W sobotę o 13:30 nie tylko fani Premier League powinni zasiąść wygodnie w fotelach i zapiąć pasy. Mecz Chelsea z Manchesterem City zapowiada się wyśmienicie. Zagrają w końcu niedawni finaliści poprzedniej edycji Ligi Mistrzów. W Petersburgu 1:0 wygrała Chelsea, co było wtedy odbierane jako lekka niespodzianka. W sobotę na Stamford Bridge to Citizens spróbują spłatać figla The Blues.
Choć od tamtego finału nie minęły jeszcze 4 miesiące, to jednak perspektywa nieco się zmieniła. Chelsea pokazała, że potrafi grać z Manchesterem City. Thomas Tuchel ograł Pepa Guardiolę trzy razy z rzędu w krótkim okresie. Latem The Blues wzmocnili się Romelu Lukaku i na dziś wyglądają na zespół kompletny, znakomicie zbilansowany. W imponujący sposób Chelsea ograła dwie ekipy z północnego Londynu – Arsenal 2:0, Tottenham 3:0. Trzybramkowy bagaż od ekipy Tuchela otrzymała także silna Aston Villa. Jedyne punkty triumfatorzy Ligi Mistrzów stracili jak do tej pory z Liverpoolem. Remis na Anfield Road wstydu jednak nie przynosi, a gdy do tego dodamy fakt, że Chelsea przez ponad 45 minut grała w osłabieniu po czerwonej kartce Reece’a Jamesa, to można mówić nawet o sukcesie.
Nic więc dziwnego, że lider tabeli i gospodarz sobotniego szlagieru jest faworytem do zwycięstwa. Nie można powiedzieć, że Manchester City wygląda słabo. Potknięcie z Southamptonem to raczej ciekawostka, a nie zwiastun kryzysu. Inauguracyjne 0:1 z Tottenhamem zostało odkupione wysokimi zwycięstwami nad Norwich, Arsenalem i Lipskiem. W pokonanym polu udało się zostawić także Leicester. Nie jest więc idealnie, ale nikt w niebieskiej części Manchesteru nie ma też powodu, by bić na alarm. Podobnie było zresztą w okienku transferowym. Udało się sprowadzić Jacka Grealisha, ale do pełni szczęścia zabrakło zakontraktowania Harry’ego Kane’a, o którego Citizens tak mocno zabiegali.
Problemem Guardioli w kontekście sobotniego hitu na Stamford Bridge jest jednak nie ofensywa, a środek obrony. Zdrowy jest Ruben Dias, ale u jego boku nie zagra ani John Stones, ani Aymeric Laporte. Obaj są bowiem kontuzjowani. Oznacza to najprawdopodobniej występ Nathana Ake. Czwarty w hierarchii Guardioli stoper otrzymuje szansę, ale jest to także wyzwanie z gatunku tych najtrudniejszych. Trzeba poskromić sąsiada z Beneluksu – wspomnianego już Lukaku. A granie na Lukaku należy do przyjemności takich jak jedzenie żwiru, chodzenie po rozżarzonych węglach albo oglądanie kabaretu Koń Polski. Da się na pewno lepiej spędzić 90 minut.
Choć Tuchel wygrał trzy ostatnie pojedynki z Guardiolą, to całościowo wciąż Katalończyk ma lepsze statystki pojedynków z Niemcem. Wygrał 4 razy, raz remisował, a przegrał trzykrotnie – wszystko na przestrzeni nieco ponad miesiąca w tym roku. 17 kwietnia The Blues pokonali Obywateli 1:0 w półfinale Pucharu Anglii. Jasne stało się, że Man City nie sięgnie po poczwórną koronę. 8 maja Chelsea wygrała na Etihad 2:1, ale to był mało istotny triumf, bowiem podopieczni Guardioli byli już pewni tytułu mistrzowskiego. 28 maja Tuchel odebrał Guardioli szansę na potrójną koronę, wygrywając ten najważniejszy mecz sezonu, finał Champions League. Bohaterem spotkania został Kai Havertz, bo to on strzelił zwycięskiego gola. Pozbawiona Kevina De Bruyne drużyna Manchesteru City grała bardzo schematycznie, bez błysku. Tuchel ustawił drużynę tak, że rywal nie ugrał nawet sztychu. Tak samo było zresztą w półfinale FA Cup na Wembley. Jeśli coś się powtarza, trudno mówić o przypadku.
W Chelsea największą zagadką personalną jest obsada bramki. Edouard Mendy wypadł ostatnio z gry z powodu kontuzji. Tuchel zaznacza, że jest szansa, że Senegalczyk będzie już gotowy na sobotę, ale póki co nie jest to nic pewnego. Jeśli nie, zagra za niego Kepa Arrizabalaga. W tym miejscu warto zaznaczyć, że zarówno Chelsea, jak i Man City, straciły do tej pory raptem po jednej bramce w Premier League. Oby nie był to jednak zwiastun meczu na 0:0, w stylu wielu hitów w zeszłym sezonie.