Ślepy los potrafi spłatać figla. W 1/32 finału FA Cup można trafić na półamatorskie ekipy z niższych lig, ale Arsenal i Liverpool nie miały takiego szczęścia i już w niedzielę zagrają ze sobą w bezpośrednim pojedynku, patrząc z zazdrością Manchester City, który podejmuje Huddersfield czy Manchester United, grający z Wigan.
Arsenal i Liverpool ścigają się przede wszystkim o tytuł mistrzowski. Ostatnio Kanonierzy wpadli w dołek, bo nie sposób inaczej określić dwóch kolejnych porażek, w dodatku z West Hamem i Fulham, czyli drużynami, które ciężko zaliczyć do potentatów Premier League. Podopieczni Mikela Artety stracili fotel lidera, na którym wylądował właśnie zespół The Reds. Oczywiście, do finałowych rozstrzygnięć jeszcze daleko, ale to na pewno ważny moment, bo kibice Arsenalu doskonale pamiętają sezon ubiegły, kiedy The Gunners długo byli na prowadzeniu, by potem wpaść w kryzys i dać się wyprzedzić Manchesterowi City.
Wróćmy jednak do niedzielnej konfrontacji w FA Cup. Tutaj sytuacja jest prosta – zwycięzca gra dalej, przegrany ma z głowy Puchar Anglii, a w przypadku remisu potrzebna będzie tak zwana powtórka meczu, czyli rewanż na Anfield Road, bowiem niedzielna potyczka odbędzie się na The Emirates. Warto zauważyć, że nie tak dawno, bo 23 grudnia, doszło do pojedynku Liverpoolu z Arsenalem. W mieście Beatlesów padł remis 1:1 i obie drużyny mogły czuć niedosyt. Liverpool miał 100% szansę na strzelenie zwycięskiego gola, jednak Trent Alexander-Arnold trafił w poprzeczkę. W dodatku w pierwszej połowie liverpoolczykom należał się rzut karny po ewidentnej ręce Martina Odegaarda. Z drugiej strony to Arsenal wyglądał lepiej w kreacji i częściej konstruował ciekawe akcje zaczepne.
Fani obu ekip muszą się nastawić na mały maraton bezpośrednich pojedynków. Ligowy rewanż w północnym Londynie już 4 lutego, a w międzyczasie może dojść jeszcze do powtórki spotkania w FA Cup, o ile w niedzielę padnie remis. Postronni kibice nie powinni narzekać, bo ofensywne usposobienie obydwu ekip jest niemal gwarancją świetnych widowisk. Grudniowe 1:1 to był naprawdę mecz godny dwóch czołowych ekip ligowej tabeli i pewnie tak samo będzie w niedzielę.
Dużym kłopotem The Reds w kontekście niedzielnego meczu jest nieobecność lidera ofensywy, Mohameda Salaha. Egipcjanin wyjeżdża na Puchar Narodów Afryki i przy bardzo złych wiatrach może opuścić nawet 8 spotkań Liverpoolu. Przy optymistycznym dla Jurgena Kloppa wariancie, Salaha zabraknie w 4 styczniowych meczach jego zespołu, w tym zaledwie jednym ligowym. To jednak tylko dywagacje, a wszystko zależy od tego, jak daleko Egipt zajdzie w turniejowej drabince.
Z tego samego powodu Arsenal straci Mohameda Elneny’ego, ale to strata nieporównywalnie mniejsza niż absencja Salaha w Liverpoolu. Elneny rzadko kiedy pojawia się na boisku, a już w wyjściowym składzie niemal wcale. Nawiasem mówiąc oba kluby stracą również po jednym piłkarzu z uwagi na Puchar Azji – w ekipie Artety będzie to Japończyk Takehiro Tomiyasu, a w drużynie Liverpoolu jego rodak, Wataru Endo. Choć obaj grywają w wyjściowych jedenastkach swoich ekip, to nie są to na pewno wiodące postaci.
Liverpool sięgnął po ostatni Puchar Anglii dwa sezony temu, Arsenal cztery. Jednak to Kanonierzy są najbardziej utytułowanym klubem w tych rozgrywkach, mając na koncie aż 14 podniesionych w górę trofeów. Liverpool „tylko” 8. Historia ma jednak marginalne znaczenie – liczy się tylko boiskowe tu i teraz. A pierwszy gwizdek na Emirates Stadium w niedzielę o 17:30 czasu polskiego.