Skip to main content

To był fantastyczny wieczór dla kibiców na Etihad Stadium. Wygrać 4:0 w półfinale Ligi Mistrzów? I to z Realem Madryt? Rewanż na Królewskich za poprzedni sezon udał się najlepiej, jak tylko mógł. Manchester City awansował do finału Ligi Mistrzów w wielkim stylu, po totalnej demolce.

Ręce same składają się do oklasków, podsumowując występ zespołu Pepa Guardioli. 4:0 to tak naprawdę niski wymiar kary, bo na początku meczu gości przy życiu trzymał Thibaut Courtois. Real nie istniał, biegał tylko za piłką i to w dodatku bezradnie, bo piłkarze City mieli na rozgrywanie dużo miejsca. Belgijski golkiper dwa razy w niesamowity sposób zatrzymał Erlinga Haalanda, ale już w 23. minucie nie dał rady nic zrobić. Kevin De Bruyne pięknie wypatrzył Bernardo Silvę, a ten załadował lewą nogą po krótkim rogu. Real w pierwszej połowie oddał tylko jeden strzał – Toni Kroos przysadził z 25 metrów w poprzeczkę. Powtórki w zwolnionym tempie pokazały, że palcem smyrnął tę piłkę Ederson, zbijając ją na poprzeczkę. A tak poza tym… zero jakichkolwiek akcji Królewskich. Vinicius raz wręcz został ośmieszony przez Walkera, kiedy Anglik go dogonił, zastawił i zabrał mu piłkę, jakby to było najłatwiejsze na świecie.

Do przerwy było 2:0 dla gospodarzy, a w rolę egzekutora wszedł… Bernardo Silva. Dużo było pytań i dyskusji – kogo Pep Guardiola wystawi na prawym skrzydle. Tak właściwie to była jedyna niewiadoma, bo reszta składu wydawała się pewna. Bernardo pokazał, że trener City trafił z personaliami w dziesiątkę. Jeszcze raz trafił do siatki, tym razem z główki, wykorzystując piłkę odbitą od obrońcy. Real był na deskach, ale niejednokrotnie pokazał, że potrafi się z takich sytuacji wygrzebać, dlatego za żadne skarby nie można pozwolić im jakkolwiek się podbudować. No i gospodarze na pewno na to nie pozwolili. Po przerwie co prawda oddali trochę inicjatywę, ale w pełni świadomie i w sposób kontrolowany. Real najgroźniejszy strzał oddał z rzutu wolnego za sprawą Alaby. Z gry pozycyjnej znów było tyle pożytku, co nic.

Haaland był tego wieczoru nieskuteczny. W drugiej połowie po raz trzeci zatrzymał go Thibaut Courtois. Tym razem Norweg zmarnował sam na sam, okradając Ilkaya Gundogana z fantastycznej asysty piętą. Za chwilę jednak był rzut wolny dla gospodarzy, Kevin De Bruyne dośrodkował, Manuel Akanji uderzył, a piłka jeszcze trafiła w Edera Militao i wpadła do siatki. Bardziej był to samobój, ale Szwajcar może się cieszyć, bo oficjalnie to jemu uznano trafienie, więc ma gola w półfinale Ligi Mistrzów. Dzieła zniszczenia dopełnili jeszcze zmiennicy – Phil Foden i Julian Alvarez. I to jest właśnie siła ławki The Citizens. Argentyńczyk wszedł w 89. minucie, a dwie minuty później miał już na koncie bramkę. Real został zmiażdżony. Mógł mieć na koncie w tym meczu gola honorowego, ale Ederson pokazał klasę podwójną interwencją – najpierw po strzale Benzemy, a później Ceballosa.

Warto też podkreślić dobry mecz Szymona Marciniaka. Polski arbiter zasłynął głównie tym, że nie dał sobie wejść na głowę, a raz wręcz zbeształ Erlinga Haalanda, gdy ten miał do niego pretensje. Obyło się bez kontrowersji, był to dla Marciniaka spokojny do sędziowania mecz. Na pewno sprzyjało to, że w piłkę grała jedna drużyna, a druga ją tylko podziwiała. Co jeszcze jest warte uwagi? Klasa Kyle’a Walkera, który kompletnie nie dał pograć Viniciusowi. To był perfekcyjny mecz w wykonaniu gospodarzy i na pewno przejdzie do historii. Będzie wspominany przez wiele lat. Wygrać 4:0 w półfinale Ligi Mistrzów to jest coś wielkiego. Real Madryt został upokorzony. Zwycięstwo z Realem było dla Pepa Guardioli setnym w Lidze Mistrzów. Tylko on, sir Alex Ferguson oraz Carlo Ancelotti przekroczyli barierę “100” w tych elitarnych rozgrywkach.

Related Articles