Skip to main content

Antybohaterem środowego meczu Pucharu Narodów Afryki pomiędzy Mali a Tunezją został sędzia, Janny Sikazwe. Zambijczyk wyczyniał rzeczy, które trudno zrozumieć. A to ponoć poseł Sienkiewicz był tego dnia pijany…

Mistrzostwa Czarnego Lądu póki co nie zachwycają i traktujmy to jako eufemizm. W dwunastu dotychczas rozegranych spotkaniach padło raptem 12 bramek. Aż dziewięć meczów zakończyło się wynikiem 1:0, dwa bezbramkowymi remisami, a jedyne spotkanie, w którym odnotowaliśmy klasycznego „overa” to mecz otwarcia Kamerunu z Burkina Faso (2:1). Emocje jak na grzybach.

Nie ma zbyt wielu bramek, więc może są niespodzianki? No nie za bardzo, chyba że taką uznamy remis Algierii ze Sierra Leone. Pozostali główni faworyci imprezy wymęczyli zwycięstwa – mowa o Senegalu (gol Mane z rzutu karnego w doliczonym czasie gry), Kamerunie czy Wybrzeżu Kości Słoniowej. Faworyta ciężko było wskazać w rywalizacji Nigerii z Egiptem. Finalnie Super Orły okazały się ciut lepsze od Faraonów, co pewnie nie zmartwiło Jurgena Kloppa, bo pojawił się cień nadziei, że Mohamed Salah wróci do Liverpoolu szybciej.

Skoro piłkarze nie dają póki co powodów, by mówić o Pucharze Narodów Afryki, sprawy w swoje ręce wziął… sędzia. Ale raczej nie taką sławę liczyliby organizatorzy imprezy. Janny Sikazwe, bo o nim mowa, najpierw zakończył przedwcześnie mecz Mali z Tunezją. Po prostu jak gdyby nigdy nic w 85. minucie zagwizdał po raz ostatni. Wywoła to zdumienie, szczególnie u przegrywających (0:1, a jakże) Tunezyjczyków. Natychmiast otoczyli oni sędziego, domagając się wyjaśnień. Sędzia przyznał się do błędy i wznowił mecz, ale trudno znaleźć genezę takiego błędu. Cały zespół sędziowski ma przecież zegarki i jest ze sobą w stałej łączności.

Gdyby skończyło się tylko na tej gafie, można byłoby to traktować jako zabawną wpadkę czy ciekawostkę. Sikazwe na tym nie poprzestał. Kilka minut później wyrzucił z boiska El Bilala Toure za, jego zdaniem, poważny faul. Powtórki szybko pokazały, że wejście piłkarza z Mali kwalifikowała się maksymalnie na żółtą kartkę. VAR wykonał swoją pracę należycie i wezwał sędziego do monitora. W tym momencie pewnie nikt nie przypuszczał, że sędzia utrzyma swoją decyzję, ale tak właśnie się stało! Sikazwe nie zmienił zdania i Mali kończyło mecz w osłabieniu.

Tunezja nie nacieszyła się jednak grą w przewadze, bo niedługo potem arbiter mecz zakończył. Znów przedwcześnie! Tym razem o kilkanaście sekund. Co jednak gorsze – nie została doliczana ani minuta. A mówimy o połowie, w której podyktowane były dwa rzuty karne, pokazana czerwona kartka, dwukrotnie w ruch poszła procedura VAR, miała miejsce przerwa na schłodzenie organizmów oraz pięciokrotnie dokonywano zmian. Przy takiej liczbie zdarzeń 5 minut doliczenia to absolutnie minimum, a wydaje się, że optymalnie byłoby to około 7 minut. Tymczasem zambijski sędzia skończył spotkanie po 89 minutach i 42 sekundach.

I doprawdy trudno to wszystko wyjaśnić. Czy Sikazwe zostawił mleko na gazie? Dziewczyna napisała mu wiadomość, że jest sama w domu? Spieszył się na Koło Fortuny? Nie mówimy o przypadkowym arbitrze z łapanki. Po pierwsze na poziomie mistrzostw kontynentu takich ludzi nie ma. Po drugie – i chyba ważniejsze – to sędzia międzynarodowy, który prowadził mecze na Mundialu w Rosji czy sędziował tak prestiżowe spotkanie jak finał Klubowych Mistrzostw Świata. Wczoraj zanotował całkowity blackout. Sytuacje z końcówki to istne kuriozum, jakiego na tym poziomie nie widzieliśmy od bardzo dawna. Porównywalne są chyba trzy żółte kartki, które sędzia Graham Poll pokazał Josipowi Simuniciowi na MŚ 2006 w Niemczech.

Sikazwe od samego początku średnio radził sobie z meczem Mali – Tunezja. Podyktował dwa słuszne rzuty karne, ale jeden z nich dopiero po interwencji VAR. Wydaje się, że powinien wskazać na wapno w jeszcze jednej sytuacji, ale zinterpretował ją inaczej. To wszystko zebrane do kupy tworzy naprawdę katastrofalną całość.

Related Articles