Skip to main content

Raków Częstochowa ma minimalną zaliczkę przed rewanżem I rundy kwalifikacyjnej Ligi Mistrzów. Mistrz Polski pokonał estońską Florę Tallinn tylko 1:0.

Czy Flora okazała się niewygodnym przeciwnikiem? Tak, ale tylko w pierwszej połowie, w której to doświadczony Kosta Vassiljew pokazał z czego słynął. Zawodnik, który za chwilę skończy 39 lat, zaprezentował trochę magii. Tej, którą fani Ekstraklasy doskonale pamiętają z jego gry w Piaście Gliwice. Raków niby przeważał, częściej miał piłkę w ataku pozycyjnym, ale to goście stworzyli najlepszą okazję w pierwszej połowie i to… podwójną. Właśnie wtedy błysnął były gracz Piasta i Jagiellonii, posyłając ekskluzywne podanie po ziemi przez dwie trzeciez szerokości pola karnego. Zmarnował je Martin Miller, choć uderzył precyzyjnie, zza tak zwanej zasłony. Kovacević zbił piłkę do boku. Tylko akurat tam był Sten Reinkort. Jego dobitkę też odbił bramkarz Rakowa. Częstochowianie mieli szczęście, że do przerwy nie przegrywali. Sami raczej nie kreowali niczego konkretnego. A to jakieś wrzutki na Piaseckiego, a to marne próby Frana Tudora.

To, co dobre, Raków pokazał w drugiej połowie. Mistrz Estonii w ogóle tam nie istniał. Piłkarsko został zmieciony z planszy, bo nie oddał ani jednego strzału na bramkę, nawet jakiegoś kasztana z 40 metrów i posiadał piłkę przez 29% czasu. A przypomnijmy, że w samej tylko pierwszej części Kovacević musiał interweniować przy aż czterech uderzeniach. Tym razem Flora Tallinn tylko się broniła przed naporem częstochowian. Trener Dawid Szwarga od razu dokonał dwóch zmian – wprowadził na boisko Johna Yeboaha oraz Deiana Sorescu. I trzeba przyznać, że nowy nabytek trochę rozruszał grę gospodarzy. Wyglądało to już zupełnie inaczej, dużo pozytywniej i napawało większym optymizmem. Raków zaczynał się z kolejnymi minutami rozkręcać.

Różnica była widoczna już po pięciu minutach i trzech, czterech dynamicznych akcjach. Raz groźnie dośrodkował po ziemi Tudor, raz też próbował mocnego strzału Kochergin. W obu przypadkach dobrze spisał się golkiper gości – Evert Grunvald. Częstochowianie podchodzili odważnie, starali się zamykać grę Estończykom. I właśnie taka akcja przyniosła bramkę na 1:0. Wymuszona strata, gdzie gracze Rakowa podeszli aktywniej do pressingu, w sześciu-siedmiu pozamykali strefy do gry i odzyskali piłkę. Strzał Yeboaha został zablokowany, ale w taki sposób, że piłka trafiła pod nogi Kochergina. Ukrainiec poprawił, a pomógł mu jeszcze rykoszet. W każdym razie prowadzenie było jak najbardziej zasłużone, bo Raków wreszcie zaczął konkretnie grać.

Potem dążył już tylko do powiększenia przewagi przed rewanżem, co się nie udało. Dobrą próbą popisał się na przykład Cebula, ale jego uderzenie spokojnie sparował Grunvald. Cały czas zamieszanie wprowadzał Yeboah swoimi dryblingami i raz też był bliski trafienia. Mnóstwo miejsca na prawej stronie miał również Tudor. Raków praktycznie zamknął gości w ich szesnastce, ale drugi raz piłka do siatki wpaść nie chciała. W samej drugiej części mistrz Polski oddał 10 strzałów na bramkę Grunvalda, z czego cztery próby były celne. Szkoda, że nie udało się jeszcze bardziej przypieczętować tej przewagi, bo w drugiej połowie Estończycy kompletnie nie istnieli. W rewanżu dobrze byłoby nawiązać właśnie do tej części gry, a nie do pierwszej, bardzo mizernej.

Related Articles