Skip to main content

Wszystko pięknie się zaczęło, bo od prowadzenia już w 4. minucie. Jagiellonia błyskawicznie odrobiła stratę ze swojego boiska. Później niestety w piłkę grał już jeden zespół i było to Bodo/Glimt. Prawie każda ofensywna akcja Norwegów pachniała bramką. Sławomir Abramowicz musiał cztery razy wyciągać piłkę z siatki.

To było starcie dwóch różnych piłkarskich światów. Bodo/Glimt fantastycznie czuje się na swojej sztucznej murawie. Przegrywali tu już nie tacy, jak mistrz Polski. Dwukrotnie baty dostała AS Roma, w tym raz była wstydliwie upokorzona 6:1. Przegrali też: Besiktas, Dinamo Zabrzeb, Celtic czy AZ, a męczył się Arsenal. Cóż, Jagiellonia nie była zbyt trudną przeszkodą do pokonania, a jedynie odrobinę trudniejszą niż łotewskie RFS. Bodo/Glimt wygrało pierwszy dwumecz 7:1, a drugi z Polakami 5:1. W obu z nich rozbiło przeciwnika na własnym boisku, strzelając po cztery gole. Norwegowie zagrają o historyczną, pierwszą fazę ligową Champions League z Crveną Zvezdą Belgrad. Za to w IV rundzie eliminacji Ligi Europy piłkarze Adriana Siemieńca będą musieli ograć zespół z pary Ajax Amsterdam – Panathinaikos Ateny. Przynajmniej czeka ich fajny hit. Jeśli odpadną, to zagrają w Lidze Konferencji.

Wszystko zaczęło się najlepiej, jak tylko mogło. Samobójcza bramka Patricka Berga dała “Jadze” prowadzenie. Najpierw w świetnej sytuacji znalazł się Pululu, ale jego strzał z ostrego kąta odbił bramkarz Bodo Nikita Haikin. Piłka trafiła akurat pod nogi Imaza, który próbował na dwa razy. Najpierw jego strzał został zablokowany, a później dobijał i z bliska trafił w poprzeczkę. Hiszpan miał wielkie szczęście, bo piłka odbiła się akurat w taki sposób, że… trafiła w głowę Berga i wpadła do siatki. Pięknie się to zaczęło, ale statystyki końcowe są brutalne. Okazuje się, że w tej jednej akcji Jagiellonia oddała więcej strzałów niż w całych kolejnych 87 minutach i czasie doliczonym. Mistrz Polski nie wytrzymał nawet do końca pierwszej połowy. Momentami aż przykro się patrzyło na tak kolosalną przewagę.

Od 10. minuty Norwegowie zaczęli grać swoje. Jagiellonia miała problem, żeby utrzymać się przy piłce. Gospodarze klepali sobie w okolicy pola karnego Abramowicza. Tak głęboka defensywa i tak łatwa wymiana piłki pomiędzy graczami Bodo/Glimt w końcu musiały się skończyć bramką wyrównującą. Jeszcze w pierwszej połowie “Jaga” próbowała się chociaż minimalnie odgryzać. Na przykład w 20. minucie stworzyła akcję, po której zablokowany został strzał Dominika Marczuka. Ogólnie jednak była to rzadkość. To Bodo/Glimt grało w piłkę. W 33. minucie zrobiło się już 1:1. Trzeba przyznać, że było tu trochę pecha polskiej drużyny, bo piłka po dograniu Fredrika Sjovolda (to boczny obrońca, Bodo wysoko atakowało) odbiła się jeszcze od Tarasa Romanczuka i trafiła akurat pod nogi Sondre Feta, który uderzył tuż zza pola karnego. Nikt do niego nie doskoczył.

Mistrz Norwegii kontynuował swoją dominację. Zaledwie cztery minuty później prowadził już 2:1, a w sumie w dwumeczu 3:1. Największy błąd Jagiellonia popełniła przy dograniu do Jensa Hauge. Otrzymał on piłkę-balona, leciała do niego dobre kilka sekund, to było podanie, które nie wyszło. Nikt nawet go nie zaatakował. Przyjął sobie piłkę, napędził się, rozpędził i dograł na prawe skrzydło do partnera z zespołu. Isak Maatta idealnie wszedł w tempo, minął jeszcze Joao Moutinho i pokonał Abramowicza. Polacy mieli problem z wymienieniem trzech-czterech podań. Nie wyglądało to też za dobrze w drugiej połowie. Pojawiały się takie naprawdę małe szanse, jak choćby ta, gdzie piłki nie opanował Afimico Pululu. W 56. minucie kolejnym precyzyjnym strzałem zza szesnastki popisał się Sondre Fet i mieliśmy już wynik 3:1. Czwartą bramkę dla gospodarzy dołożył jeszcze 15 minut później Kasper Hogh.

Białostoczanie nie mogli sobie poradzić z Hauge. Norweg skończył mecz z dwiema asystami, a zwłaszcza ta numer dwa pokazała co to jest za zawodnik. Kiedy wydawało się, że będzie strzelał po dalszym rogu, to on jeszcze jakimś cudem wypatrzył Hogha, posłał piłkę w szczelinę i popisał się ładnej urody asystą. To facet, który rozegrał ponad 20 meczów w Milanie, zdobył tam kilka bramek. Występował też w Eintrachcie czy w Gent, gdzie jednak mu nie poszło, stąd wrócił się odbudować do miejsca, z którego pochodzi. 24-latek sprawiał bardzo duże kłopoty defensywie Jagiellonii. Cóż, nie ma co nawet być specjalnie smutnym, bo nie było tu większych szans na awans. Statystyka strzałów była porażająca. Jagiellonia straciła nie tylko szansę na awans do Ligi Mistrzów, ale straci też prawdopodobnie Dominika Marczuka, który przeniesie się do MLS za 1,5 mln euro.

 

Related Articles