Wynik 4:1 sugeruje lekkie, łatwe i przyjemne zwycięstwo biało-czerwonych, ale niech nikogo nie zmylą cyferki. Były ciężary i momenty, których powinniśmy się wstydzić. Ostatecznie trzy punkty są na naszym koncie, ale wnioski raczej mało optymistyczne.
Czy to był słaby mecz naszej reprezentacji? Raczej tak. Ba, nie brakuje głosów, że najgorszy za kadencji Paulo Sousy, a to naprawdę wiele mówiące, bo przecież Portugalczyk jak do tej pory w roli selekcjonera wygrał tylko 1 (słownie: JEDEN) mecz – z Andorą.
Po niemrawym początku nasi w 12. minucie wyprowadzili cios nr 1. Robert Lewandowski zamknął z bliska dobrze rozegrany rzut rożny. Lewy wykorzystał zgranie głową Kamila Glika, który w takich sytuacjach jest nieoceniony. Strzelał Anglii na Stadionie Narodowym 9 lat temu, a za kilka dni znów na nim będziemy opierać swoje nadzieje przy stałych fragmentach w meczu z Lwami Albionu.
Gdy wydawało się, że po dość szybko objętym prowadzeniu Polacy opanują sytuację na boisku, rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Do głosu doszli do Albańczycy. W 25. minucie wyrównali, ale już niemal do końca pierwszej połowy bezsprzecznie dominowali na placu gry. Polscy kibice przecierali oczy ze zdumienia, gdy Wojciech Szczęsny raz za razem miał ręce pełne roboty. Nie tak miał wyglądać ten mecz.
Znów uratował nas jednak stały fragment gry. Tym razem drugi z napastników, debiutujący w kadrze Adam Buksa, wpakował piłkę do siatki głową. Strzał precyzyjny, piłka odbiła się od dwóch słupków i w 44. minucie Narodowy znów eksplodował, a kamera znów powędrowała na Andrzeja Dudę i Jacka Kurskiego machających szalikami.
W drugiej połowie Albania miała już mniej z gry. Trudno powiedzieć, aby Polska rozdawała karty. Był to raczej wyrównany mecz, w którym więcej jakości indywidualnej mieli biało-czerwoni. Najlepszy dowód? Gol na 3:1. Lewandowski poszedł na przebój od połowy boiska. Szarpnął prawą stroną, zdemolował rywala, minął zwodem obrońcę i bramkarza, a następnie posłał piłkę wzdłuż linii bramkowej. Dopadł do niej Grzegorz Krychowiak i z najbliższej odległości wbił do siatki. Zasługa Krychowiaka niewielka – całą akcję zrobił kapitan.
Lewandowski do gola i asysty dołożył jeszcze jedną bramkę, ale nacieszył się nią kilka sekund, bo za chwilę chorągiewka asystenta powędrowała w górę – wcześniej na spalonego dał się złapać jeden z kolegów. Ekipa Sousy zdołała jednak podwyższyć wynik. Dobre wejście z głębi pola Karola Linettego zakończyło się jego kapitalnym strzałem od poprzeczki. To był cios kończący, choć już przy stanie 1:3 Albańczycy praktycznie przestali zagrażać bramce Szczęsnego.
Nie można jednak przemilczeć faktu, że przez wiele minut na naszym obiekcie daliśmy grać zespołowi, który jest o kilka półek niżej. Świadczą o tym dobitnie statystyki. Polacy oddali 6 strzałów, 4 strzały celne i strzelili 4 gole. Skuteczność mistrzowska, ale w tym samym czasie Albania oddała aż 12 uderzeń, z czego również 4 zmierzały w światło bramki. Znamienne jest także to, że nasi zawodnicy aż 25 razy uciekali się do fauli, podczas gdy rywale tylko 10 razy. Inna sprawa, że niemal co drugi faul gości kończył się żółtą kartką. A jeszcze inna, że po jednym z wejść wślizgiem Glika sędzia z wiadomych tylko sobie powodów nie zagwizdał ewidentnego rzutu karnego. Co równie niezrozumiałe, VAR także nie zareagował.
Upiekło się Glikowi i upiekło się Polakom, którzy po co najwyżej średnim meczu zanotowali dość wysokie zwycięstwo. Z San Marino w niedzielę trzeba po prostu wygrać, a rozmiary będą drugorzędne. Sousa powinien już martwić się o mecz z Anglikami, bo to kluczowa batalia, jeśli marzymy o wygraniu grupy. Dziś wicemistrzowie Europy rozjechali Węgrów w Budapeszcie 4:0!