Pora na drugi wielki szlagier Ligi Mistrzów. W zeszłym tygodniu starcie PSG z Bayernem nieco rozczarowało. Dziś na Anfield Road Liverpool zagra z Realem, a zatem pora na powtórkę ostatniego finału tych rozgrywek. Czy trzeba jeszcze coś dodawać?
Jedni i drudzy nie mogą być zadowoleni ze swojej sytuacji w rozgrywkach krajowych. Liverpool, mimo ostatnich dwóch zwycięstw, wciąż jest daleko od strefy Ligi Mistrzów, czyli miejsc w TOP 4. O mistrzowie na Anfield nikt już nawet nie myśli, bo jest to stera science-fiction, z dużym naciskiem na „fiction”. Real kłopotów z awansem do kolejnej edycji Ligi Mistrzów mieć nie będzie, ale i specyfika znacznie mniej konkurencyjnej La Liga jest inna. Główny cel Królewskich to jednak przede wszystkim mistrzostwo, a to powoli wymyka się z rąk stołecznego klubu. Barcelona ma 8 punktów przewagi i choć nie gra zbyt efektownie, to jest nad wyraz efektywna w swoich działaniach.
Tym samym tegoroczna edycja Ligi Mistrzów staje się dla obu ekip oczywistym celem, który może uratować ten sezon. Dla Realu skromnym otarciem łez są trofea takie jak Superpuchar Europy czy Klubowe Mistrzostwo Świata. Liverpool w najgorszym razie może skończyć nawet z pustymi rękami i poza TOP 4, co byłoby katastrofą. Dlatego też dzisiejsze spotkanie i marcowy rewanż będą miały ogromną temperaturę i ciężar gatunkowy.
Dodatkowy aspekt tej rywalizacji, który niewątpliwie wpłynie na podgrzanie emocji, to dwa finały Champions League, w których Real pokonywał dowodzony przez Kloppa Liverpool. Tak było w 2018 roku, kiedy po pamiętnym festiwalu błędów Lorisa Kariusa The Reds ulegli Los Blancos 1:3. Dublet ustrzelił wtedy emerytowany już dziś piłkarz, Gareth Bale. Tak było też w ostatniej edycji Ligi Mistrzów – wtedy to w finale Królewscy pokonali swoich angielskich rywali 1:0, a jedyną bramkę strzelił Vinicius Jr. Prawdziwym bohaterem tego finału był bramkarz Realu, Thibaut Courtois, który powstrzymywał wiele prób liverpoolczyków.
Czy po raz kolejny Real okaże się nemezis Kloppa? Niemiec prowadził swoje drużyny w meczach z Realem 10-krotnie. Wygrał tylko trzy razy, zremisował dwukrotnie, aż pięć razy przegrywał. Trener Liverpoolu dobrze może wspominać półfinałowy dwumecz Champions League z sezonu 2012/13, kiedy jego Borussia Dortmund wyeliminował Real, a Robert Lewandowski strzelił cztery gole w pierwszym spotkaniu. Nawet i w tamtej batalii w rewanżu BVB musiało jednak drżeć o awans, bowiem Królewscy byli bliscy odrobienia strat.
Zarówno Klopp, jak i Carlo Ancelotti, nie mogą dziś posłać do boju optymalnych zestawień swoich drużyn. Po stronie gospodarzy zabraknie np. Thiago Alcantary, Luisa Diaza, Ibrahime’a Konate czy Arthura Melo. Z kolei w ekipie gości nie zobaczymy najpewniej Toniego Kroosa, Aureliena Tchouameniego czy Ferlanda Mendy’ego. Do gry wraca jednak król strzelców ostatniej edycji Ligi Mistrzów, czyli Karim Benzema. Francuz miał ostatnio drobne problemy zdrowotne, przez co nie zagrał w wygranym 2:0 meczu z Osasuną z minioną sobotę. Ancelotti potwierdził jednak, że dziś Benzema będzie do jego dyspozycji, a zatem Virgil van Dijk i spółka muszą nastawiać się na ciężkie boje.
Liverpool w weekend też wygrał 2:0 na wyjeździe i było to cenne zwycięstwo nad Newcastle. Tym cenniejsze, że bramki strzelali negowani ostatnio Darwin Nunez i Cody Gakpo. Fani The Reds z rozrzewnieniem wspominają czasy współpracy ofensywnego trio Salah – Mane – Firmino. Dziś Senegalczyk jest już piłkarzem Bayernu, a Firmino na ogół siada na ławce. Sprowadzeni w dwóch ostatnich okienkach transferowych Nunez i Gakpo póki co nie spełniają pokładanych w nich oczekiwań – tyczy się to szczególnie letniego transferu, czyli Urugwajczyka. Gakpo przyszedł na Anfield dopiero niedawno i na analizę gry przyjdzie jeszcze czas. Nunez jednak zasłynął już z marnowania na potęgę dogodnych sytuacji. Gdyby jednak pokonał Courtoisa, mógłby zatrzeć negatywne wrażenia, jakie pozostawił po sobie w pierwszym półroczu gry w barwach The Reds.
Starcie dwóch gigantów europejskiej piłki dziś o 21:00. Wstrzymujemy oddech i czekamy na fajerwerki!