Nicola Zalewski i długo, długo nikt. To pozytywy sparingu z Łotwą. Piłkarz Romy jest największym wygranym tego zgrupowania. W spotkaniu towarzyskim miał udział przy obu trafieniach, zapisując na koncie dwie asysty.
Po co grać sparing z Łotwą? Odpowiedź jest oczywista, a przynajmniej taka powinna być. Otóż po to, by dużo słabszym przeciwnikom wpakować kilka goli i w miłych nastrojach zakończyć ten rok reprezentacyjny, a potem przysiąść do karpika na święta. To się nie udało. Polacy po raz kolejny rozczarowali, a już naprawdę beznadziejnie wyglądali w tyłach. Co z tego, że zagrali an zero z tyłu, skoro Bednarek, Kiwior, Frankowski czy Wieteska mieli momenty, gdy byli podłączeni do prądu? I to z Łotwą! Kilka razy zrobiło się groźnie pod naszą bramką. Gdyby graczy Łotwy zamienić na odrobinę lepsze modele, to którąś z tych okazji mogliby spokojnie wykorzystać. Marcin Bułka w drugiej połowie zachował czyste konto, a wcale nie był bezrobotny. Musiał naprawdę na zero z tyłu popracować. To najdobitniej świadczy o tym, gdzie znajduje się ta reprezentacja. Banda Nawałki wciskała na karuzelę Finlandię, wrzucała jej piątkę, a błyszczał nawet Filip Starzyński.
Cieszyć może też lepsza postawa Roberta Lewandowskiego, który dał sobie spokój z tym, żeby wychodzić po piłkę gdzieś na 30. metr i wyręczać pomocników, tylko skupił na miejscu, w którym czuje się najlepiej, czyli w polu karnym. Powinien ten sparing skończyć z bramką i asystą, jednak jego podanie zmarnował Nicola Zalewski. Nie wiadomo jakim cudem on tej “patelni” nie trafił, ale akurat nie ma się co pastwić nad piłkarzem Romy. To była jedna z niewielu rzeczy, którą zrobił źle w obu meczach reprezentacji Polski. Jeszcze raz warto powtórzyć – to największy wygrany tego zgrupowania – nasz najlepszy piłkarz z Czechami i nasz najlepszy piłkarz z Łotwą. Należy go pochwalić za odwagę w podejmowaniu prób dryblingu, za dośrodkowania słabszą, lewą nogą, nad którymi wiele pracował.
Kiedyś szukał prawej nogi, bo pozycja lewego wahadłowego średnio mu pasowała. Dziś już tak nie robi, bo i lewą potrafi w punkt dośrodkować. Jeszcze w pierwszej połowie zrobił przewagę, kiwnął przeciwnika i dograł piłkę na drugie wahadło – do zamykającego akcję Przemysława Frankowskiego. Piłkarzowi Lens pozostało tylko wpakować piłkę do pustej bramki. W drugiej połowie z kolei Zalewski w pełnym biegu dośrodkował w pole karne, a tam pojedynek główkowy wygrał Robert Lewandowski i ładnym, kontrującym strzałem pokonał łotewskiego bramkarza. Polska miała małe momenty, a tych należy szukać w początkowych minutach pierwszej i drugiej połowy. To wtedy padły też obie bramki. Przez większość czasu niestety wyglądało to jednak źle, nudno, usypiająco…
Gdy Łotysze zdali sobie sprawę po kilkunastu minutach, że Polacy tak raczej średnio się prezentują, to się trochę rozkręcili i zaczęli nawet straszyć w ataku pozycyjnym. Gdyby w kilku sytuacjach zachowali się lepiej, to Skorupski miałby problem. Mieliśmy jednak szczęście, że Łotysze to nie są wirtuozi futbolu i zawsze czegoś im w tych akcjach brakowało. Nie dało się jednak nie zauważyć hektarów przestrzeni, gdy jakiś łotewski zawodnik prowadził akurat piłkę. Wartym odnotowania faktem jest to, że Probierz po raz kolejny dał szansę nowym debiutantom. Swój pierwszy mecz w kadrze rozegrali: Marcin Bułka, Karol Struski oraz Bartłomiej Wdowik. Mecz z Łotwą nie był fatalny w wykonaniu reprezentacji Polski, jednak drużyna w formie rozklepałaby taką drużynę kilkoma golami przewagi. Tak zrobiła Turcja i tak samo zrobiła Chorwacja.