
Rozbrat Burnley F.C. z angielską elitą trwał zaledwie jeden sezon, a powrót na salony odbywa się w wielkim stylu – awans na 7 kolejek przed końcem sezonu Championship jest najszybszą promocją w historii tych rozgrywek. Zapomnijcie o „The Clarets” jakich pamiętacie, bowiem Vincent Kompany w nieprawdopodobny sposób zmienił oblicze swojego zespołu.
Burnley to małe miasto leżące w hrabstwie Lancashire w północno-zachodniej Anglii. Rewolucja przemysłowa na przełomie wieków popchnęła rozwój miasta, w którym dominował przemysł bawełniany, maszynowy i metalowy. Historia piłki nożnej w tym mieście sięga końcówki XIX wieku. Burnley F.C. został założony 18 maja 1882 roku przez członków drużyny rugby Burnley Rovers, którzy głosowali za przejściem do federacji piłkarskiej, ponieważ kilka innych klubów sportowych w okolicy zmieniło swój profil działalności na piłkę nożną. Przyrostek „Rovers” został usunięty kilka dni później. W krótce po tym klub skorzystał z zaproszenia miejscowej drużyny krykieta i rozpoczął grę na stadionie Turf Moor, na którym gra do dzisiaj. Obiekt Burnley był pierwszym profesjonalnym stadionem, który odwiedził członek brytyjskiej rodziny królewskiej – w 1886 roku książe Albert Victor, wnuk królowej Wiktorii, wziął udział w meczu towarzyskim pomiędzy Burnley i Bolton Wanderers.
„The Clarets” są jednymi z dwunastu członków-założycieli Football League, czyli rozgrywek piłkarskich o mistrzostwo Anglii. Jednak przez 141 lat istnienia zespół nie doczekał się pasma sukcesów. Zaledwie dwa tytuły mistrzowskie z sezonów 1920/1921 oraz 1959/1960, jeden Puchar Anglii z rozgrywek 1913/1914 oraz dwie Tarcze Wspólnoty z 1960 (dzielone z Wolverhampton) i 1973 roku. Gablota nie należy zatem do najbardziej okazałych, ale mimo to Burnley nie ma się czego wstydzić. W latach 60. drużyna docierała do ćwierćfinałów Pucharu Europy i Pucharu Miast Targowych, zaś w historii najnowszej bordowo-niebiescy bezskutecznie szturmowali bramy Ligi Europy w sezonie 2018/2019. Po dogrywkach pokonali szkockie Aberdeen oraz turecki İstanbul Başakşehir FK, ale w ostatniej rundzie kwalifikacyjnej musieli uznać wyższość greckiego Olympiakosu Pireus.
Sympatycy angielskiej Premier League w stosunku do Burnley dzielili się na dwa obozy. Jedni ich uwielbiali, inni nienawidzili. Dlaczego? Patrząc na grę zespołu ówczesnego trenera Seana Dyche’a w ostatniej dekadzie można było stwierdzić, że „kick and rush” jest wiecznie żywy. „The Clarets” grali typowo angielski, toporny i mało atrakcyjny futbol bazujący na solidnej defensywie. Mimo to szkoleniowiec drużyny permanentnie zadawał kłam powiedzeniu, że „z gówna bata nie ukręcisz” konsekwentnie odpowiadając „potrzymaj mi piwo”. Dość powiedzieć, że to właśnie za kadencji Dyche’a Burnley przez sześć kolejnych lat utrzymywało się w angielskiej elicie. Jednak w ubiegłym sezonie władze klubu powiedziały dość. Dyche po niemal 10 latach pracy pożegnał się z posadą w kwietniu 2022 roku po serii porażek, po których widmo spadku zajrzało Burnley głęboko w oczy. Tymczasowy trener Mike Jackson nie zdołał zapewnić drużynie utrzymania. Spadek do Championship stał się faktem.
Działacze stanęli przed trudnym zadaniem wyboru nowego menadżera zespołu. Prezes Alan Pace wraz z zarządem zdecydowali się na odważny ruch i postawienie na nieoczywistego kandydata. Nowym szkoleniowcem został Vincent Kompany, były zawodnik Manchesteru City i reprezentacji Belgii, będący na początku swojej trenerskiej kariery. Dobre recenzje zbierane przez 37-letniego Belga w ciągu dwóch sezonów pracy w Anderlechcie Bruksela zaowocowały propozycją pracy na zapleczu angielskiej ekstraklasy. Decyzja działaczy okazała się być strzałem w dziesiątkę. Pace zakładał z Kompanym dwu- lub trzyletni plan powrotu do Premier League, ale sztuka ta udała się już w pierwszym sezonie. Błyskawiczny sukces potwierdził słowa Pepa Guardioli, który w przeszłości wskazywał na Kompany’ego, jako przyszłego menadżera Manchesteru City. Jak Belg odmienił Burnley?
