Aston Villa, Bologna, VfB Stuttgart, Girona i być może Stade Brest w Lidze Mistrzów. To wielki powiew świeżości z najsilniejszych europejskich lig. Nowa edycja i reforma zostanie zapamiętana z wielu nietypowych i nowych uczestników.
Kiedy Aston Villa grała ostatnio w Lidze Mistrzów? Otóż pod tym szyldem nigdy, a jeszcze w czasach, gdy rozgrywki nazywano Pucharem Europy. Kiedyś grali w nich sami mistrzowie krajowi. “The Villans” są co prawda aż siedmiokrotnymi mistrzami Anglii, lecz większość tych tytułów wywalczyli na przełomie XVIII oraz XIX wieku. Wówczas jeszcze nie istniały europejskie rozgrywki. Dlatego tylko jeden jedyny raz zagrali w Pucharze Europy i… od razu go wygrali. Mają zatem 100% skuteczności. Pokonali w finale Bayern Monachium 1:0. Od tej pory nie było ich w najważniejszych klubowych rozgrywkach. Wracają po 42 latach dzięki świetnej postawie w Premier League. Potrafili pokonać Arsenal i Manchester City jesienią (po 1:0). Mistrzów Anglii wręcz ośmieszyli, pozwalając im raptem na dwa strzały. Ostatnio z formą trochę u nich gorzej, ale konkurencja w ogóle nie wywiera presji. Tottenham przegrał już w lidze 12 razy, a na szóste miejsce wskoczyła niespodziewanie Chelsea. Unai Emery wykonał kawał dobrej roboty.
O Stade Brest pisaliśmy TUTAJ jako o drużynie, która wymyka się schematom. Momentami gra bardzo prosty, ale niezwykle skuteczny futbol. Brest podejmuje dużo bezpośrednich pojedynków (“tackles”). Nie gra fenomenalnie w piłkę, opiera się na prostych schematach. Najczęściej wrzuca i gra “lagą”. I w taki sposób stało się rewelacją Ligue 1. Na początku marca było nawet wiceliderem Ligue 1. Ligę Mistrzów w Brest mają pewną, ale prawdopodobnie od III rundy kwalifikacyjnej. Wszystko przez ostatnie remisy i porażki. Kwiecień i maj jest już średni w wykonaniu tego klubu. Przez między innymi remisy ze słabymi Nantes czy Reims zanotował spadek za plecy Lille. Jest to o tyle istotne, że trzecia pozycja daje od razu fazę grupową Champions League. Nie wszystko stracone, bowiem Lille zagra z piątą w tabeli Niceą, która jednak już o nic nie walczy, bo nie poprawi ani nie pogorszy swojej lokaty. Kiedy Stade Brest grało w rozgrywkach europejskich? Otóż… nigdy. Nie wygrało nawet Pucharu Francji. Od razu sensacyjnie wbija do Ligi Mistrzów. To dopiero historia!
VfB Stuttgart zajmuje trzecią pozycję w Bundeslidze od… kolejki przed Bożym Narodzeniem! Nie rusza się z tego miejsca w tabeli i pilnuje awansu do Champions League. Rewelacyjną formę strzelecką prezentuje Serhou Guirassy, który w 27 spotkaniach strzelił aż 26 goli. Nie dużo gorszy jest wypożyczony z Brighton Denis Undav, który ma 18 bramek. Co prawda Stuttgart nie czekał tak długo na powrót do Champions League jak Aston Villa, ale przecież 14 lat to także sporo. Zespół ten był mocny na przełomie lat 70. i 80., gdy grał tam w ataku Dieter Hoeneß. Wtedy regularnie występował w Europie – głównie w Pucharze UEFA, dochodząc nawet raz do półfinału. Stuttgaert miał zaszczyt jako mistrz Niemiec wystąpić w pierwszej Lidze Mistrzów pod nowym szyldem – 1992/93. 17 lat temu sensacyjnie zdobył tytuł mistrza, a w sezonie 2009/10 po raz ostatni grał w Champions League, docierając do 1/8 finału. Stuttgart od dekady jest średniakiem albo nawet i spadkowiczem (spadł dwukrotnie), dlatego nie gra w żadnych europejskich rozgrywkach. To także niespodziewany powrót i powiew świeżości.
Girona to rewelacja La Liga, która długo dotrzymywała kroku Realowi Madryt. Zrobiła to, czego nie potrafiła FC Barcelona. W szeregach tego klubu jest sporo ciekawych zawodników. Artem Dowbyk prowadzi w klasyfikacji strzelców z 20 trafieniami. Szał na skrzydle robi młody Savinho, a obronę zabezpieczają doświadczony Daley Blind (przedłożono z nim umowę do 2026) raz nieradzący sobie w Barcelonie Eric Garcia, który tu się odbudował. Girona nigdy nie grała w żadnych europejskich rozgrywkach. Sytuacja podobna do Stade Brest. To dopiero czwarty sezon w historii, jaki Girona gra w hiszpańskiej elicie. W latach 50., 60., 70., i 80. występowała w trzeciej, czwartej, a raz nawet w piątej lidze. Nikt jej nie znał. Dopiero w sezonie 2008/09 weszła na poziom zaplecza i po kilku latach – już będąc w City Football Group (dołączenie w 2017 roku) awansowała do La Liga. Oczywiście nie ma w gablocie żadnego trofeum, a najwyżej w La Liga była na 10. miejscu, zatem nigdy nie wywalczyła europejskiej przepustki. Działacze City Football Group będą musieli się głowić, bowiem jeden właściciel nie może mieć dwóch klubów w tych samych europejskich rozgrywkach. Trzeba będzie zadzwonić do działaczy Red Bulla i zapytać o gotowe rozwiązanie problemu.
Bologna prowadzona przez Thiago Mottę to kolejna rewelacja silnej europejskiej ligi, która tylko raz w historii zagrała w Pucharze Europy i to bardzo dawno temu – w sezonie 1964/65. W jaki sposób odpadła? Przez… rzut monetą. Dlatego zagrała tylko dwumecz z Anderlechtem. Potem brała udział w Pucharze Zdobywców Pucharów (mecz z Gwardią Warszawa!) czy Pucharze UEFA, stając się rewelacją sezonu 1998/99, gdy grali tam Beppe Signori czy Szwed Kennet Anderson. Bologna wraca do Ligi Mistrzów po 60 latach (wtedy był to Puchar Mistrzów), a do europejskich pucharów po 24. Zespół Thiago Motty trzyma się dzielnie. Ofensywnymi liderami tej bandy są Joshua Zirkzee oraz Ricardo Orsolini. Ten pierwszy został kupiony z Bayernu w 2022 roku. Pewne miejsce w bramce ma Łukasz Skorupski, a trochę mniej gra Kacper Urbański. Bologna potrafiła w tym sezonie pokonać Napoli (2:0), AS Romę (3:1 i 2:0), Lazio (1:0 i 2:1), Atalantę (1:0 i 2:1) i zremisować z Milanem, Interem czy Juventusem. Powalczy bezpośrednio z Juventusem o trzecią pozycję w Serie A i to jeden z najciekawiej zapowiadających się w końcówce sezonu pojedynków.