Skip to main content

Pierwsza połowa w wykonaniu Jagiellonii była błaganiem o jak najniższy wymiar kary i się udało, bo było zaledwie 1:0 dla FC Kopenhagi. Nic nie wskazywało, że tak słabo grający Polacy będą w stanie coś tu zdziałać. A jednak! I to nawet nie remis, a zwycięstwo w 98. minucie.

To są chwile, które definiują polski futbol i za kilka lat będzie się do nich wracać z nostalgią. Takie dwa momenty można wymienić: bramka Rafała Murawskiego z Austrią Wiedeń w 120. minucie na wagę awansu do fazy grupowej Pucharu UEFA oraz podobne trafienie obecnie persona non grata polskiego futbolu, czyli Macieja Rybusa – jak na ironię – ze Spartakiem Moskwa. Są jeszcze inne chwile polskiej klubowej piłki w Europie, ale już nie z doliczonych minut. Właśnie do księgi wielkich spotkań zapisała się Jagiellonia Białystok, a do rozdziału z wielkimi bramkami wpisał się Darko Czurlinow w 98. minucie. Dopiero po jakimś czasie dotrze do nas, czego właśnie dokonała banda Adriana Siemieńca. Czego dokładnie?

Otóż ograła drugiego największego faworyta tegorocznej Ligi Konferencji, biorąc pod uwagę współczynnik rankingowy UEFA. Tylko Chelsea ma wyższy. FC Kopenhaga to uczestnik 1/8 finału poprzedniej edycji Champions League. Wyeliminowała nasz Raków Częstochowa w kwalifikacjach. Potem potrafiła pokonać u siebie Manchester United i strzelić im cztery gole (4:3) oraz była lepsza od Galatasaray (1:0). Finalnie zespół ten z Kamilem Grabarą w bramce wyprzedził obie te ekipy i awansował do 1/8 finału, gdzie zmierzył się z Manchesterem City. Jeszcze rok wcześniej – w sezonie 2022/23 – FC Kopenhaga także dostała się do fazy grupowej, gdzie jednak poszło jej słabiej, ale trzy punkty wywalczone w arcytrudnej grupie za remisy u siebie z Manchesterem City, Sevillą oraz Borussią Dortmund to przecież świetny wynik.

No więc z kimś takim przyszło się zmierzyć Jagiellonii i pojedynek ten wyglądał od początku właśnie w taki sposób, jakiego widz mógł oczekiwać. FC Kopenhaga przy piłce, stwarzająca okazje, klepiąca gdzieś wokół szesnastki. Sławomir Abramowicz musiał się gimnastykować w bramce i kilka piłek odbił. Do przerwy różnica w piłkarskiej jakości była ogromna – 12 strzałów po stronie gospodarzy (cztery celne) i zaledwie jeden po stronie Jagiellonii. Mistrzowie Polski stracili bramkę po rzucie rożnym, więc to tym bardziej bolesne, że nie z gry. Jeszcze wtedy Afimico Pululu był antybohaterem, bo zawalił krycie i nie wyskoczył w ogóle do Pantelisa Hatzidiakosa. “Jaga” i tak miała szczęście, że nic więcej nie wpadło.

Druga połowa zaczęła się podobnie – też od ataków gospodarzy. Kiedy bardziej zapowiadało się na 2:0, to nagle… Afimico Pululu zadziwił wszystkich. Po dograniu od Joao Moutinho, który chyba pierwszy raz tego wieczoru włączył się do akcji, Angolczyk załadował gola z piętki. To nie był sen. Naprawdę zawodnik Jagiellonii na Parken w Kopenhadze postanowił spróbować przechytrzyć obrońcę i bramkarza sprytnym uderzeniem piętą i się… udało. Wyszło to spektakularnie. Koledzy z zespołu się nakręcili, naładowali baterie i nagle zaczęli biegać z większym animuszem. Pululu omal nie trafił jeszcze drugi raz, ale uderzył wprost w bramkarza. Generalnie jednak statystyki były po stronie FC Kopenhagi, choć większość z nich nabili w pierwszej połowie i w okresie od 85. minuty do niemal końca spotkania.

Jagiellonia w końcówce rozpaczliwie się broniła. Miała też szczęście, gdy piłka po strzale głową Germana Onugkhy przeszła minimalnie obok słupka. Kopenhaga w końcówce ostro przycisnęła, a mistrz Polski zawzięcie bronił punkciku, co już byłoby wielkim sukcesem i niespodzianką. Aż tu nadeszło jeszcze bardziej sensacyjne… wystarczyła laga z piątki od bramkarza, czyli Abramowicza, trochę przypadku i piłka znalazła się pod nogami Afimico Pululu, a ten – przewracając się już – jednym kontaktem wypuścił sam na sam Darko Czurlinowa. Macedończyk, który niegdyś coś tam pokopał w Bundeslidze w Stuttgarcie, znalazł się oko w oko z Nathanem Trottem i spokojnie uderzył obok niego. Nie zawiódł. Oszalał z radości, podbiegł do fanów, kipiał energią. Wielkie emocje oddał też komentujący ten mecz Szymon Rojek. Do tego komentarza będzie się po latach wracało. Jak i do tego meczu i gola.

Nikt nie będzie wnikał, że Jagiellonia oddała tu tylko cztery strzały, a rywal 20. Tego przecież wszyscy się spodziewali, biorąc pod uwagę różnicę klas. Często są takie mecze w Football Managerze, że strzelasz, ciśniesz, otłukujesz słupki, poprzeczki, bramkarza i nie chce wpaść, a rywal wyprowadza jedną kontrę na 1:0. Coś takiego przytrafiło się FC Kopenhadze, choć też nie przesadzajmy i znajmy proporcje, bo w okresie od 50. do 85. minuty trochę straciła plan na mecz. Niemniej jednak w porównaniu do “Jagi” zrobiła sporo, ale bramka Abramowicza była jak zaczarowana. Jagiellonia wykorzystała silnik tej bardzo popularnej gry w rzeczywistości.

Related Articles