Skip to main content

Timo Werner ma w Premier League swojego następcę. Nikt nie pudłuje tak spektakularnie jak Darwin Nunez. Urugwajczyk jest wyśmiewany przez mnóstwo zmarnowanych szans. Momentami ze swoją “techniką” wygląda jak słoń w składzie porcelany. Swoje w nieudanej aklimatyzacji i niskiej pewności siebie robi też blokada językowa.

Czy Darwin Nunez wreszcie odpali? Pewnie kiedyś mu przeskoczy blokada, wpadnie jeden czy drugi gol i poczuje się pewniej, bo to niemożliwe, żeby tak fatalnie pudłować w kolejnych, kolejnych i kolejnych spotkaniach. Man City, Aston Villa, Brentford, Leicester. W każdym z nich zaliczył przynajmniej jedno fatalne pudło. Fani Liverpoolu się wściekają, bo drużyna tworzy szanse, Nunez potrafi się w nich odnaleźć, ale za każdym razem zawodzi jedno – wykończenie. Przez to punktów jest mniej. The Reds czasami potrzebują przepchnąć jakieś spotkanie łokciem, kolanem, plecami, byle za trzy punkty, ale jest to niemożliwe, gdy Urugwajczyk marnuje takie “patelnie”. W 7. minucie z Brentford miał doskonałą okazję, minął już Davida Rayę i miał przed sobą pustą bramkę. Lewą nogą uderzył jednak w sam środek bramki i to tak lekko, że zdążył wrócić ofiarnie interweniujący Ben Mee.

Po tej okazji tylko głupio się uśmiechnął, chyba sam nie wierzył w jaki sposób spartolił kolejną sytuację. Przecież znów wszystko zrobił dobrze – wyszedł idealnie do prostopadłej piłki, wyprzedził obrońców, minął bramkarza od razu przyjęciem piłki, nie wypędził się gdzieś daleko, wystarczyło tylko przyłożyć się do strzału. No i to okazało się za wiele. Ta sytuacja to podsumowanie występów Darwina Nuneza. Liverpool ten mecz przegrał 1:3, a przecież mogło to się ułożyć zupełnie inaczej, gdyby szybko objęli prowadzenie. No właśnie, mogło. Trzeba tylko trafić do siatki. To, ile zawodnicy partolą doskonałych szans, pokazuje oficjalna statystyka “big chances missed”. Darwin Nunez w niej króluje, bo ma ich na koncie aż 15. To prawie jedna doskonała okazja zmarnowana na mecz Premier League. Urugwajczyk jest zdecydowanym liderem, wyprzedza Salaha i Toneya (oni mają po 12 zmarnowanych szans).

Darwin Nunez miał rywalizować z Erlingiem Haalandem o to, kto okaże się lepszym napastnikiem. I wygląda to tak, jakby gość potrafiący zrobić tylko kanapki z masłem i serem rzucił wyzwanie kulinarne Robertowi Makłowiczowi. Urugwajczyk ma na koncie zaledwie pięc trafień, a Norweg aż o 16 więcej i właściwie już zaklepany tytuł króla strzelców. W dwóch meczach strzelił tyle, co Nunez we wszystkich w tym sezonie. 100-milionowy flop transferowy na razie zasłynął spekakularnymi pudłami, głupią “płaczącą” cieszynką oraz ośmieszającą go czerwoną kartką z Crystal Palace, gdzie dał się sprowokować Andersenowi, przyłożył mu z byka i później odpoczywał przez trzy mecze zawieszenia. Trzeba mu za to oddać, że bardziej upodobał sobie europejskie rozgrywki. W trzech ostatnich meczach fazy grupowej trafiał do siatki – z Rangersami, Ajaksem i Napoli.

Kiksy i pudła przysłaniają jego dobrą robotę, bo przecież do tych okazji trzeba dojść, a często Nunez urywa się obrońcom, sam kogoś nawinie, wygra pozycję, pokaże się dobrze do prostopadłej piłki, żeby na koniec cały swój wcześniejszy wysiłek schrzanić. Zawodzi też decyzyjność. Liverpool miał swój wielki mecz z Manchesterem City, ale Nunez tam nawalił. Kiedy trzeba było “zamknąć” wynik w akcji 3 vs 1, podać do Joty bądź Salaha, to ten postanowił strzelać i jego uderzenie zostało zablokowane. Każdy wiedział, że w tej sytuacji należy podać. Każdy, oprócz Darwina. I znów spartaczył to, na co wcześniej pracował, czyli cały swój solidny występ, w którym nękał defensywę. A przecież lato rozpoczął świetnie, od goli w meczu o Tarczę Wspólnoty z City i ligowego z Fulham – oba po wejścoiu z ławki. Później był ten nieszczęsny mecz z Crystal Palace i ciąg niesamowitych pudeł.

Mecz z Aston Villą w Boxing Day został wygrany przez Liverpool z łatwością. Prowadzili już od 5. minuty i kontrolowali przebieg spotkania. Mogli wygrać nie tylko 3:1, ale i 6:1, gdyby… no właśnie, gdyby nie katastrofalny występ Darwina Nuneza. To, co wyprawiał na boisku, przechodziło ludzkie pojęcie. Każdy jego kontakt z piłką był pokraczny, zmarnował cztery doskonałe szanse i potykał się o własne nogi. Oczywiście skończył go z zerowym dorobkiem strzeleckim. Co gorsze, był to jego drugi taki występ z rzędu, bo wcześniej zmarnował kilka szans w Pucharze Ligi z City. To też były “big chances”, ale nie są one wliczone w poczet przytoczonych 15, bo przecież to nie rozgrywki ligowe. Liverpool mógł postraszyć, a nawet wyeliminować City, ale Nunez miał rozregulowany celownik i skończyło się odpadnięciem. Przykłady można mnożyć, powstają nawet specjalne filmiki ze zmarnowanymi okazjami Nuneza, które robią furorę. I z takim na koniec was zostawiamy.

 

Related Articles