Skip to main content

W ostatnim tygodniu lipca wszyscy reprezentanci Ekstraklasy wchodzą do gry w kwalifikacjach do europejskich pucharów. Najtrudniejsze zadanie czeka szturmujący bramy Ligi Mistrzów Raków Częstochowa. Legia Warszawa, Lech Poznań i Pogoń Szczecin powalczą nie tylko o awans i rankingowe punkty, ale również o uniknięcie kompromitacji. Poznajmy przeciwników naszych klubów.

Champions League. Mokry sen każdego polskiego klubu, a jednocześnie trauma od niemal trzech dekad. Najpierw, w latach 90., wściekaliśmy się na pechowe losowania, w których nasi reprezentanci trafiali na tuzów piłkarskiego świata – Barcelonę, Real Madryt, Manchester United. Później, na początku XXI wieku, los poniewierał nas klęskami z europejskimi średniakami, które wydawały się być w zasięgu – Panathinaikosem Ateny, Anderlechtem Bruksela czy Steauą Bukareszt. Aż wreszcie czara goryczy przelała się na zawsze. Levadia Tallin. Estoński koszmar Wisły Kraków na stałe zapisał się w historii polskiego futbolu jako ochrzczony przez kibiców, dość wulgarny „eurowpierdol”. Nic dziwnego, że awans Legii w sezonie 2016/2017 po 20 latach oglądania innych klubów chłonęliśmy jak coca colę i pomarańcze w czasach głębokiej komuny. Natomiast pozostałe próby oswoiły polskich fanów z porażkami. W dobie wszechobecnych memów polski kibic „niby wie, ale ciągle się łudzi”.

Dokładnie w ten sposób podchodzimy do rywala Rakowa w walce o Ligę Mistrzów. Przeciwnik jest doskonale znany – Karabach Agdam to pucharowy pogromca kolejno Wisły Kraków, Piasta Gliwice i Legii w eliminacjach do Ligi Europy oraz Lecha Poznań w kwalifikacjach do Champions League. Teoretycznie jest się czego bać, natomiast spośród czterech powyższych prób najbliżej był Piast, który po porażce 1:2 w pierwszym spotkaniu potrafił doprowadzić do dogrywki w rewanżu. Czyli da się uniknąć blamażu. Raków był dla nas promykiem nowej piłkarskiej jakości, ale po odejściu Marka Papszuna dyspozycja częstochowian pozostaje pewną niewiadomą, mimo solidnej kadry i potencjalnie niezłych wzmocnień. Co słychać w zespole z Azerbejdżanu?

Karabach to etatowy uczestnik faz grupowych europejskich pucharów. Zespół Gurbana Gurbanowa w pierwszej rundzie mierzył się z Lincoln Red Imps, mistrzem Gibraltaru. Azerowie niemożebnie męczyli się w wyjazdowym starciu, w którym do ostatniego gwizdka pachniało sporą sensacją. Gracze Lincoln objęli prowadzenie po rozpaczliwym kontrataku, a rywale mimo dominacji na boisku długo nie potrafili choćby wyrównać. Wygraną 2:1 w 94 minucie zapewnił dopiero gol Yassine’a Benzii. Rewanż był formalnością – Karabach pewnie zwyciężył 4:0. Scenariusz pierwszego dwumeczu rywala Rakowa był więc podobny do starcia częstochowian z Florą Tallinn.

Mimo sporych zmian personalnych azerski zespół wciąż dysponuje mocnym składem. Defensywa przeszła jedynie kosmetyczną zmianę w porównaniu z poprzednim sezonem. Miejsce doświadczonego Maksima Medvedeva zajął etatowy reprezentant Azerbejdżanu, Bahlul Mustafazada, uzupełniając żelazną linię obrony z Marko Vešoviciem, Elvinem Cafarquliyevem, Kevinem Mediną oraz bramkarzem Shahrudinem Mahammadaliyevem. Więcej nowych twarzy jest w defensywie. Starzy znajomi Lecha – Marko Janković, Abdellah Zoubir i Leandro Andrade – wciąż stanowią o sile Karabachu. O ile Portugalski defensywny pomocnik Julio Romao nie rzuca swoim CV na kolana, o tyle postać wspomnianego we wcześniejszym akapicie Benzii robi wrażenie.

Algierski rozgrywający przez dekadę był ważną postacią klubów Ligue 1 – Olympique Lyon, Lille i Dijon, a jego usługi doceniono także w greckim Olympiakosie Pireus i tureckim Fenerbahce Stambuł. Do Karabachu trafił właśnie z Turcji, jego ostatnim klubem był Hatayspor. Linia ataku również została przebudowana. Miejsce Senegalczyka Ibrahimy Wadji’ego i Ramila Şeydayeva zajęli Albańczyk Redon Xhixha oraz Francuz Hamidou Keyta sprowadzony z drużyny ligowego rywala FK Zira Baku. Xhixha zdołał już zdobyć dwa gole w rywalizacji z mistrzem Gibraltaru stając się obok Zoubira i Andrade czołową postacią ofensywy Karabachu.

