Skip to main content

Pięć meczów z rzędu z golem, zerwanie z łatką mistera zero w lidze, okazywanie pewności siebie na boisku i ogólnie ewidentny wzrost formy sportowej. Rasmus Hojlund nareszcie cieszy fanów Manchesteru United, a jego gole zapewniają punkty.

Co to za napastnik, który nie umie trafić do siatki? Co z tego, że często pracował dla zespołu, potrafił przytrzymać piłkę, skoro był na szpicy ciałem obcym? Zaliczał tak zwane puste przeloty, nie rozumiał się z Bruno Fernandesem. Do tego marnował kolejne świetne okazje, jak już do nich doszedł. To akurat nie jest nic dziwnego, bo w Atalancie też sporo “setek” zaprzepaścił, ale i połowę świetnych okazji zamieniał na bramki, a tutaj… nic. W Premier League grał jak zaczarowany. 14 spotkań i marne zero na koncie. W meczu z Aston Villą przekroczył 1000 minut bez gola w lidze. Przecież to na napastnika zespołu aspirującego do gry o najwyższe cele ogromny wstyd, klęska, totalna porażka. No i w tym samym meczu, w którym przekroczył tę barierę, zdążył się jeszcze przełamać.

To był fantastyczny mecz nie tylko samego Hojlunda, ale całego Manchesteru United. Mowa oczywiście o drugiej połowie i powrocie ze stanu 0:2 na 3:2. Młody Duńczyk zdobył ostatnią bramkę w spotkaniu, tę na wagę trzech punktów. Ile to dla niego znaczyło, było widać po celebracji. Cieszył się tak, jakby właśnie zapewnił swojemu krajowu mistrzostwo świata i to w 122. minucie. Pojawiły się nawet u niego… łzy. Takie ogromne ciśnienie zeszło właśnie w tamtej chwili z Hojlunda. Od tego gola było już tylko lepiej. Z Nottingham Forest w lidze nie zagrał, a w Pucharze Anglii z Wigan nie trafił, ale później zaliczył doskonałą serię pięciu meczów z rzędu z golem. Napastnik z łatką mister zero nagle zaczął strzelać, jak na zawołanie: gol z Tottenhamem, gol z Newport, gol z Wolves, gol z West Hamem i kolejny już gol z Aston Villą, która wyrasta chyba na ulubionego przeciwnika Hojlunda.

To nie jest tak, że Duńczyk był jakimś kompletnym paralitykiem, bo pokazywał w Manchesterze United dwie twarze – angielską i europejską. Z jednej strony dopisywał kolejne minuty posuchy w Premier League, a z drugiej przychodził wtorkowy czy środowy wieczór i… czuł się niczym ryba w wodzie. Zdobył bramkę z Bayernem i po dublecie z Galatasaray i Kopenhagą. Zupełnie inny człowiek. Manchester co prawda odpadł w grupie, ale to nie przez nieskuteczność Hojlunda, a błędy Andre Onany, który akurat w Champions League spisał się fatalnie. Szczególnie w Stambule, gdzie maczał palce przy dwóch wpuszczonych bramkach Hakima Ziyecha z rzutów wolnych. Rasmus Hojlund nie miał sobie nic do zarzucenia, ale to było przedziwne, że po czterech kolejkach był królem strzelców w Lidze Mistrzów, a w Premier League kopał się po czole przed bramką rywali. Zresztą Hojlund nawet teraz jest na pierwszym miejscu w klasyfikacji strzelców Champions League, ale wiadomo, że wyniku nie poprawi.

Z Aston Villą uderzył z woleja, wykorzystując bezpańską piłkę w polu karnym. Z Tottenhamem za to ładnie zapakował petardę “po oknie” z 11 metrów. Z West Hamem kiwnął dwóch gości na zamach lewą nogą i strzelił zza pola karnego prawą. W tej akcji akurat idealnie było widać, jak jego pewność siebie urosła. Hojlund i tak ma jeszcze dość kiepskie xG w Premier League, bo  wynosi ono +1,38, co można przełożyć na to, że dalej więcej marnuje niż strzela, ale zdecydowanie ten współczynnik poprawił, praktycznie o połowę. Za okres od sierpnia do grudnia miał xG na poziomie +2,69, co oznacza, że powinien mieć w tym czasie o jakieś trzy gole więcej niż miał wówczas (jeden z Aston Villą). Hojlund jest jednym z najlepszych, a może i najlepszym piłkarzem Manchesteru United w 2024 roku. Jego gole gwarantują punkty. Manchester United jest po Sylwestrze niepokonany – wygrał cztery mecze i zremisował jedno. No i wreszcie ma napastnika.

Related Articles