Skip to main content

Po raz kolejny w meczu Rakowa najwięcej działo się w drugiej połowie. Kiedy wydawało się, że mistrz Polski w dwie minuty zmarnował prowadzenie 2:0, to świetnym uderzeniem przedstawił się Sonny Kittel, który uratował zwycięstwo w doliczonym czasie.

Z jednej strony jest radość ze zwycięstwa, ale z drugiej pozostaje niedosyt po tych dwóch minutach, w których Raków wypuścił solidne, dwubramkowe prowadzenie. Wszystko układało się idealnie. Częstochowianie prowadzili, a do tego “na tyłach” dopisywało im szczęście. Bo przecież do przerwy śmiało mogli przegrywać, ale Stratos Svarnas wyręczył Kovacevicia, wybijając piłkę, a potem, w tej samej akcji, Yassine Benzia kopnął z jedenastu metrów nad bramką. Zmarnował tym samym doskonałą szansę. Jeszcze w innej okazji Leandro Andrade uderzył w słupek. Azerowie byli w pierwszej części konkretniejsi.

Tego szczęścia mogło być jednak więcej. Trzeba powiedzieć wprost – Raków powinien grać w przewadze jednego zawodnika już od 26. minuty. To całkowicie zmieniłoby układ sił. Brazylijczyk Julio Romao nadepnął na ścięgno Achillesa Marcina Cebuli. Tym jest to dziwniejsze, że arbiter Lukas Fahndrich ze Szwajcarii stał dosłownie kilka metrów dalej i absolutnie nikt nie zasłaniał mu tej sytuacji. Romao dostał… upomnienie, że jeszcze raz i zobaczy żółtą kartkę. Problem jest jednak taki, że powinien wylecieć z boiska już z marszu. Mógł jeszcze w tej sytuacji interweniować VAR, ale także tego nie zrobił.

Szczęście było za to w ofensywie. Goście pomagali, jak mogli. Robili to obrońcy i bramkarz. Dwie z trzech bramek Rakowa to ładnie zapakowane prezenty. Najpierw Elvin Cafarquliyev wpadł na swojego golkipera i w dość kuriozalny sposób wybił mu piłkę, którą ten już miał w rękach. W ten sposób wpakował samobója i mistrz Polski od 55. minuty prowadził 1:0. Podwyższył to prowadzenie po kolejnym prezencie. To równie kuriozalny gol. Fabian Piasecki uderzył z główki, a piłka leciała w sam środek bramki. Magomiedalijew śmiało mógł to złapać w koszyk, ale jakimś dziwnym trafem to wpuścił, jakby nie założył soczewek i źle widział piłkę. Przedziwne… Ale należało się tylko cieszyć. Kto by nie chciał takich prezentów?

Niestety dwie minuty – od 73. do 75. – popsuły radosne nastroje. Katem okazał się Redon Xhixha. Albańczyk ostatnio strzela regularnie. Zaczął od sparingu z CSKA Sofia, a potem po golu dorzucił też w każdym ze spotkań I rundy kwalifikacyjnej z Lincoln Red Imps. Teraz ma dublet przeciwko Rakowowi. Mimo niskiego wzrostu, potrafił zaskoczyć Svarnasa. Ustawił się przed nim i delikatną główką pokonał Kovacevicia. Chwilę potem znów zamieszany w stratę bramki był Svarnas, który wrzucił “na konia” Papanikolaou. Ten sam Svarnas dał się jeszcze w tej samej akcji zrobić na szaro przez Keytę. Francuz ograł Greka, dośrodkował i właściwie trafił w klatkę piersiową swojego napastnika. 2:2… Goście się nakręcili i szli po więcej.

Raków też miał doskonałą szansę. Po raz kolejny pomógł bramkarz Karabachu, który jakoś dziwnie wybił piłkę. Uratował go jeden z obrońców, wybijając piłkę z linii. Bohaterem ostatecznie został nowy nabytek Rakowa – Sonny Kittel, który przywitał się z Częstochową świetnym strzałem z 20 metrów i zapewnił zwycięstwo. Mistrz Polski pojedzie do Azerbejdżanu z jednobramkową zaliczką. Z jednej strony fajnie, ale z drugiej trochę źle się to nam kojarzy…

Related Articles