Skip to main content

We czwartek o 18:45, równolegle z Ligą Europy, startuje Liga Konferencji Europy. Drugi rok z rzędu w trzecim pod względem prestiżu i funduszy europejskim pucharze wystartuje zespół z Polski. Legia Warszawa trafiła do wymagającej grupy, w której dwaj rywale są jednymi z faworytów do zwycięstwa w całych rozgrywkach. Najmłodsza z europejskich rozgrywek jest dedykowana dla fanów spod znaku against modern football. Dlaczego?

PUCHAR DLA KOPCIUSZKÓW
Były reprezentant Polski, a obecnie ekspert telewizyjny Kamil Kosowski nazwał prześmiewczo zmagania w Lidze Konferencji Europy „Pucharem Biedronki”. Wiązało się to wówczas z zachwytami nad występami Lecha Poznań w poprzedniej edycji rozgrywek. „Kolejorz” osiągnął wówczas pierwszy od niemal trzech dekad ćwierćfinał dla polskiej drużyny w Europie. Zamiarem „Kosy” było zdeprecjonowanie rangi turnieju i niewątpliwego sukcesu poznaniaków. Czas pokazał, że Liga Konferencji potrafiła zachwycić. Trzeba jednak oddać Kosowskiemu, że intencja, choć nie najlepiej ubrana w słowa, była słuszna – rozgrywki LKE są pucharem dla piłkarskich pariasów. Choć w wielkim finale na Fortuna Arenie w Pradze zagrały uznane marki, czyli West Ham i Fiorentina już w pucharowej drabince znalazły się drużyny z peryferii wielkiej piłki.

Sheriff Tiraspol, AEK Larnaka i Slovan Bratysława dotarły do 1/8 finału ubiegłorocznej edycji Ligi Konferencji. Z pewnością dla tych klubów był to ogromny sukces zarówno sportowy, jak i finansowy. A trzeba pamiętać, że w fazie grupowej znalazły się także drużyny z Łotwy, Liechtensteinu, Litwy, Irlandii, Armenii i Kosowa. W tegorocznej edycji również mamy kilku dość niespodziewanych uczestników – słoweńską Olimpiję Ljubljana, sensacyjny KI Klaksvik z Wysp Owczych, islandzki Breidablik, fiński HJK Helsinki oraz grupowych rywali zespołu z Łazienkowskiej, bośniacki Zrinjski Mostar. Egzotyka pełną gębą, ale właśnie za to miliony kibiców kochają Ligę Konferencji Europy. Ligę różnorodności, otwartych szans nie tylko dla możnych, ale także dla tych maluczkich. Ligę wspaniałych, nowoczesnych stadionów oraz obiektów będących reliktami komunizmu, skrzętnie pudrowanych pod minimalne wymagania stawiane przez UEFA. Wreszcie ligę, która nie zanudza zgranymi kartami i powtarzalnymi meczami zblazowanych gwiazd europejskiego futbolu, ale rozpala determinacją futbolowych kopciuszków, którzy mimo zauważalnych niedostatków umiejętności potrafią walczyć jak lwy do ostatniej kropli potu. Czyż nie tak wyobrażaliśmy sobie futbol?

CZY FIRMY PODEJDĄ POWAŻNIE?
To dopiero trzecia edycja tych rozgrywek, ale jak co roku nie mogło zabraknąć pytania o podejście drużyn z czołowych lig Europy do gry w LKE. Wydawało się, że dwa poprzednie finały skutecznie utrąciły ten argument z rąk malontentów, ale tegoroczna obsada grup najwyraźniej nie rzuciła na kolana najbardziej wymagających odbiorców piłki nożnej na Starym Kontynencie. Oliwy do ognia dolał wykluczony z rozgrywek Juventus. Działacze „Starej Damy” „ułożyli się” z przedstawicielami UEFA, akceptując decyzję europejskich władz piłkarskich i deklarując, że nie złożą odwołania do Trybunału Arbitrażowego do spraw Sportu (CAS). Swoją decyzją pozostawili ogromne pole do spekulacji i domysłów. Trudno bowiem nie odnieść wrażenia, że turyńczycy potraktowali Ligę Konferencji lekceważąco. W przypadku Ligi Mistrzów apelacja w CAS byłaby pewna jak w banku.

Faworytem bukmacherów jest grupowy przeciwnik Legii, Aston Villa. Siódmy zespół poprzedniego sezonu Premier League uzyskał kwalifikację do europejskich rozgrywek dzięki zwycięstwom klubów z Manchesteru w Pucharze Anglii i Pucharze Ligi Angielskiej. City i United zakwalifikowały się do Champions League, a miejsca premiowane grą w LE i LKE zostały przesunięte do tabeli ligowej. „The Villans” nie grali w Europie od 13 lat, a po ubiegłorocznym sukcesie West Hamu mogą mieć chrapkę na zwycięstwo, które zapewnia grę w przyszłorocznej Lidze Europy. Drugi na liście faworytów jest finalista minionej edycji, Fiorentina, która trafiła do Ligi Konferencj dzięki wykluczeniu Juve. Włosi są mocno podrażnieni ostatnim finałem, w którym stracili bramkę w ostatniej minucie regulaminowego czasu gry. Z pewnością chcieliby udowodnić, że forma z zeszłego sezonu nie była tylko przypadkiem.

