę odkłamuje opinię, że najważniejsze u niego jest granie na hura do przodu, a z tyłu to już nieważne…