W środowy wieczór z europejskimi pucharami zwykle wybór kibica przed telewizorem jest oczywisty – Liga Mistrzów. Ale dziś dwa spotkania 1/8 finału mają ogromną konkurencję w postaci hitu Premier League. Pora na zaległe spotkanie lidera z wiceliderem, mecz Arsenal – Manchester City.
To jedna z tych batalii, która może rozstrzygnąć o losach mistrzowskiego tytułu. Arsenal prowadzi, ale ma tylko 3 punkty więcej niż Man City i jedno spotkanie rozegrane mniej. W przypadku wygranej sytuacja Kanonierów byłaby naprawdę bardzo komfortowa, szczególnie, że nad zespołem Pepa Guardioli jak miecz Damoklesa wiszą potencjalne sankcje za malwersacje finansowe. Jeśli jednak to aktualny mistrz Anglii wygra na The Emirates, będziemy mieli pierwszą od wielu tygodni zmianę lidera w Premier League.
Arsenal nieco roztrwonił swoją przewagę. Ostatnie dwa mecze podopiecznych Mikela Artety w lidze to porażka z Everonem 0:1 i remis z Brentford 1:1. Sporo poniżej oczekiwań. W tym czasie Manchester City przegrał z Tottenhamem i wygrał z Aston Villą. Citizens nie wykorzystali więc w pełni okazji na odrobienie strat. Generalnie jednak nie najlepsza seria Arsenalu trwa dłużej, bo przed porażką z Evertonem, zespół z północnego Londynu przegrał również w Pucharze Anglii… z Manchesterem City. 27 stycznia po jedynej bramce Nathana Ake to Obywatele awansowali do kolejnej rundy rozgrywek. Guardiola wygrał więc pierwszy z trzech pojedynków z Artetą w tym sezonie. Pierwszy i mimo wszystko najmniej istotny. Te dwa w lidze będą dużo ważniejsze.
Mecz na szczycie Premier League ma też mnóstwo smaczków. Pierwszy i najbardziej oczywisty to właśnie rywalizacja dwóch trenerów, którzy znają się jak łyse konie. Arteta był asystentem Guardioli w Manchesterze City. Terminując u mistrza mógł się wiele nauczyć, a potem wykorzystać tę wiedzę w pracy na własny rachunek. Jednak początki Artety w północnym Londynie nie były łatwe. Tylko włodarze Arsenalu wiedzą, jak blisko było zwolnienia Hiszpana. Dziś na pewno nikt na The Emirates nie żałuje, że wykazano się cierpliwością. Arteta systematycznie przebudowywał drużynę na własną modłę. W efekcie niespodziewanie z Arsenalu wyrósł kandydat na mistrza kraju, który rzucił wyzwanie niemal nietykalnemu Manchesterowi City. Guardiola obserwując Arsenal musi być dumny ze swojego przyjaciela, ale jednocześnie musi głowić się, jak ograć swojego ucznia.
Jak ograć? Wydaje się, że przede wszystkim jakością piłkarzy na poszczególnych pozycjach. Można z podziwem patrzeć na grę Kanonierów w bieżącym sezonie, zachwycać się Martinem Odegaardem, Bukayo Saką, Gabrielem Martinellim i jeszcze paroma piłkarzami, ale Arsenal nie ma takich „cracków” jak Erling Haaland czy Kevin De Bruyne. Wydaje się, że na papierze to Guardiola dysponuje lepszym składem, co w momencie bezpośredniego starcia może przesądzić. Inna sprawa, że występ Norwega nie jest przesądzony – w meczu z Aston Villą doznał lekkiego urazu i zapewne decyzja co do jego gry zapadnie na kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem.
Kolejnym smaczkiem, o którym nie sposób nie wspomnieć jest występ Oleksandra Zinczenki przeciwko swojemu byłemu pracodawcy. Latem Ukrainiec zasilił Arsenal i szybko zadomowił się w nowych warunkach. Pep Guardiola najwyraźniej nie przyzwyczaja się do lewych obrońców. Benjamin Mendy został odsunięty, bo ciążą na nim poważne zarzuty, Zinczenko został oddany do Arsenalu, a Joao Cancelo do Bayernu. Arsenal pozyskał latem z Etihad Stadium również innego gracza – był to jeszcze głośniejszy transfer, bo chodzi o Gabriela Jesusa. Jednak w jego przypadku występ w dzisiejszym meczu jest wykluczony. Brazylijczyk leczy kontuzję kolana, a w pierwszej linii The Gunners zastępuje go Eddie Nketiah.
Arsenal w ostatnich latach jest ubogim krewnym Manchesteru City, co widać nie tylko na przykładzie wskaźników finansowych, ale też wyników bezpośrednich starć na boisku. 14 ostatnich starć? 13 zwycięstw Man City i jedna wiktoria Arsenalu. W lipcu 2020 w pandemicznym sezonie Kanonierzy ograli Obywateli w półfinale FA Cup, później sięgając po to trofeum.
Jak będzie dziś? Pierwszy gwizdek Anthony’ego Taylora o 20:30. Wiele wskazuje na to, że Liga Mistrzów w wielu domach będzie dziś musiała pogodzić się z odrzuceniem.