Skip to main content

Jesienią analizowaliśmy szanse Lecha Poznań na zdobycie mistrzostwa Polski. Od tamtego tekstu minęły cztery miesiące i 12 kolejek Ekstraklasy. „Kolejorz” jest wiceliderem, a palmę pierwszeństwa dzierży Pogoń Szczecin. Klub, który w 10. rocznicę powrotu do krajowej elity ma ochotę popsuć obchody 100-lecia poznańskiej "lokomotywy". „Portowcy” nie muszą być mistrzem – oni chcą nim być!

Wiatr historii zmieniał przynależność Szczecina, który przez wieki należał do Polski, Danii, Cesarstwa Rzymskiego, Szwecji i Niemiec, a przez kilka lat znajdował się również pod okupacją francuską. Narodziny piłki nożnej w Szczecinie sięgają początku XX. wieku, gdy miasto funkcjonowało jako Stettin na terenie ówczesnych Prus. W 1901 roku został powołany do życia klub FC Preuẞen Stettin. Później na terenie miasta istniały również Stettiner SC oraz Stettiner FC Titania – półfinalista mistrzostw Niemiec z 1920 roku (porażka z późniejszym mistrzem, 1. FC Nürnberg). Powojenna saga piłkarska Szczecina rozpoczęła się w 1948 roku, gdy do życia powołany został Klub Sportowy Sztorm. Zmiany w ludowej ojczyźnie dotykały wiele klubów nad Wisłą, stąd Sztorm stał się później Związkowcem, następnie Kolejarzem, aż wreszcie w 1955 roku klub został przemianowany na Pogoń, nawiązując nazwą i barwami do tradycji przedwojennego mistrza Polski, lwowskiej Pogoni.

„Portowcy” byli już mistrzami Polski – dwukrotnie w MP juniorów w 1986 i 2021 roku. Z pierwszego mistrzowskiego zespołu do dużej piłki przebili się Jacek Cyzio i Dariusz Adamczuk. Pierwszy zaszedł z Legią Warszawa do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów i zdobył Puchar Turcji z Trabzonsporem. Drugi z powodzeniem radził sobie w Szkocji zdobywając mistrzostwo z Rangers, był również 11-krotnym reprezentantem Polski, wpisując się na krótką listę strzelców goli przeciwko reprezentacji Anglii – w 1993 roku w słynnym z pudła Marka Leśniaka i burd kibicowskich meczu w Chorzowie pokonał ładnym lobem Chrisa Woodsa. Efekty sukcesu juniorskich mistrzów z ubiegłego roku będziemy mogli mierzyć dopiero za kilka lat, choć już teraz nazwiska Mariusza Fornalczyka czy Mateusza Łęgowskiego znalazły się w notesach piłkarskich skautów.

W ponad siedemdziesięcioletniej historii Pogoń dwukrotnie wywalczyła wicemistrzostwo Polski. Pierwsze siłą rozpędu rok po mistrzostwie juniorów, w sezonie 1986/1987. W składzie „Portowców” regularnie pojawiał się już wciąż nastoletni Cyzio, zaś filarami tamtego zespołu byli m.in. Mariusz Kuras, Kazimierz Sokołowski czy król strzelców ówczesnego sezonu Leśniak. Drugie wicemistrzostwo sygnowane było pieniędzmi tureckiego biznesmena Sabriego Bekdasa, który ściągnął do Szczecina uznane nazwiska krajowej elity – Dariusza Gęsiora, Jacka Bednarza, Grzegorza Mielcarskiego, Jerzego Podbrożnego, Brasilię czy króla strzelców Mundialu 1994 Olega Salenko. Pogoń ustąpiła wówczas miejsca na tronie tylko rozpędzającej się Wiśle Kraków Bogusława Cupiała. Oba sukcesy były początkiem do sportowej katastrofy. Źle dokonana wymiana pokoleniowa nieoczekiwanie spowodowała spadek szczecinian do II ligi w 1989 roku. Po drugim wicemistrzostwie Bekdas poczuł się oszukany przez władze miasta i wycofał się z klubu, pozostawiając Pogoń z ogromnymi długami.

