Błysk geniuszu Brahima Diaza, uwolnienie się jednym dryblingiem od dwóch zawodników Napoli i zrobienie przewagi w ofensywie. Hiszpan podał do Leao, ten wystawił na lewą stronę do Bennacera i Milan o 40. minuty prowadził 1:0. Mimo wielu okazji, szczególnie ze strony Napoli, była to jedyna bramka tego ćwierćfinału.
Pomijając wszelkie aspekty sędziowskie i nieumiejętne, nerwowe wręcz prowadzenie tego spotkania przez pana sędziego Istvána Kovácsa, Napoli ma prawo być niezadowolone z samego wyniku. Bo było kilka okazji, żeby pokonać Mike’a Maignana już nawet w pierwszej minucie, gdy obrona Milanu popełniła głupi błąd. Krunić miał jednak szczęście, bo sam nie wiedział co chce zrobić, zamiast wybić piłkę gdzieś w siną dal, to… wystawił ją Gruzinowi. Dlaczego miał szczęście? Bo szybko ustawił się w bramce i Kwaracchelia trafił akurat w niego. Napoli poszło za ciosem i przez pierwsze 15-20 minut gniotło Milan. Co rusz piłka leciała w stronę bramki Maignana – prosto w środek strzelił Anguissa, potem po rożnym z główki Di Lorenzo, zablokowany został Kwaracchelia, a Piotr Zieliński posłał bombę, po której efektowną paradę zrobił francuski bramkarz. Milan nie istniał, ale ważniejsze, że przertwał ten napór.
Pierwszy raz Rossoneri “odgryźli się” kontrą w 25. minucie. Zrobił to fantastycznym rajdem Rafael Leao. Zabrakło mu tylko wykończenia, bo popędził sam przez dobre 50 metrów. Tyle próbowało Napoli, a Milanowi wystarczyły dwie próby. Znów kontra, indywidualny drybling Brahima Diaza i padła opisana w leadzie bramka. Strzał Bennacera był mocny i nie idzie na konto Mereta, ale interweniował trochę pechowo nogami, bo uderzenie nie było precyzyjne. To cud, że Milan w ogóle prowadził po pierwszej połowie, dając się tak zdominować na własnym obiekcie, jednak należy im oddać, że na drugą połowę wnioski zostały wyciągnięte. Mecz wyraźnie wyhamował, a defensywa gospodarzy była zwarta. Brylował szczególnie kapitan – Davide Calabria, który miał za zadanie pilnować Kwaracchelię. W tamtym momencie Neapolowi wyraźnie brakowało Osimhena, wszystko próbowali grać przez Gruzina, a do niego błyskawicznie doskakiwało co najmniej dwóch rywali. Elmas, występujący na dziewiątce, nie gwarantował utrzymania piłki w ataku i nie rozumie się bez słów z Chwiczą, jak Osimhen.
Tutaj wracamy do sędziowania. W Polsce określa się to “meczem walki”. Wyczuwalna była gorąca atmosfera, arbiter bardziej ochoczo sypał kartkami dla Napoli. Di Lorenzo przyznał, że sam nie wie za co ją otrzymał. W ten sposób wykartkowany na rewanż został Kim – etatowy obrońca – za żywiołową reakcję po faulu i kwestionowanie decyzji, ale już Leao, który rozwalił chorągiewkę od rzutu rożnego – luz. Są opinie, że przed pierwszym faulem Anguissy (tym na pierwszą żółtą) faulował wcześniej… Calabria i akcja już tam powinna być przerwana, ale było to raczej niedostrzegalne bez powtórki. Oddajmy, że i Milan ma prawo czuć się rozżalony. Były dwie sytuacje z potencjalnym rzutem karnym. Tę w doliczonym czasie z Saelemakersem pomińmy, bo więcej tam było płaczu i udawania, ale już strzał Kjaera w poprzeczkę i gdzieś w tle trzymanie Krunicia przez Rrahmaniego nie było nawet sprawdzane przez VAR, a przecież akcja ciągle trwała. Miało to miejsce w doliczonym czasie pierwszej połowy i chyba panom na kamerkach chciało się za potrzebą… podobno były też jakieś cyrki z dźwiękiem. Ech, ta technologia.
Jak już zostało wspomniane, w drugiej połowie przez długi czas niewiele się działo pod bramkami, za to wiele się działo przy sypaniu kartkami. Za dwa szybkie faule wyleciał z boiska Anguissa, a Milan… wcale z wielkim impetem nie zaatakował. To trochę niezrozumiałe, bo miał przewagę jednego zawodnika przez jakieś 20 minut, a w tym czasie paradoksalnie bliżej zdobycia bramki był Di Lorenzo, jednak jego uderzenie w fantastyczny strzał obronił Mike Maignan. Z takim gościem w bramce defensywa Milanu wygląda pięć razy pewniej niż z Tatarusanu, gdy można było czasami przecierać oczy ze zdumienia, czy to na pewno grają Tomori i Kalulu, a nie jacyś goście z łapanki. Milan trochę nie wykorzystał okazji, a musi pamiętać, że na rewanż wraca Victor Osimhen, co zostało oficjalnie potwierdzone przez Luciano Spallettiego. A z Nigeryjczykiem ofensywa Napoli pracuje na zupełnie innych obrotach. Ale z drugiej strony… dopiero co wygrali na stadionie im. Diego Maradony aż 4:0, a przyjadą tam bronić jednobramkowej zaliczli. Leao zaciera rączki na konterki. Na pewno będzie się działo.