Skip to main content

Pochwały należą się Lechowi Poznań za mecz w pierwszej kolejce Ligi Konferencji. Mistrz Polski na Estadi Ciutat de València był skazywany na pożarcie już po losowaniu, a zagrał bardzo odważnie i omal nie wyrwał faworyzowanemu Villarrealowi punkciku.

W czwartek odbyły się 32 mecze – po 16 w Lidze Europy i Lidze Konferencji. I nigdzie piłka nie lądowała tyle razy w siatce, co w spotkaniu Lecha. W dwóch padło po sześć bramek: Lazio – Feyenoord 4:2 w Lidze Europy oraz 1. FC Slovácko – Partizan Belgad 3:3 w Lidze Konferencji. Szczególnie w tych drugich rozgrywkach, nazywanych tymi trzeciej kategorii, wiało cholerną nudą. Istny dramat. Na 16 spotkań w aż pięciu padł wynik 0:0, w dwóch 1:0, a w czterech 1:1. Postrzelali sobie w zaledwie pięciu meczach, więc Villarreal – Lech jawi się jako najefektowniejszy w całej stawce. Tym bardziej, że piłka wpadała do siatki obu drużyn – raz jedni byli na prowadzeniu, raz drudzy. Wszystko skończyło się dla mistrzów Polski bardzo pechowo, gongiem od Francisa Coquelina w 89. minucie. Francuz trafił wtedy na 4:3 i przesądził o trzech punktach.

Za co Lechowi należą si pochwały? Przede wszystkim za to, że nie schował się za podwójną gardą i nie przestraszył półfinalisty Champions League. Na pewno trener van den Brom miał świadomość, że Hiszpanie nie wystawią swojej najlepszej ekipy, ale Unai Emery musiał w trakcie meczu ratować się mocną ławką i swoimi najważniejszymi zawodnikami. Zareagował błyskawicznie, bo już niecałą minutę po bramce Ishaka na 3:3. Wtedy wpuścił na murawę trzech zawodników – Kiko Femenię, a przede wszystkim Daniego Parejo i Gerarda Moreno, a w 80. minucie jeszcze Yeremy’ego Pino. Lech postraszył Hiszpanów, którzy chyba spodziewali się łatwej i bezproblemowej wygranej, a przegrywali już od 2. minuty 0:1, a kiedy odrobili stratę z nawiązką, to w drugiej połowie stracili dwubramkowe prowadzenie (z 3:1 na 3:3).

Niestety w piłce nożnej nie ma czegoś takiego jak “zasłużyć”. Albo strzelasz więcej goli, albo mniej, albo tyle samo. Akurat Lech nie dał wykazać się rezerwowemu golkiperowi gospodarzy – Jorgensenowi. Wszystko, co leciało w światło bramki, dotykało później siatki. Na trzy celne uderzenia, trzy razy Villarreal musiał później wznawiać od środka. Jeżeli Lech już coś miał, to skrzętnie z tego korzystał, jak choćby fatalny błąd De La Fuentesa już w drugiej minucie. Gospodarze nie spodziewali się tak wysokiego i agresywnego pressingu Lecha. Prawy obrońca popełnił błąd i Ishak zabrał mu w piłkę w polu karnym. Podał do Skórasia na pustą bramkę, zatem mieliśmy błyskawiczne i niespodziewane prowadzenie Polaków. Szkoda jedynie poprzeczki Dagerstala w pierwszej połowie. Po wrzutce z wolnego miał idealną pozycję, nikogo przed sobą, a trafił właśnie w poprzeczkę.

To, co dobre (wynik 0:1, patrząc z perskeptywy gospodarz – gość) nie trwało jednak długo, bo do przerwy było 3:1. Trzy szybkie ciosy od 32. do 40. minuty, z czego jednym było naprawdę piękne, soczyste uderzenie Chukwueze z woleja i tu trudno mieć jakiekolwiek pretensje. Drugiego gola jednak już można było uniknąć. Milić może sobie zapisać to trafienie na swoje konto, bo powinien wywalić piłkę, a on jakoś dziwnie próbował przecinać prostopadłe podanie. Na tyle dziwnie, że kopnął nienaturalnie, trafił w Moralesa, a bezpańską piłkę przylutował Baena. I znów odbiło się od nieszczęsnego Chorwata… strasznie frajerska bramka, można powiedzieć, że podarowana przez Milicia. Stoper musi to wybić, kiedy ma do piłki bliżej. Na 3:1 Baena znów zdobył bramkę ze strefy Milicia, bo wkleił się pomiędzy jego i Kwekweskiriego, dostał podanie ze skrzydła od Chukwueze i Villarreal miał spokojne prowadzenie. Wszyscy zauważyli jedno, że identyczny mecz… już się odbył. Szybko strzelony gol i totalne oddanie inicjatywy – tak wyglądało starcie z Karabachem.

Tyle, że Lech nie złożył broni, bo nie miał nic do stracenia. I to znów napierając od samiutkiego początku! Poskutkowało to rzutem karnym i trafieniem kontaktowym. 15 minut później Skóraś odwdzięczył się Ishakowi doskonałym prostopadłym podaniem i mieliśmy 3:3. Właśnie wtedy Emery się wściekł i porobił zmiany, wpuszczając podstawowych zawodników. Lech w końcówce bronił już remisu 3:3, ale Coquelin załatwił sprawę świetnym uderzeniem z woleja. Jasne, że Villarreal wystawił w większości rezerwy, szczególnie biorąc pod uwagę ich formację obronną, która w lidze ma zero straconych bramek. Tu zagrali zupełnie inni i stracili aż trzy. Tyle, że Lecha nie powinno obchodzić jak składem rotuje Unai Emery. Widać, że mistrzowie Polski byli pewni siebie, odbudowani, niemający w zasadzie nic do stracenia. Mogą po tym meczu dumnie wypiąć klaty, choć niestety nikt za to punktów w tabeli nie przyzna. Z taką grą należy jednak śmiało myśleć o fazie play-off.

Related Articles