Skip to main content

Po graniu w środku tygodnia, teraz czas na weekendową kolejkę LaLiga. Trzeba przyznać, że terminarz nieco przypadkowo, ale ułożył się wybitnie pod hity, które zamkną wrzesień tego roku. W sobotę czeka na nas mecz lidera z wiceliderem, a także derby Kraju Basków. Kolejkę jednak otworzy potyczka Barcelony z Sevillą. W ten weekend fani ligi hiszpańskiej nie będą się nudzić!

Sześć kolejnych wygranych i lider
Lider z Katalonii? To oczywiste – Barca… A jednak nie! To Girona jest na czele LaLiga. Drużyna Michela rozpoczęła sezon od remisu w San Sebastian, gdzie wydawało się, że to Real Sociedad stracił punkty w łatwy sposób. Tymczasem okazało się, że to było jedyne – jak dotąd – spotkanie, którego Girona nie wygrała. Od tamtej pory sześć kolejnych wygranych. U siebie ograli Getafe, Las Palmas czy Mallorce, którą po prostu zmietli z ziemi w ubiegły weekend – 5:3. Jednak na wyjazdach nie mieli wcale łatwo. 4:2 z Granadą robi wrażenie, a jeszcze większe 2:1 z Sevillą oraz Villarrealem. To właśnie pokonanie Groguets w środę pokazało siłę ekipy Michela. Do przerwy bezbramkowy remis i dość bezbarwna gra. Tymczasem w drugiej połowie szybko stracony gol z rzutu karnego… i po chwili przejęta kontrola na meczem. Artem Dowbyk oraz Eric Garcia strzelili gole po dośrodkowaniach z lewej strony. Tych trafień jednak mogło być znacznie więcej. Swoje szansę mieli przecież Ukrainiec, a także wprowadzony później Christian Stuani. Urugwajczyk mógł skończyć mecz z hat-trickiem, a powinien przynajmniej z dubletem, tymczasem nie trafił ani razu do bramki Filipa Jorgensena.

Katalończycy show zrobili w ostatni weekend przeciwko Mallorce w domu. 5:3 nie wygląda jak jednostronne widowisko, a to była po prostu miazga drużyny z Balearów, która kilka dni później urwała punkty Barcelonie. Zaczęło się od trafienia gości, a później od kompletnej dominacji gospodarzy. Girona do przerwy zepchnęła rywala do baaardzo głębokiej defensywy, która kończyła się obecnością “9” Vedata Muriqiego na 25 metrze przed swoją bramką. Potem zaczęła się po prostu egzekucja. Girona atakowała raz za razem i czterokrotnie trafiała do bramki Predraga Rajkovicia – czołowego golkipera ligi – już do przerwy. Tych goli mogło i powinno być więcej, ale i tak wynik zrobił wrażenie.

Na kim zawiesić oko? W zasadzie na… całej drużynie. Od bramki do ataku są zawodnicy, których obecnie trzeba po prostu podziwiać. Przede wszystkim to młoda drużyna. Doświadczenie zapewniają w tyłach Paulo Gazzaniga, David Lopez oraz Daley Blind. To jedyni 30-latkowie w drużynie, a reszta ekipy to zawodnicy z rocznika 1997 i młodsi. Na prawej obronie wymieniają się Yan Couto(2002) i Arnau Martinez(2003). Furorę na lewym skrzydle robi Savio Savinho(2004), dorzucający kolejne asysty do swojego dorobku. Ponadto ciekawy środek pola – Aleix Garcia, Ivan Martin oraz Yangel Herrera, wspierany duetem Ukraińców z przodu – Artem Dowbyk oraz Wiktor Cygankow. Siłą jest po prostu zespół. Najłatwiej to pokazać na liczbach. Strzelili 18 goli, czyli tyle samo, ile Barcelona, ale w zespole Girony było już jedenastu zdobywców bramek!

Madrycki szpital
W Realu Madryt nadal niewesoło i nie chodzi o wyniki. Oczywiście porażka w derbach musiała boleć, ale przecież każdemu, nawet największemu, zdarzą się pojedyncze wpadki. Gorzej, że Carlo Ancelotti co raz musi zaglądać do gabinetów lekarzy, by przekonać się, kogo ma do dyspozycji na najbliższy mecz. Wrócili Dani Ceballos i Vinicius Junior, czym wypełnili plan powrotu na spotkanie z Las Palmas(2:0). Tyle że po chwili Los Blancos mają kłopoty z dwoma innymi graczami. Brahim Diaz strzelił gola, ale jak się okazuje grał w tym spotkaniu z urazem, którego doznał jeszcze w niedzielnych derbach. Ponadto z boiska musiał zejść przedwcześnie David Alaba, co także komplikuje sytuacje. Krótko mówiąc dużo kłopotów kadrowych ma Ancelotti, a przecież lada moment mecz z liderem ligi oraz liderem grupy Ligi Mistrzów – Napoli. Dobrą informacją jest spodziewany powrót Daniego Carvajala już na sobotę, co poszerzy spektrum możliwości trenera przy wyborze składu.

Derby w czołówce
Po średnim starcie (trzy remisy) Real Sociedad zaczyna nabierać rozpędu. Uczestnik Ligi Mistrzów wygrał trzy z czterech ostatnich meczów ligowych, a w tym czasie przegrał jedynie z Realem Madryt na Bernabeu. Po drodze remis z Interem w Champions League i… spory niedosyt. Widać, że La Real to bardzo mocna ekipa, jeśli złapią rywala i docisną ofensywnie. Tyle że mają ogromne kłopoty z dobijaniem przeciwników. Tak było z Gironą na starcie sezonu, tak było w Madrycie, gdzie przy 1:0 mieli okazje, by zabić mecz. Podobnie było z Interem, który momentami zgnietli, ale nie przełożyło się to na kolejne gole. Ostatnia potyczka z Valencią także może budzić pewne wątpliwości. Owszem, Imanol Alguacil zdecydował się na spore roszady w składzie, ale trener może mieć zastrzeżenia do swoich piłkarzy. Do przerwy 1:0 i prezent od rywali w postaci czerwonej kartki. Wydawało się, że Nietoperze są na łopatkach, a tymczasem w drugiej połowie to Baskowie wyglądali, jak ekipa, która gra w osłabieniu. Ostatecznie dowieźli komplet punktów do końca.