Azerowie zmienili także domowy obiekt podczas europejskich zmagań. Stadion im. Tofika Bachramowa zamienili na dwukrotnie większy Stadion Olimpijski w Baku. Niemal 70-tysięczny obiekt jest wizytówką Azerbejdżanu oraz częścią ogromnej sportowej inwestycji, służącej zjawisku sportswashingu. Podczas przygotowań Karabach nie błysnął formą. W starciu z warszawską Legią drużyna trenera Gurbanowa przegrała 0:2, zaś spotkanie z innym uczestnikiem kwalifikacji Ligi Mistrzów, węgierskim Ferencvarosem Budapeszt zakończyło się remisem 3:3. Na wyniki sparingów trzeba jednak patrzeć z przymrużeniem oka. Test-mecz to zupełnie inny kaliber niż walka o marzenia i wielkie pieniądze.

Po losowaniu II rundy eliminacji Ligi Konferencji Europy zespół Lecha Poznań musiał mieć flashbacki sprzed 10 lat. Oto los ponownie skrzyżował drogi „Kolejorza” z rywalem z Litwy. To jedna z wielu traum polskiego futbolu i jeden z bardziej kompromitujących „eurowpierdoli”. Wówczas przeciwnikiem poznaniaków był Żalgiris Wilno. Po wyjazdowej porażce 0:1 poznańska lokomotywa była pod ścianą w drodze do awansu do IV rundy kwalifikacji. Podczas rewanżowego spotkania kibice z „Kotła” stadionu przy ul. Bułgarskiej wywiesili ogromny transparent z napisem: „Litewski chamie, klęknij przed polskim panem.”. Litwini nie tylko nie klęknęli, ale kopnęli lechitów w cztery litery. W 29. minucie Rytis Leliuga minął jak slalomowe tyczki kilku poznańskich graczy i strzałem w krótki róg nie dał szan Krzysztofowi Kotorowskiemu. W tym momencie Lech musiał strzelić 3 gole, aby awansować. Strzelił dwa kompromitując się zarówno sportowo, jak również kibicowsko.

Od tamtych wydarzeń minęła dekada. Lech jako brązowy medalista ubiegłego sezonu trafił na drugi z litewskich Żalgirisów, ten z Kowna. Sekcja piłkarska tego klubu, podobnie jak cały futbol na Litwie, jest w cieniu utytułowanej drużyny koszykarzy – wielokrotnych mistrzów kraju, zwycięzców Pucharu Europy i zdobywców Euroligi. O tym jak traktowana jest tam piłka nożna niech świadczy fakt, że drużyna Żalgirisu posługuje się herbem zespołu koszykówki. W ubiegłym sezonie (na Litwie gra się systemem wiosna-jesień) piłkarze z Kowna osiągnęli największy sukces w historii sekcji zdobywając wicemistrzostwo kraju. Było to potwierdzenie równej dobrej dyspozycji, bowiem przez dwa wcześniejsze lata „zielono-biali” kończyli rozgrywki na trzecim stopniu podium.

Największą gwiazdą zespołu jest trener, jeden z najlepszych litewskich piłkarzy w historii, Marius Stankevičius, który jako zawodnik w przeszłości z powodzeniem radził sobie na boiskach Serie A i Primera Division. Dziś, jako młody szkoleniowiec stopniowo buduje swoją markę na trenerskim rynku. Obecny sezon jest dla Żalgirisu mocno przeciętny. Po 23 kolejkach A Lygi (litewskiej ekstraklasy) kowieńska drużyna zajmuje dopiero 5. pozycję w 10-zespołowej stawce z bilansem 7 zwycięstw, 9 remisów i 7 porażek. Najlepszym strzelcem drużyny jest nominalny obrońca, były zawodnik Piasta Gliwice, Edvinas Girdvainis, autor 6 bramek. Bardziej produktywny jest rozgrywający zespołu, Gratas Sirgedas z 5 golami i 3 asystami na koncie.

Obcokrajowcy w zespole Żalgirisu nie rzucają na kolana. Większość stranierich pozyskanych przez wicemistrza Litwy ma przeszłość w niższych ligach swoich krajów. Z całej grupy wyróżnia się jedynie hiszpański lewoskrzydłowy Xabi Auzmendi, który w ostatnich dwóch sezonach należał do czołowych obcokrajowców litewskiej ekstraklasy. W obecnych rozgrywkach trafił już czterokrotnie do siatki rywali, dorzucając do statystyk także dwie asysty. Przed dwumeczem z Lechem Litwini zostali osłabieni. Znany z występów w Pogoni Szczecin Srđan Spiridonović zamienił Litwę na obleganą tego lata przez piłkarzy Arabię Saudyjską. Austriacki piłkarz serbskiego pochodzenia był wartością dodaną zespołu.

