
Gdy los skojarzył ze sobą w ćwierćfinale Ligi Mistrzów Arsenal i Bayern, z całą pewnością kibice Kanonierów nie zareagowali entuzjastycznie. Nic dziwnego – naturalną reakcją na słowo Bayern są dla nich wspomnienia klęsk sprzed lat. Czy jednak będzie to miało jakiekolwiek znaczenie w tym dwumeczu?
W zespole The Gunners żaden z graczy nie uczestniczył w ostatnim laniu, które Bawarczycy sprawiali Arsenalowi w 2017 roku. W obu meczach 1/8 finału podopieczni Arsene’a Wengera przegrywali po 1:5. I choć to piłka nożna, a nie żużel, to wynik ten przylgnął do tej rywalizacji, bowiem sezon wcześniej – wtedy w fazie grupowej – Bayern również zbił Arsenal 5:1. Tak więc trzy ostatnie starcia tych klubów kończyły się dokładnie takim rezultatem. Nic dziwnego, że w północnym Londynie wylosowanie Bayernu uruchomiło negatywne wspomnienia.
Ale od tego czasu minęły wieki, bo siedem lat w piłce to wieki. Dla Arsenalu były to zdecydowanie siedem chudych lat, które zespół spędzał poza Ligą Mistrzów. Z klubem po wielu latach pożegnał się Wenger, ale zastępujący go Unai Emery nie sprostał zadaniu. Dopiero Mikel Arteta pchnął ekipę Kanonierów na ścieżkę rozwoju. Systematycznie wymieniał skład i przerabiał drużynę na swoją modłę. W efekcie udało się zdobyć wicemistrzostwo kraju i wrócić do Ligi Mistrzów. Dziś The Gunners są liderami Premier League i uchodzą za faworyta ćwierćfinałowej rywalizacji z Bayernem. Na przekór historii. A może właśnie dlatego, że chcą wyrównać rachunki krzywd.
Ale nie tylko Bayernowi można przypiąć łatkę nemezis Arsenalu. Pamiętajmy, że jeszcze w czasach gry w Tottenhamie Harry Kane niemal w każdych derbach strzelał Kanonierom gola, a niekiedy i więcej. Zapewne Arteta i jego ludzie odetchnęli z ulgą, gdy kapitan reprezentacji odszedł do Bayernu. Nie spodziewali się wtedy, że spotkają się znów już w pierwszym sezonie po transferze Kane’a.
Nawiasem mówiąc Anglik jest jednym z tych nielicznych graczy Bayernu, do których w tym sezonie nie można mieć pretensji. Kane strzelił już 32 gole i dorzucił 7 asyst, co czyni go bezdyskusyjnie najlepszym graczem Bundesligi. Sęk w tym, że najwyraźniej wraz z bramkami Kane wniósł do nowego klubu klątwę Tottenhamu – Bawarczycy przegrali mecz o Superpuchar Niemiec, odpadli z Pucharu Niemiec i mają już czysto iluzoryczne szanse na obronę mistrzowskiego tytułu. Wygląda na to, że po ponad dekadzie hegemonii, Bayern straci tytuł na rzecz Bayeru. 16 punktów straty na sześć kolejek przed końcem rozgrywek zamyka temat. Liga Mistrzów to ostatnia szansa na jakieś trofeum w tym sezonie, ale jak wierzyć w sukces z taką formą? Bayern przegrał dwa ostatnie ligowe mecze – z Borussią Dortmund i Heidenheim.
Kibice w stolicy Bawarii mają więc realne powody do niepokoju o dwumecz z Arsenalem, podczas gdy sympatyków Kanonierów martwi historia pojedynków. To jednak zasadnicza różnica i nic dziwnego, że eksperci ciut większe szanse na półfinał dają wicemistrzom Anglii.
Sytuacja kadrowa w zespole gospodarzy jest dobra. Od początku sezonu poza grą jest wprawdzie Jurrien Timber, ale do nieobecności Holendra można się było już przyzwyczaić. Skorzystali na niej Oleksandr Zinczenko i Jakub Kiwior. I właśnie obsada lewej obrony wydaje się największą zagadką w obozie londyńczyków. W Bayernie brakuje kilku zawodników, ale o żadnym nie można napisać, że byłby podstawowym wyborem Thomasa Tuchela. To raczej wyłącznie drugoplanowe postaci.
Możemy więc liczyć na naprawdę znakomite widowisko i można jedynie żałować, że konkurencją dla pojedynku na Emirates Stadium będzie konfrontacja Realu z Manchesterem City. Oba mecze rozpoczynają się o 21:00.