Raków Częstochowa pojechał do Poznania i przywiózł stamtąd bardzo cenne trzy punkty. Częstochowianie wygrali już piąty mecz z rzędu w Ekstraklasie i konsekwentnie odjeżdżają rywalom. Ewidentnie obrali kurs na mistrzostwo, choć Marek Papszun tonuje nastroje.
– Wielu już namaściło nas na mistrza Polski, a do tego jeszcze daleka droga. Ja do tego podchodzę z pokorą, jak do każdego meczu – stwierdził po wygranej Marek Papszun. Będzie oczywiście starał się zdejmować presję ze swoich chłopaków i wszelkie przedwczesne koronacje odrzucać. Prawda jednak jest taka, że Raków ma siedem punktów przewagi nad Legią, dziewięć nad Pogonią i Widzewem, dziesięć nad Wisłą Płock, a nad Lechem w tym momencie aż trzynaście. Trudno zatem upatrywać faworyta w kimś innym. Mecz ostatniej kolejki w Poznaniu tylko to potwierdził. Lech miał jeszcze szansę choć trochę doskoczyć, zmiejszyć różnicę punktową do siedmiu, ale przegrał i tylko pogorszył swoją sytuację.
Przebieg spotkania też dobrze oddaje status obydwu klubów. Papszun był bardzo zaskoczony postawą gospodarzy. Spodziewał się tego, że to Lech postara się wrzucić jego zawodników na karuzelę, będzie odważnie atakował i narzuci swój styl gry, bo przecież bardziej zależy im na wygranej, dlatego że mają dużo mniej punktów i muszą gonić. A tymczasem mistrz Polski nie był w ogóle pewny siebie. Starał się dopasować do Rakowa, bał się i grał bardzo zachowawczo, ostrożnie, z dużym respektem do rywala. To spowodowało, że nie stworzył wielu szans, w całym meczu zaledwie… pięć. Doskonałą miał tylko Mikael Ishak w pierwszej połowie, ale zmarnował sam na sam z Kovaceviciem. To mogło ustawić dalszą część meczu, ale górą z tego wyszedł bośniacki bramkarz.
Zespół z Częstochowy słynie wręcz z tego, że wykorzystuje to, co ma. Pierwsza połowa była ostrożna w wykonaniu obu ekip. W zasadzie tylko to sam na sam Ishaka, strzał zza szesnastki z woleja Alfonso Sousy i przyblokowane uderzenie Bartosza Nowaka. Niewiele więcej się wydarzyło. Jednak już wejście w drugą połowę pokazało, kto się tego dnia czuje pewniej. Lech schował się za podwójną gardą, a to Raków uderzył i już po kilku minutach tę przewagę boiskową przypieczętował bramką Patryka Kuna. Gol Lecha to nie jakaś składna akcja i rozklepanie rywali, ale soczyste uderzenie z dystansu i raczej błysk Michała Skórasia. Po prostu była to wybita piłka po stałym fragmencie, a gdzieś za polem karnym zaczaił się reprezentant Polski i uderzył wyśmienicie lewą nogą.
To Raków jednak naciskał w końcówce, bardziej chciał tego dnia wygrać. Patryk Kun trafił w poprzeczkę i piłka odbiła się tak, że trafiła pod nogi Fabiana Piaseckiego, jednak ten fatalnie przestrzelił z woleja. A Bednarek już przecież leżał… potem Raków strzelił gola na 2:1, ale dobre trzy minuty trwało analizowanie, czy Piasecki dotknął piłki ręką przy przedłużeniu wrzutki. Widać było delikatną zmianę toru lotu piłki i gol uznany nie został. Co się odwlecze, to nie uciecze. Fani Lecha nacieszyli się całe potężne dwie minuty, bo za chwilę Fran Tudor “przedziurawił” Marchwińskigo na skrzydle i dał się sfaulować, a później Ivi Lopez posłał wrzutkę w pole karne i Fabian Piasecki trafił na 2:1. Raków po raz kolejny wyrwał zwycięstwo w końcówce.
Rakowowi to prawie nie da się strzelić gola. Ewenement to wygrana Cracovii 3:0, ale odkąd Kovacević wrócił do bramki po kontuzji, to na dwanaście spotkań zachował aż osiem czystych kont. W 1100 minut pokonali go tylko: Skóraś, Erik Exposito z karnego, Usor i Schranz ze Slavii Praga oraz Konoplanka i dwa razy Rakoczy. Ten blamaż z Cracovią jest zresztą jak jakiś błąd systemu, gdzie wyjątkowo raz wszystkim wywaliło error i pokazało niebieski ekran. Podczas gdy inni mylą się raz za razem, gubią punkty, to u Rakowa wszystko na zielono. 4:0 z Legią Warszawa, 1:0 w Gliwicach i to w dziesiątkę, po bramce Frana Tudora w 100. minucie wyrwanej chyba siłą woli, a teraz 2:1 w Poznaniu po anulowanej bramce Tudora w 89. minucie i trafieniu Fabiana Piaseckiego w 93. Nie uznali nam gola? To idziemy po kolejnego. Pokaz charakteru i pewności siebie.