Rewanżowe spotkanie na Litwie zostanie rozegrane na Dariaus ir Gireno stadionas – 15-tysięcznym, wielofunkcyjnym obiekcie w Kownie, na którym swoje mecze rozgrywa piłkarska reprezentacja Litwy. Po renowacji stadion nabrał nowoczesnego sznytu i mimo posiadania bieżni lekkoatletycznej sprawia wrażenie zwartej konstrukcji. Hybrydowa murawa nie powinna zaskoczyć zawodników z Poznania. Wydaje się, że Żalgiris nie powinien być trudną przeszkodą dla „Kolejorza”, ale dziesięć lat temu mówiono i pisano to samo.

Po raz trzeci w historii występów w europejskich pucharach Legia trafiła na przeciwnika z Kazachstanu. Po Aktobie Lento i Astanie przy Łazienkowskiej pojawią się Ordabasy Szymkent, drużyna – można to stwierdzić z czystym sumieniem – pochodząca ze środkowej Azji. Odległość dzieląca Warszawę od Szymkentu to w prostej linii niemal 4 tysiące kilometrów. Legionistów czeka więc długa, daleka i atrakcyjna podróż. Poprzednie dwa podejścia warszawiaków do walki z kazachskimi drużynami miały miejsce odpowiednio sześć i dziewięć lat temu. Pierwsza próba była skuteczna – dwumecz z Aktobie zakończył się dwoma zwycięstwami. Kolejna przyniosła rozczarowanie. Astana nie pozwoliła Legii powtórzyć wyczynu sprzed roku i ponownie szturmować bramy Ligi Mistrzów.

Ordabasy nie należą do utytułowanych klubów kazachskiego futbolu. Dwa Puchary oraz jeden Superpuchar Kazachstanu to największe sukcesy klubu z miasta niemal graniczącego z Uzbekistanem. To właśnie pucharowy sukces dał zespołowi prowadzonemu przez trenera Aleksandra Sedneva przepustkę do gry w Europie. Kazachowie będą chcieli potwierdzić dobrą dyspozycję, którą prezentują w rozgrywkach ligowych. Ordabasy po 17 kolejkach rozgrywanej w systemie wiosna-jesień ekstraklasy Kazachstanu są liderem tabeli z zaledwie jedną porażką na koncie. Na własnym boisku biało-granatowi są niepokonani.

Rywale warszawskiej Legii są zespołem doświadczonym jeśli chodzi o wiek. Cała linia obrony z Siergiejem Małyjem na czele przekroczyła już trzydziestkę. Podobnie rzecz ma się w przypadku lidera drużyny, środkowego pomocnika i kapitana drużyny Aschata Tagybergena, który w obecnym sezonie kazachskiej Premier Ligi zdobył już 9 goli i zanotował 9 asyst. Jak dotychczas to najlepszy sezon w karierze reprezentanta Kazachstanu. Za strzelanie bramek odpowiadają jednak napastnicy, a tu Ordabasy mają czym postraszyć. Na szpicy zarówno pierwszy wybór trenera, Uzbek Bobur Abdicholikow, jak również joker z ławki, Białorusin Wsiewołod Sadowskij zapewniają dość regularną zdobycz bramkową.

Czwartkowe spotkanie Legii z Ordabasami zostanie rozegrane na Centralnym Stadionie imienia Każymukana Mungajtpasuły, kazachskiego zapaśnika, wielokrotnego mistrza świata w zapasach w stylu klasycznym. Jak wygląda obiekt w Szymkencie? No cóż, czasy świetności są już za nim. Jest to klasyczny „zabytek” postsowieckiej architektury, pamiętający doskonale czasy pochodów pierwszomajowych. Sporną kwestią pozostaje pojemność stadionu, która w zależności od źródeł waha się do 20 do 37 tysięcy miejsc. Z uwagi umiarkowany i suchy klimat „Legioniści” mogą spodziewać się skrajnie wysokich temperatur w godzinie meczu. Meczu, który powinni wygrać i szybko o nim zapomnieć.

