Skip to main content

Pogoń Szczecin była o sekundy od pierwszego w historii klubu trofeum. Portowcy prowadzili z Wisłą Kraków 1:0 po trafieniu Efthýmisa Kouloúrisa, a jednak to Wisła zgarnęła Puchar Polski, 5 milionów złotych, awans do Ligi Europy i przepustkę do gry o Superpuchar Polski. 2 maja obejrzeliśmy prawdopodobnie najlepszy finał PP w historii tych rozgrywanych na Stadionie Narodowym.

Dramaturgia tego meczu była niezwykła, ale to i tak nic, przy oprawie i dopingu kibiców obu drużyn. Dużo mówiło się i spekulowało o ewentualnym proteście fanów obu ekip, którzy mieli nie wejść na Stadion Narodowy. Na szczęście wszystkie konflikty udało się zażegnać, a ponad 10-tysięczne ekipy kibicowskie z Krakowa i Szczecina zasiadły na krzesełkach, by prowadzić żywiołowy, szalenie głośny, ale i jednocześnie kulturalny doping. Wulgaryzmy stanowiły znikomy ułamek przyśpiewek i okrzyków. Dominował doping pozytywny, skupiony na własnej drużynie. I temu trzeba przyklasnąć, bo był to mecz, na który bez większego ryzyka można zabrać dzieci.

Ale najważniejsze rzeczy, mimo wszystko, działy się nie na trybunach, a na boisku. A tutaj pierwszoligowa Wisła wyszła na mecz z rywalem z Ekstraklasy nie tylko bez kompleksów, ale wręcz żądna prowadzenia gry. I przez wiele minut ta sztuka jej się udawała. Obie strony były groźne w swoich atakach zaczepnych, ale więcej naprawdę groźnych okazji miała Biała Gwiazda. Najbliżej szczęścia w pierwszej połowie był Szymon Sobczak, który świetnie głową skontrował dośrodkowanie z prawej strony. Piłka niechybnie zmierzała do siatki, ale Valentin Cojocaru nadludzkim wysiłkiem strącił ją na słupek. Do przerwy było 0:0.

Na początku drugiej części gra trochę siadła. Prawdopodobnie piłkarze obu drużyn zaczęli odczuwać skutki niezwykle intensywnej pierwszej odsłony. Wciąż jednak Wisła w niczym nie ustępowała ekstraklasowej Pogoni. Wystarczył jednak jeden moment nieuwagi w obronie Białej Gwiazdy, by szczecinianie objęli prowadzenie. Piłka trafiła do Kouloúrisa, a Grek z zimną krwią pokonał Antona Chichkana. Na kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry to ekipa Jensa Gustafssona trzymała rękę na pucharze.

W końcówce Roman Goku miał wyśmienitą okazję, by wyrównać. Z bliska kopnął obok bramkarza i wydawało się, że gol jest nieunikniony, ale na miejscu był Mariusz Malec, który zapobiegł utracie gola przez Pogoń. Mógł być wielkim bohaterem swojej drużyny.

Mógł, ale nie był. Wisła w doliczonym czasie gry głównie biła głową w mur, a Pogoń głównie kradła czas i faulowała. Sędzia Tomasz Kwiatkowski w ciągu kilku minut miał więcej pracy niż przez całe spotkanie. Szczecinianie domagali się końcowego gwizdka, gdy na zegarkach było już ponad 7 doliczonych minut, ale sędzia po prostu kompensował marnowany przez graczy Gustafssona czas – zgodnie z przepisami. Ostatni rzut wolny rozpaczy bił już Chichkan. Bramkarz Wisły posłał długą piłkę w pole karne. Głową strącił ją jeden z wiślaków, a dopadł do niej Eneko Satrústegui i potężnym strzałem z kilku metrów nie dał żadnych szans Cojocaru. Szok i niedowierzanie, mieszające się z wściekłością na sędziego – to reakcje Portowców. Wiślacy? Tu sprawa jasna – szał radości, euforia. Jeszcze chwila analizy VAR. Może nawet dłuższa chwila. I w końcu wskazanie na środek boiska – spalonego nie było. Ostatni gwizdek Kwiatkowskiego i widzimy się za kilka chwil podczas dogrywki.

Tutaj kluczowa rzecz wydarzyła się na początku. Katastrofalne podanie w poprzek boiska w wykonaniu Leo Borgesa zostało przejęte przez Angela Rodado. Snajper Białej Gwiazdy pomknął na bramkę i z zimną krwią wykorzystał prezent od brazylijskiego obrońcy Pogoni. W obozie Wisły i na jej sektorach znów zapanowała euforia. Pogoń otrzymała drugi gong w ciągu kilku minut.

Kolejne minuty? Pogoń systematycznie atakowała. Wisła broniła się momentami wręcz desperacko. To była obrona Częstochowy, albo po prostu krakowskich Łagiewnik. Nieważne. Były też kontry, po których ekipa Alberta Rude powinna zamknąć ten mecz. A jednak nie zamknęła i Portowcy do samego końca wstrzeliwali piłki w szesnastkę rywali, marząc o wyrównaniu. Wisła miała tego dnia jednak mnóstwo szczęścia, tak jak kilka razy w poprzednich rundach tego pucharu. Widocznie to trofeum było im pisane.

W końcu sędzia Kwiatkowski zagwizdał po raz ostatni i sensacja stała się faktem. Pierwszoligowiec zgarnął Puchar Polski, a z nim niemałą nagrodę pieniężną. Wisła jako pierwszy klub w tym sezonie zapewniła sobie reprezentowanie Polski na arenie międzynarodowej – będą to eliminacje Ligi Europy. Mało tego, w lipcu Biała Gwiazda zagra też o Superpuchar Polski. Nie wiadomo z kim, choć dziś największe szanse na mistrzostwo ma Jagiellonia Białystok. Takiego składu meczu o Superpuchar nie wymyśliłby chyba nikt, a Joanna Mucha mogłaby bez krzty żenady zapytać, kto w ogóle wybrał zespoły do tego spotkania.

Jednym radość, drugim smutek. Pogoń wciąż jest „zero tituli”. Fani ze Szczecina w okolicach Stadionu Narodowego wyglądali na pogrążonych w rozpaczy. Nie odzywali się. Czekali na swoje autobusy i pociągi w milczeniu, z pustym wzrokiem. Wielki klub, wielka społeczność kibiców, a tymczasem wciąż w klubowej gablocie pustka, jak w głowie Marcina Najmana.

Related Articles