W tym przypadku z czystym sumieniem możemy mówić o rewolucji kadrowej. Po spadku z ligi klubowi przysługiwało tzw. „spadochronowe” – są to środki przeznaczane przez Premier League dla spadających drużyn, aby adaptacja w Championship i dużo niższe wpływy finansowe były nieco skompensowane i nie wywołały szoku u księgowych w biurze. Burnley z tego tytułu otrzymało ok. 30 milionów euro. Do tej kwoty dołożono środki ze sprzedaży zawodników, którzy niespecjalnie palili się do gry na zapleczu angielskiej elity. Na sprzedaży Nathana Collinsa, Maxa Corneta, Dwighta McNeilla i Nicka Popa oraz wypożyczeniu Wouta Weghorsta „The Clarets” zarobili ponad 75 milionów euro. Łącznie zespół opuściło aż 15 zawodników. Budżet był więc spory, ale Kompany zbudował nową drużynę mniejszym kosztem. Trzynastu nowych graczy kosztowało Burnley niecałe 40 milionów, a żaden z nowych nabytków nie przekroczył 23. roku życia.
Kompany wprost bazujący na filozofii Guardioli nauczył bordowo-niebieskich od nowa grać w piłkę. Uwielbiane przez Dyche’a długie piłki lub jak kto woli „lagi na pałę” zastąpiło spokojne i cierpliwe rozgrywanie piłki w celu rozmontowania obrony przeciwnika w bardziej finezyjny sposób. Obecne Burnley zarówno świetnie broni (najmniej straconych goli w lidze), jak również z impetem atakuje (najwięcej goli w lidze i średnio 13 strzałów na mecz). Dzięki temu wybuchowemu połączeniu zespół kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa, wciąż maszerując po rekord punktowy Championship należący do Reading, które w sezonie 2005/2006 zdobyło aż 106 „oczek”. „Clarets” mogą pobić ten wynik – warunkiem jest wygranie wszystkich pozostałych 6 spotkań. Wówczas z wynikiem 108 punktów ustanowią wynik niezwykle trudny do pobicia.
Obecny bilans Burnley w lidze to 26 zwycięstw, 12 remisów i 2 porażki – obie wyjazdowe, jedna z Watford jeszcze w sierpniu, druga w grudniu z Sheffield United. Szczelna defensywa i dobra forma pozwoliła nowemu bramkarzowi, Arijanetowi Muriciowi zachować aż 17-krotnie czyste konto. Kosowianin po udanej rundzie w Eredivisie i dobrym sezonie w tureckim Adana Demirsporze robi furorę na drugim froncie angielskiego futbolu. W defensywie brylują Walijczyk Connor Roberts (4 gole i 3 asysty) i wypożyczony z Chelsea Holender Ian Maatsen (4 gole i 6 asyst), a także wyrzut sumienia Leeds United, Charlie Taylor, będący ostoją defensywy „Clarets” od niemal 6 lat. Druga linia należy do trzech panów „J” – typowy defensywny pomocnik od czarnej roboty Jack Cork (10 zółtych kartek w lidze), pozyskany z Anderlechtu Irlandczyk Josh Cullen oraz wszechstronny Josh Brownhill (6 goli i 8 asyst, najwięcej w zespole).
W ofensywie Burnley mamy jedynych zawodników po 30. roku życia. Obok najskuteczniejszego, 23-letniego Nathana Telli, autora 17 goli w obecnym sezonie, który jest wypożyczony z Southampton, pojawiają się Ashley Barnes (33 lata) i Islandczyk Johann Berg Gudmundsson (32 lata). Młodszym wsparciem w rotacji trenera Kompany’ego jest także Anass Zaroury, Marokańczyk z belgijskim paszportem pozyskany z Charleroi. Miejsce w składzie stracił z kolei Jay Rodriguez, który jesienią był jednym z najskuteczniejszych zawodnik Burnley (9 goli). Moc w zespole z Turf Moor jest wiec duża, ale czy to wystarczy na Premier League? Wydaje się, że transfery będą nieuniknione. O ile młodość i fantazja mogą wystarczyć na Championship tak w elicie zdecydowanie przydaliby się gracze z pewnym poziomem doświadczenia na tym szczeblu.
Jesteśmy niezwykle ciekawi jak poradzi sobie Burnley w następnym sezonie w gronie najlepszych zespołów w Anglii. Dziedzictwo Guardioli, które nosi w sobie Vincent Kompany każe myśleć pozytywnie. Po pierwsze – wielu beniaminków w pierwszym sezonie potrafi notować rewelacyjne wprost wyniki. Po drugie – „dzieci” Pepa znakomicie radzą sobie w roli trenerów, Xavi z powodzeniem prowadzi Barcelonę, zaś Mikel Arteta jest z Arsenalem liderem Premier League. Przed Kompanym i Burnley poważny test. Jeśli go zdadzą „Clarets” zyskają nowych sympatyków.