Skip to main content

Nareszcie! Po tylu latach dostawania “w czambo” od Karabachu, znalazł się w końcu klub, który przełamał tę klątwę i Azerów wyeliminował. Raków przyjechał do Baku z jednobramkową zaliczką, zremisował 1:1 i jest już w trzeciej rundzie el. Ligi Mistrzów. Czyli na pewno zagra w fazie grupowej Ligi Konferencji.

Gdy polski kibic słyszy “Karabach” to od razu zbiera mu się na wymioty. Tysiąc razy zostało napisane, że to klub-postrach naszych ekip w europejskich pucharach. Raków mógł być piątą, wyeliminowaną przez nich polską firmą. Ale nią nie został! Potrzebna była do tego mądra gra, ale i trochę szczęścia, bo przecież los był łaskawy dla częstochowian, gdy Marko Janković w 72. minucie trafił w słupek. To byłby gol na 2:1, czyli gwarantujący co najmniej dogrywkę. Nie trzeba mówić, jak mógłby nakręcić gospodarzy na dalszą część spotkania. Ostatecznie to tylko gdybanie, które można schować w buty. Trochę szczęścia też jest potrzebne.

W pierwszej połowie Raków Częstochowa zwarcie i szczelnie bronił. Obrońcy rzucali się pod nogi, blokując strzały, a kiedy na przykład z piłką “obciął się” Zoran Arsenić, to idealnie asekurował go Bogdan Racovitan. Karabach tak naprawdę raz poważnie zagroził, ale było to po strzale z ponad 20 metrów. Marko Jankovic solidnie przysadził z daleka, a Kovacević pofrunął i wybił ten mocny strzał na rzut rożny. Mistrz Polski też miał świetną okazję, którą pokpił trochę John Yeboah. Niemiec wyszedł sam na sam z bramkarzem. Tak się zbierał i guzdrał ze strzałem, że powracający Medina w efektowny sposób go zablokował. Na pewno Yeboah powinien z tego wycisnąć więcej niż zablokowany strzał.

W drugiej części gry niebezpiecznie było już od samego początku, kiedy to Kovacević po raz kolejny musiał pofrunąć w górę po uderzeniu z daleka. Tym razem to Benzia przyładował z jakichś 20 metrów. Raków zwarcie bronił w polu karnym, ale dwie najlepsze akcje gospodarzy do tego momentu to precyzyjne, silne i groźne strzały z daleka. Na szczęście Bośniak w bramce Rakowa nie dawał się zaskoczyć. Niedługo później to Polacy zaatakowali, a konkretnie Fran Tudor. Z prawej strony wygrał przebitkę i coś go podkusiło, żeby kozłującą piłkę kopnąć zewnętrzną częścią stopy. I lepiej się nie dało! Kopara opada po takim trafieniu! Ale to było dobre.

Częstochowianie mieli trochę spokoju. 40 minut do wybiegania i jedna możliwa bramka do stracenia… No, ewentualnie dwie i przepchnięcie tego w karnych, ale chyba lepiej, że uniknęliśmy takich nerwów… Karabach odpowiedział 10 minut po golu Tudora i to akcją, po której niewiele można zdziałać. Arsenić przecież dobrze pilnował Xhixhę, był przy nim blisko i zasłaniał możliwość strzału, ale to akurat kunszt albańskiego napastnika, że tego miejsca wcale dużo nie potrzebował. Pyk, szybki wolej i Kovacević pokonany. Potem mieliśmy odrobinę  nerwówki. Centrostrzał  Torala Bayramova, wspomniany słupek Jankovicia… ale i Raków mógł się odgryźć. Z rzutu wolnego dośrodkowywał Sonny Kittel, zrobił to idealnie, prosto na głowę Fabiana Piaseckiego. Tylko on wie, jakim cudem tego nie trafił.

W ostatnich minutach nic złego już się nie stało i Raków awansował do III rundy. Brawo!

 

Related Articles