Skip to main content

Raków Częstochowa zremisował ze Sportingiem 1:1. W normalnych okolicznościach napisalibyśmy: brawo, świetny wynik. Tylko, że Portugalczycy od ósmej minuty grali w dziesiątkę po czerwonej kartce, a mistrz Polski tego nie wykorzystał.

Jeżeli ktoś akurat robił sobie kolację, czekał aż mu się zagotuje woda na herbatę i spóźnił się minimalnie na mecz Rakowa, to przeoczył czerwoną kartkę dla Viktora Gyokeresa, który nadepnął Zorana Arsenicia. Początkowo napastnik Sportingu został ukarany żółtą kartką, ale po analizie VAR wyrzucono go z boiska za niebezpieczne zagranie. Raków miał autostradę po trzy punkty, od ósmej minuty grał w przewadze i musiał to mądrze wykorzystać. Czerwona czerwoną, ale były też przykre wiadomości. Kontuzja Arsenicia okazała się na tyle poważna, że musiał opuścić murawę. Chorwat ma wyjątkowego pecha. Lider defensywy i kapitan złamał palec u nogi podczas meczu z FC Kopenhagą w eliminacjach Ligi Mistrzów. Nie dokończył go i pauzował prawie dwa miesiące. Wrócił dopiero teraz, na połówkę z Górnikiem Zabrze. I… znów może wypaść na dłużej. Dawid Szwarga powiedział na konferencji, że spodziewają się najgorszego, czyli złamania.

Wróćmy jednak do samego meczu. Raków chyba nie do końca ogarnął, że gra w ogóle w przewadze jednego zawodnika, bo nie było tego widać. Kibic przed telewizorem też tego nie wiedział. Chyba, że dopatrzył się tej małej czerwonej ikonki przy nazwie zespołu na górze ekranu. Dziwna była też reakcja samego sztabu, który czekał dobrych kilka minut ze zmianą, zamiast od razu wykorzystać przewagę. Za chwilę jednak było jeszcze gorzej, bo mistrz Polski stracił bramkę po stałym fragmencie gry. Każdy wie, że trzeba pilnować groźnego przy dośrodkowaniach Sebastiana Coatesa. Ale co z tego? Robbena i zwód do lewej nogi też wszyscy znali. Wiedzieć sobie można. Urugwajczyk świetnie wyszedł w powietrze, przeskoczył z łatwością Rundicia i nie dał szans Kovaceviciowi. Strzelał już tak wiele razy.

Pierwsza połowa w wykonaniu mistrzów Polski to totalna żenada i wstyd. Ani jednego celnego strzału, jakaś apatia przy rozgrywaniu piłki, gdzie nikt nie chce jej dostać. To Sporting w osłabieniu oddał trzy strzały celne, a gdyby Goncalves lepiej przymierzył i przelobował Kovacievicia, to byłaby jeszcze większa tragedia. Raków strzałów celnych miał zero. Stworzył trzy okazje w… trzy minuty. Pierwsza groźna akcja to dopiero 32. minuta, podprowadzenie Frana Tudora i dośrodkowanie z lewej strony Plavsicia do wchodzącego do akcji Rundicia. To mogło zaskoczyć gości. Za chwilę Plavsić znów dosrodkował, tym razem do Yeboaha. Był jeszcze bardzo niecelny strzał Tudora z woleja zza szesnastki. Taki, że mógł przekopać nad stadionem. Wszystko pomiędzy 32. a 35. minutą. Trzy strzały niecelne. Tyle zrobił Raków.

Dawid Szwarga musiał wstrząsnąć zespołem i to zrobił. Druga połowa to już trochę inna bajka, bo przynajmniej były jakieś strzały. W niej już widać było różnicę w liczbie zawodników. Częstochowianie oddali aż 16 strzałów na bramkę Franco Israela. Obudzili się z letargu. W 48. minucie Jean Carlos fatalnie spudłował z… dwóch metrów. Jak on tego nie trafił?! Już wtedy powinno być 1:1, a jeszcze przez długi czas utrzymywało się 1:0. Minęła godzina gry, a częstochowianie, znów dodajmy, że w przewadze, nie mieli na koncie jeszcze ani jednego celnego strzału. Dopiero Plavsić w 71. minucie po raz pierwszy trafił pomiędzy słupki. W 79. minucie Raków zrobił chyba najlepszą akcję w tym meczu. Plavsić wypatrzył ruch Koczerhina i zagrał piłkę pomiędzy czterech zawodników. Ukrainiec strzelał, ale wyszło z tego niezłe podanie na dalszy słupek do zamykającego akcję Piaseckiego. Mieliśmy wyrównanie, dziesięć podstawowych minut i czas doliczony na zgarnięcie trzech punktów.

To się nie udało. Najbliżej było nie po jakiejś fajnej akcji, tylko po błędzie bramkarza gości, który postanowił nie łapać piłki, ale nie zauważył za plecami Jeana Carlosa. Najgłupszą postawą “popisał się” Fabian Piasecki, który dyskutował z arbitrem, że powinien być rzut karny, bo ktoś tam został sfaulowany. Napastnik dyskutował z sędzią, a koło niego wylądowała piłka podana przez Jeana Carlosa… tylko, że Piasecki był do niej odwrócony plecami. Wolał coś marudzić do sędziego. Inaczej miałby doskonałą okazję na 2:1. Trudno uwierzyć, żeby trener go za coś takiego po meczu nie ochrzanił… Raków więc zremisował 1:1, ale to strata dwóch punktów, bo takie okazje od losu należy wykorzystywać. O awans będzie tu coraz trudniej.

Related Articles