Ewa Pajor błyszczała w finale, ale to nie wystarczyło do wygrania Ligi Mistrzyń. Polka zdobyła piękną bramkę i zanotowała asystę, a jej Wolfsburg prowadził 2:0 do przerwy. Potem FC Barcelona wzięła się za odrabianie strat, co ostatecznie się udało. W ten sposób Pajor i występująca również w Wolsfburgu Kasia Kiedrzynek (była na ławce) przegrały finał Ligi Mistrzyń.
FC Barcelona odzyskała tytuł Ligi Mistrzyń po tym, jak straciła go na rzecz Lyonu w poprzednim sezonie. Barca i Lyon to jedyne kobiece kluby, które podnoszą do góry ten puchar od sezonu 2015/16. Francuzki wygrały pięć edycji z rzędu, były prawdziwymi dominatorkami. Potem odpadły w ćwierćfinale z PSG, zatem seria się skończyła. Barca to wykorzystała i zgarnęła trofeum w sezonie 2020/21, gromiąc w finale Chelsea aż 4:0. Lyon wrócił chwilowo, tak jednosezonowo, na tron, ale obecna edycja należała do Barcy. Katalonki popisały się doskonałym come backiem. Wydawało się, że Wolfsburg wreszcie przełamał klątwę. Prowadził na stadionie w Eindhoven 2:0 do przerwy. W drugiej części spotkania Patricia Guijarro wstrząsnęła Niemkami w dwie minuty, kiedy to doprowadziła do wyrównania. Bramka na 3:2 dla Barcy to już istna komedia pomyłek i jakieś kuriozum. W ten sposób Wolfsburg przegrał finał po raz czwarty w historii. Nikt nie przegrywał częściej.
Ewa Pajor zaliczyła słodko-gorzki wieczór na holenderskim obiekcie. Słodki, bo grała w tym finale świetnie. Po pierwsze zdobyła bramkę na 1:0, pięknej urody, swoją dziewiątą w tej edycji Ligi Mistrzyń. Była bardzo aktywna Miała wielką pewność, że jest najlepszą napastniczką i nikt nie zabierze jej korony dla królowej strzelczyń. Dołożyła też asystę do Alexandry Popp. Wiele wskazywało na to, że będzie bohaterką numer jeden tego wieczoru. Już przed finałem miała na koncie osiem trafień i przewodziła w klasyfikacji. Mogły jej zagrozić Aitana Bonmatí oraz Asisat Oshoala z Barcelony, które miały po pięć bramek, ale potrzebowałyby jakiegoś meczu życia. Oshoala jednak wypadła z kadry z powodu kontuzji i nie mogła zagrać w finale. To było wielkie osłabienie. Pajor miała więc tylko jedną rywalkę, ale nie zamierzała jej zostawiać złudzeń. Barcelona obudziła się po przerwie. Ewę Pajor przyćmiła Guijarro. To ona skradła tytuł bohaterki finału. Pajor w drugiej części gry oddała jeszcze dwa lub trzy strzały, ale nie były to jakieś “setki”, tyko dość proste uderzenia. Nic z tego do siatki nie wpadło i to bramkarka Sara Panos mogła podnieść puchar dla wygranych.
Ewa Pajor w Wolfsburgu gra już kawał czasu. Można ją nawet nazwać małą legendą tego klubu, bo tak mija rok za rokiem i Polce w czerwcu stuknęło aż osiem lat w tym klubie. Sukcesy? Przede wszystkim osiem Pucharów Niemiec! To istny fenomen. Ewa Pajor zdobywa krajowy puchar w każdym sezonie. Jeden za drugim. VfL Wolfsburg ma fantastyczną serię aż dziewięciu zdobytych Pucharów Niemiec z rzędu, z ośmiu z nich cieszyła się Pajor. Jeden został wygrany jeszcze wówczas, gdy występowała w Medyku Konin. Jeszcze w pierwszym sezonie przesiedziała finał na ławce rezerwowych, ale już w drugim grała w podstawowym składzie. Dużo nie brakowało, a seria przestałaby się liczyć, bowiem Wolfsburg dwukrotnie wygrywał po serii rzutów karnych, a raz Ewa Pajor zdobyła decydującą bramkę w 118. minucie. Cokolwiek by się nie działo i z kim by piłkarki Wolfsburga nie grały, to i tak zawsze wychodzą obronną ręką. Do ośmiu pucharów może też sobie dopisać cztery mistrzostwa Niemiec. Akurat w obecnym sezonie lepszy o dwa punkty był Bayern Monachium.
Napastniczce reprezentacji Polski brakuje przede wszystkim jednego – sukcesu w Lidze Mistrzyń. Próbuje, próbuje, próbuje, ale za każdym razem się nie udaje. Nawet, gdy zalicza taki znakomity występ. Finał tych klubowych rozgrywek to dla tego niemieckiego klubu jedno wielkie przekleństwo. Tak jak Puchar Niemiec jakimś cudem jest magnetycznie przyciągany, tak trofeum Ligi Mistrzyń samo się oddala. Ewa Pajor przegrała już w finale czterokrotnie. Trzy razy z Lyonem, a teraz z Barceloną. Pierwszą porażkę oglądała z ławki, ale później była już bardzo ważną częścią składu i budowała sobie coraz silniejszą pozycję. Najpierw ciągle był ten przeklęty Lyon – eliminował Niemki dwa razy w ćwierćfinale, a trzykrotnie w samym finale, w tym raz po dogrywce, a raz po rzutach karnych. Inne rywalki w finale i też się nie udało. Ewa Pajor ma dopiero 26 lat i jeszcze wiele sezonów przed nią. W końcu musi jej się udać.