Ta sztuka nie udała się ich najbliższemu rywalowi i przeciwnikowi zza miedzy. Athletic Bilbao stracił głupie punkty u siebie z Getafe. Swoją drogą Azulones w tym sezonie napsuli dużo krwi czołówce. 3:4 z Realem Sociedad, 1:2 z Realem Madryt i punkt stracony w końcówce, a teraz 2:2 w Bilbao. Trzeba przyznać, że to był dziwny mecz. Los Leones mieli sporo okazji przy stanie 1:0, by podwyższyć i dobić rywala. Potem jednak rywala dobijać chciał – dosłownie – Oihan Sancet – któremu boisko pomyliło się z salami sportów walki i wyleciał z boiska. Athletic i tak później prowadził 2:1, ale skończył tylko z punktem. “Tylko”, bowiem to właśnie na takich przeciwnikach i takich stratach punktów ekipa Ernesto Valverde w ubiegłym sezonie wyłożyła się w kontekście walki o europejskie puchary, z Copa del Rey włącznie.

Teraz spotkają się dwa zespoły, które naprawdę ogląda się ze sporą przyjemnością. Tyle że Athletic będzie miał kłopot w środku pola. Po kontuzji Ruiza de Galarrety wypada także Sancet, a zatem dołączają do Nico Williamsa i grono nieobecnych będzie dość szerokie. Patrząc przez pryzmat tego, jak szeroką ławkę ma Alguacil, wydaje się, że to właśnie hiszpański uczestnik Ligi Mistrzów powinien być faworytem. Z drugiej strony mecze derbowe rządzą się swoimi prawami, zatem można oczekiwać ciekawego widowiska na Reale Arena.

Rzadki widok
Bardzo rzadko się zdarza, by Barcelona lub Real grali weekendowe mecze w inne dni, niż sobota czy niedziela. Tym razem jednak taki zaszczyt “kopnął” Blaugranę, która w piątkowy wieczór na Montjuic rozpocznie 8. kolejkę ligową meczem z Sevillą. W teorii to gospodarze będą zdecydowanym faworytem, ale mimo słabej pozycji w tabeli rywala, nadal trzeba pamiętać, że to pod względem potencjału czołówka LaLiga.

Barca mimo kolejnych wygranych – choć ostatnio remis na Balearach – ewidentnie ma kłopot z defensywą. Przez cały ubiegły sezon stracili 20 goli w lidze, co dawało średnią 0,53 traconego gola na 90 minut. Teraz już osiem trafień w bramce Marca Andre ter Stegena w siedmiu spotkaniach, czyli 1,14 na 90 minut. Średnia gorsza ponad dwukrotnie, a w ostatnich dwóch spotkaniach tracili po dwa gole. Tak było w spotkaniu z Celtą, tak było z Mallorką. Najgorsza w tym wszystkim jest łatwość, z jaką przeciwnicy mogą stworzyć sobie okazje. We wtorek najpierw błąd niemieckiego bramkarza i podanie do rywala, a później książkowa akcja Mallorki – długa piłka od bramkarza na Muriqiego, zgranie głową i Abdon Prats wygrywa pojedynek szybkościowy. Trzy dotknięcia piłki i gospodarze przenieśli się do bramki rywala o niemal 100 metrów boiska! Z Celtą wcale nie było lepiej, wszak Celestes prowadzili w Barcelonie 2:0, a mogli wrzucić kolejne gole, gdyby nie brak skuteczności.

Z drugiej strony teraz mecze Barcy ogląda się z większą przyjemnością dla kibica. Ostatnie dwa spotkania przyniosły sporo emocji, a przecież najlepsza potyczka tego sezonu, to jak dotąd Villarreal-Barca 3:4. Po drodze ekipa Xaviego przejechała się także po Realu Betis, który po prostu rozgromiła 5:0 na Montjuic.

Sevilla powoli się podnosi
Fatalny start sezonu miała za sobą Sevilla. Trzy ligowe porażki, do których dorzucić mogli porażkę w Superpucharze Europy z Manchesterem City. Na ich szczęście spotkanie z Atletico przed przerwą reprezentacyjną zostało odwołane przez rzęsiste opady deszczu w stolicy. Teraz jednak ekipa Jose Luisa Mendilibara wróciła w lepszym stylu. Do pełni szczęścia brakuje dużo, natomiast środowe lanie sprawione Almerii(5:1) to pierwszy taki występ w sezonie, gdy wszystko zagrało, jak trzeba. Wcześniej powoli wydostawali się z dołu tabeli – 1:0 z Las Palmas i 0:0 z Osasuną przedzielone remisem w Lidze Mistrzów z Lens. Przed nimi jednak kilka meczów, które powiedzą prawdę, na co stać ten zespół. Najpierw wyjazd do Barcelony, później do Eindhoven na trudny teren w LM. Przed i po przerwie reprezentacyjnej z kolei dwie madryckie potyczki. Najpierw u siebie z Rayo, a później Real Madryt na Bernabeu, skąd wrócą do domu na najtrudniejszy mecz fazy grupowej Ligi Mistrzów z Arsenalem.

Related Articles