W gronie drużyn zainteresowanych podniesieniem pucharu jest także Eintracht Frankfurt, który smak zwycięstwa zna doskonale i to dość świeżo. „Orły” wygrały Ligę Europy w sezonie 2021/2022, pokonując w finale szkockich Rangersów. Potrafią więc zmotywować się nie tylko w rozgrywkach Bundesligi. Tuż za Eintrachtem eksperci plasują drugiego z grupowych rywali „Wojskowych”, czyli AZ Alkmaar. Holendrzy w poprzednim sezonie dotarli do półfinału LKE, gdzie ulegli późniejszemu triumfatorowi z Londynu. Młodzież z Alkmaar zdołała jednak wygrać UEFA Youth League, deklasując w drodze do finału bardziej utytułowane akademie. Część graczy z tamtej drużyny już znajduje się w kadrze pierwszego zespołu. Chrapkę na zwycięstwo będzie mieć także francuskie Lille. Piąta drużyna ubiegłego sezonu Ligue 1 to mieszanka ogromnego doświadczenia i młodzieńczej fantazji. Trener Paulo Fonseca z pewnością chciałby poprawić ubiegłoroczny wynik Nicei, która dotarła do ćwierćfinału LKE.

NASI W LIDZE KONFERENCJI
Z uwagą będziemy obserwować poczynania warszawskiej Legii w tegorocznych zmaganiach na europejskiej scenie. „Legionistów” czeka niezwykle trudne zadanie. Awans do fazy pucharowej z pewnością jest marzeniem warszawskich kibiców, ale spójrzmy prawdzie w oczy – to zadanie z kategorii science fiction. Dlatego warto zwrócić oczy na pozostałych Polaków, którzy znajdują się w gronie uczestników Ligi Konferencji Europy w sezonie 2023/2024. Grupowy rywal warszawiaków, Aston Villa, ma w swoim składzie dwóch zawodników z polskim paszportem. Są nimi doskonale przyjęty przez kibiców reprezentacji Matty Cash, a także potencjalny następcy Emiliano Martineza, bramkarz Filip Marschall.

Pozostali biało-czerwoni są zawodnikami drużyn, które możemy traktować w kategoriach potencjalnych czarnych koni rozgrywek. Belgijski Club Brugge z Michałem Skórasiem nie powinien mieć problemów z awansem do fazy pucharowej, mając za rywali Bodø/Glimt, Beşiktaş i szwajcarskie Lugano. Podobnie rzecz ma się z greckim PAOK-iem Saloniki, dla którego gra Tomasz Kędziora – Grecy zmierzą się z Eintrachtem, HJK i szkockim Aberdeen. Z kolei w grupie H dojdzie do wojny polsko-polskiej. Naprzeciw siebie staną Sebastian Szymański z tureckim Fenerbahçe Stambuł oraz Jakub Piotrowski, zawodnik bułgarskiego Ludogorca Razgrad. Obie drużyny powinny poradzić sobie ze słowackim Spartakiem Trnava i duńskim Nordsjaelland.

Ostatnim polskim akcentem będzie miasto Lublin, gdzie swoje grupowe mecze będzie rozgrywała ukraińska Zoria Ługańsk. Mieszkańcy stolicy województwa lubelskiego liczyli jednak na bardziej atrakcyjne losowanie dla brązowych medalistów Premier Lihi. Na Arenę Lublin zawitają belgijski Gent, izraelskie Maccabi Tel Aviv i islandzki Breidablik. Trudno spodziewać się tłumów w trakcie meczów grupy B na lubelskim obiekcie podczas chłodnych, jesiennych wieczorów, biorąc pod uwagę fakt, że równolegle będzie można w zaciszu ciepłego mieszkania lub knajpy obejrzeć batalie Rakowa Częstochowa i Legii Warszawa ze znacznie ciekawszymi przeciwnikami. Pozostaje życzyć Zorii awansu do drabinki pucharowej, a lublinianom garści atrakcyjnego futbolu na wiosnę.

GARŚĆ CIEKAWOSTEK
Wydawałoby się, że wylosowanie Astany w swojej grupie pozwoli na ustanowienie rekordowego wyjazdu w rozgrywkach Ligi Konferencji Europy. Los figlarz chciał jednak inaczej. Najdalsza wycieczka czeka kibiców Breidabliku i Maccabi Tel Aviv, którzy za swoimi drużynami będą musieli pokonać odległość 5500 kilometrów, dzielącą Islandię i Izrael. Astana nie jest jednak pokrzywdzona. Trafiła bowiem do historycznej grupy C, w której zagra z Dinamem Zagrzeb, Viktorią Pilzno oraz kosowskim Ballkani. Mamy zatem do czynienia z pierwszą w historii europejskiej piłki grupą z kompletem drużyn z tzw. bloku wschodniego. Jeżeli do finału dotrze jeden z tureckich zespołów, możemy być świadkami interesującej sytuacji.

Wielki finał, zaplanowany na 24 maja 2024 roku zostanie rozegrany w Atenach na nowym stadionie tamtejszego AEK o pojemności 32 500 miejsc. Pełna nazwa obiektu to Centrum Sportu, Pamięci i Kultury Agia Sophia, co jest bezpośrednim nawiązaniem do znajdującej się w Stambule Hagii Sophii. Przepiękny architektoniczny obiekt zbudowany w VI wieku przez lata zmieniał swoje przeznaczenie będąc świątynią chrześcijańską, muzeum i meczetem, co ponownie ma miejsce od 2020 roku. Nazwa stadionu może być więc swego rodzaju (mniej lub bardziej świadomą znając stosunki grecko-tureckie) prowokacją i przyczyną ewentualnego skandalu obyczajowego.

Mamy jednak nadzieję, że futbol zepchnie na dalszy plan wszelkie pozasportowe aktywności, a czwartkowe wieczory dostarczą nam mnóstwa emocji, również z udziałem Polaków. To będzie naprawdę ciekawy sezon w Lidze Konferencji Europy.

Related Articles