Skip to main content

Club Brugge to największa sensacja tej edycji Ligi Mistrzów, przynajmniej na ten moment. Belgowie po trzech spotkaniach mają komplet zwycięstw i bilans bramkowy 7:0. Pokonali Bayer Leverkusen, Porto i Atletico Madryt. To już nie może być przypadek.

Nikt na razie nie ma tak znakomitej sytuacji w swojej grupie, jak mistrz Belgii. Nie dość, że pokonał swoich rywali, to jeszcze ci tak podzielili się punktami między sobą, że wszyscy mają na koncie po trzy. Club Brugge ze swoimi dziewięcioma jest więc bardzo blisko awansu do fazy pucharowej. Nigdy wcześniej ta sztuka im się nie udała, natomiast teraz mogą to zrobić i to z pierwszego miejsca w grupie. Brakuje już naprawdę niewiele. Ważny jest też handicap, jaki uzyskali w spotkaniach z Atletico czy FC Porto. Ma on później duże znaczenie przy równej liczbie punktów. W takim przypadku Belgowie i tak wyprzedzą obie ekipy, jeżeli z tymi pierwszymi przegrają jedną bramką, a z drugimi jedną, dwiema, czy nawet trzema. Chodzi po prostu o to, by mieć lepszy bilans bezpośredni.

1:0 z Bayerem Leverkusen, 4:0 z FC Porto oraz 2:0 z Atletico Madryt. Trzy zwycięstwa, a przy tym trzy czyste konta. Spodziewał się ktoś takiego atomowego startu w fazie grupowej? Tylko dwie drużyny nie straciły jeszcze bramki – Bayern i właśnie Club Brugge. Ciekawy duet. Po dwóch spotkaniach wydawało się, że podrażnione Atletico wreszcie będzie tą ostateczną weryfikacją. Rzeczywiście to Hiszpanie stworzyli trzy razy więcej szans, ale trzeba też przy tym trafić do siatki, a to akurat udało się tylko gospodarzom. Simon Mignolet wygrał między innymi pojedynek sam na sam z Alvaro Moratą, no i przede wszystkim Antione Griezmann nie strzelił rzutu karnego, tylko trafił w poprzeczkę. Szczęście sprzyjało Brugii, bo w jednej akcji mogli też strzelić samobója po rykoszecie, ale piłka minimalnie przeszła obok słupka.

Nie można jednak napisać, że nie zasłużyli na trzy punky. Strzelili dwa gole, a Ferran Jutgla miał jeszcze inną okazję, ale jego strzał zastopował Jan Oblak. Właśnie Jutgla to rewelacja tego sezonu. W poprzednim strzelał jak na zawołanie w rezerwach Barcelony. Wiosną miał nawet serię 12 bramek w 12 meczach. Konkurencja w pierwszej drużynie była dla niego zbyt duża. Na początku swojej pracy trochę stawiał na niego Xavi. Jutgla uzbierał w pierwszym zespole 460 minut, a później miejsce zabrał mu pozyskany z Manchesteru City Ferran Torres. System bardzo dobrze hulał, Barca wygrywała spotkania, dlatego Jutgla poszedł trochę w odstawkę i stał się ważną postacią rezerw. Latem za pięć milionów euro trafił do Brugii. Doskonale się tam wpasował. We wszystkich rozgrywkach ma już osiem goli. Nie tylko strzela, ale i dobrze współpracuje z kolegami, głównie Kamalem Sowahem – partnerem z ataku.

Carl Hoefkens, obecnie pierwszy trener drużyny, to człowiek typowo od Clubu Brugge. Facet zdecydowanie kojarzy się z tym klubem i przeszedł drogę od piłkarza w latach 2009-2013 po trenera grup młodzieżowych U-21 i U-18. Pełnił też specyficzną rolę pośrednika. Jego zadaniem było wprowadzanie młodych talentów do pierwszego zespołu. Doskonale więc zdaje sobie sprawę z tego, jaki arsenał posiada w szkółce. To jego pierwsza poważna seniorska praca na ławce trenerskiej. Musiał poradzić sobie z tym, że Club Brugge straciło swój największy talent – Charlesa De Ketelaere, zawodnika, którego umiejętności elektryzują całą Belgię. To najdrożej sprzedany piłkarz w historii klubu. Przeszedł on do Milanu za 32 mln euro. Belgowie za tę kasę poczynili wzmocnienia, sprowadzając między innymi Romana Jaremczuka, ale i kilku młodych, na których można jeszcze zarobić: opisywanego Jutglę, defensywnego pomocnika Onyedikę, czy 19-letniego Bjorna Meijera z FC Groningen.

I tak nie wszyscy “wypalili”. Rozczarowaniem jest na razie choćby Tajon Buchanan, Kanadyjczyk, który dopiero wraca po kontuzji, a wcześniej doskonale radził sobie w MLS. Jaremczuk przeszedł za 16 milionów euro, a pełni rolę rezerwowego. W lidze belgijskiej rewelacją jest Royal Antwerp, a więc zespół, który wygrał osiem meczów z rzędu i dopiero ostatnio przegrał pierwszy raz. Club Brugge zajmuje tam miejsce trzecie. Na to jednak i tak nie ma co patrzeć, bo po fazie zasadniczej jest jeszcze potem dzielenie punktów na pół i faza play off. Właśnie dzięki takiemu formatowi udało się w zeszłym sezonie wyprzedzić rewelacyjnego beniaminka – Union SG, który tę ostateczną fazę zawalił. Dzięki temu Club Brugge dostało się bezpośrednio do fazy grupowej Ligi Mistrzów i w najbardziej prestiżowych rozgrywkach europejskich cały czas sen tej drużyny trwa.

 

Related Articles