Szczecińska Pogoń po raz trzeci z rzędu podchodzi do szturmowania bram Ligi Konferencji Europy. Poprzednie dwie próby nie były szczęśliwe. Dwa lata temu „Portowcy” odpadli już w pierwszej rundzie z chorwackim Osijekiem, zaś w ubiegłym sezonie nie bez kłopotu uporali się z islandzkim KR Reykjavik, aby w kolejnej fazie uznać wyższość duńskiego Broendby. W tegorocznej edycji los był dość łaskawy dla zespołu ze Szczecina. Podopieczni trenera Jensa Gustafssona jako przeciwnika wylosowali zwycięzcę z pary I rundy kwalifikacji Vllaznia Shkodër – Linfield Belfast. W dwumeczu lepsza była drużyna z Irlandii Północnej i to właśnie ona będzie pierwszą przeszkodą Pogoni w walce o marzenia.

Linfield jest najbardziej utytułowanym klubem w całej Irlandii Północnej. Na koncie popularnych „The Blues” znajduje się aż 56 tytułów mistrzowskich. To ponad dwa razy więcej niż drugi w tabeli wszechczasów, derbowy rywal z Belfastu – Glentoran. Mimo krajowych sukcesów na arenie europejskiej zespół ze stolicy kraju zwykle przepadał w bardzo wczesnej fazie. Największym osiągnięciem Linfield był ćwierćfinał Pucharu Europy pod koniec lat 60., przegrany z bułgarskim CSKA Sofia. W ostatnich latach Irlandczycy dwukrotnie bezskutecznie szturmowali bramy Ligi Europy i Ligi Konferencji dochodząc do ostatniej rundy kwalifikacji. W pierwszym przypadku odbili się od Karabachu gorszą liczbą goli strzelonych na wyjeździe, w drugim w serii rzutów karnych górą był łotewski RFS Ryga.

Ekipa z zielonej wyspy w porównaniu z polskimi klubami nie zmienia trenerów jak rękawiczki. Obecny szkoleniowiec „The Blues” i żywa legenda północnoirlandzkiego futbolu (najlepszy strzelec w historii reprezentacji Irlandii Północnej), David Healy spokojnie pracuje z drużyną od 2015 roku. Co więcej, licząc od 1975 roku jest dopiero 6 trenerem Linfield. Patrząc w kadrę zespołu można być pewnym kilku nazwisk. Chris Johns w bramce jest w zasadzie nie do ruszenia, podobnie jak lewy obrońca Matthew Clarke, na skrzydłach pierwszymi wyborami są Kirk Millar i Joel Cooper, zaś w rolę strzelca od początku przygotowań do sezonu wciela się 21-letni Chris McKee. Prawdziwą legendą klubu jest jednak Jamie Mulgrew, były kapitan zespołu, obecnie częściej rezerwowy niż pierwszy wybór trenera Healy’ego. 37-letni pomocnik ma za sobą ponad 700 meczów w barwach Linfield i wciąż stara się dawać drużynie impuls wchodząc z ławki.

Pierwsze spotkanie odbędzie się w stolicy Irlandii Północnej, Belfaście, a arena zmagań gospodarzy z „Portowcami” będzie stołeczny stadion Windsor Park. Osiemnastotysięczny obiekt na co dzień z trudem zapełnia się choćby w połowie. W ubiegłym sezonie najwięcej kibiców pojawiło się na meczu finałowym Pucharu Ligi Irlandii Północnej, w którym Linfield pokonało Coleraine 2:0 – spotkanie z trybun obejrzało nieco ponad 11 tysięcy widzów. Polscy kibice wybierający się do Belfastu nie muszą zatem martwić się o bilety. Z kolei Pogoń z pewnością będzie mogła liczyć na wsparcie Polaków, których w Irlandii Północnej jest ok. 30 tysięcy, a w sąsiedniej Irlandii ponad 120 tysięcy. Dublin dzieli od Belfastu ok. 2 godziny jazdy samochodem. Niewykluczone, że na Windsor Park usłyszymy z trybun gromkie „gramy u siebie”.

Wczoraj odbyło się losowanie kolejnej rundy kwalifikacji europejskich rozgrywek. Polskie drużyny poznały potencjalnych rywali w przypadku awansu do następnej fazy. Raków w przypadku powodzenia zmierzy się ze zwycięzcą pary Aris Limassol – BATE Borysów. Jeśli jednak górą będzie Karabach, częstochowianie zagrają w III rundzie eliminacji do Ligi Europy z przegranym z pary HJK Helsinki – Molde FK. Wicemistrz Polski, Legia, w kolejnej rundzie może zagrać z wygranym z pary Austria Wiedeń – Borac Banja Luka, Lech może trafić na zwycięzcę dwumeczu FK Auda – Spartak Trnava, zaś Pogoń na lepszego z duetu KAA Gent – MŠK Žilina. Na papierze najgorzej trafili „Portowcy”, ale o kolejnych rywalach reprezentantów Ekstraklasy napiszemy dopiero po rozegraniu II rundy kwalifikacji.

Related Articles