Pucharowe występy „Portowców” każą krytycznie spojrzeć na potencjalny sukces granatowo-bordowych. W całej historii szczecinianie czterokrotnie mierzyli się w europejskich rozgrywkach i nigdy nie wygrali choćby jednego spotkania. Najpierw katem Dumy Pomorza było 1. FC Köln mające w składzie Haralda „Toniego” Schumachera, Pierre’a Littbarskiego czy Klausa Allofsa. W kolejnym podejściu do Europy na drodze Pogoni stanął Hellas Werona z Thomasem Bertholdem i Pebenem Elkjærem Larsenem. Natomiast do historii polskiego futbolu przeszedł trzeci europejski występ z początku XXI. wieku. „Portowcy” jako pierwszy polski klub zanotowali eurowpi***ol, przegrywając dwumecz z amatorskim Fylkirem Reykjavik z Islandii. Ubiegłoroczny brązowy medal mistrzostw Polski pozwolił Pogoni po raz czwarty spróbować przygody w europejskich pucharach. NK Osijek wydawał się być rywalem w zasięgu, ale znów nie udało się przejść pierwszej rundy eliminacji, przegrywając w wyjazdowym meczu rewanżowym.

Dwumecz z Fylkirem rozpoczął koszmarną dekadę Pogoni. Po wycofaniu Bekdasa granatowo-bordowi zanotowali znaczący regres i w 2003 roku spadli z ówczesnej I ligi zdobywając w 30 meczach zaledwie 9 punktów. Targany potężnymi problemami klub nie otrzymał licencji na grę w II lidze i formalnie przestał istnieć. Na ratunek Pogoni ruszyli kibice, których stowarzyszenie jeszcze wiosną tego samego roku założyło klub piłkarski Pogoń Nowa, zgłoszony do rozgrywek IV ligi zachodniopomorskiej. Druga Pogoń pojawiła się z kolei na drugim froncie. Wszystko za sprawą właściciela Piotrcovii Piotrków Trybunalski Antoniego Ptaka, który postanowił przenieść swoją drużynę do Szczecina. Na mocy umowy z Pogonią Nowa zespół Ptaka został przemianowany na MKS Pogoń Szczecin, a miejsce drużyny stowarzyszenia kibiców w IV lidze zajęły rezerwy drugoligowca. Farbowani „Portowcy” w świetnym stylu awansowali do Ekstraklasy, ale wówczas właściciel podjął bodaj najgorszą decyzję w historii szczecińskiego klubu. Zimą 2006 roku niezadowolony z wyników zespołu Ptak postanowił sprzedać większość zawodników i zastąpić ich brazylijskimi piłkarzami. Swoją decyzję tłumaczył słowami: „Pogoń będzie brazylijska, albo żadna”.

Południowoamerykańska fanaberia Ptaka nie przyniosła Szczecinowi joga bonito. Jedynym godnym zapamiętania zawodnikiem z tamtego zaciągu był Edi Andradina. Jakby mało było udziwnień w Pogoni kontrowersyjny prezes postanowił wybudować w Gutowie Małym ośrodek piłkarski, w którym skoszarował drużynę. „Portowcy” do oddalonego o 500 kilometrów piłkarskiego domu dojeżdżali tylko na mecze. Kibice powoli przestawali utożsamiać się z drużyną. Czara goryczy przelała się 11 kwietnia 2006. Wówczas doszło do historycznego wydarzenia – w wyjściowym składzie Pogoni nie znalazł się ani jeden Polak. W bramce stanął Słowak Boris Pesković, a w polu wystąpiło dziesięciu Brazylijczyków. Szczecinianie zdołali zająć 11. miejsce w Ekstraklasie, ale już w kolejnym sezonie z hukiem spadli z ligi. Właściciel próbował sprzedać klub, a kupnem zainteresowani byli zachodniopomorscy przedsiębiorcy Artur Kałużny i Grzegorz Smolny. Transakcja nie doszła jednak do skutku i w efekcie Pogoń została zlikwidowana. Ptak, który kreował się na zbawcę szczecińskiej piłki, został jej grabarzem.

Kałużny i Smolny nie pozostali obojętni na los Dumy Pomorza. Razem ze Stowarzyszeniem Pogoń Nowa oraz byłymi piłkarzami Dariuszem Adamczukiem i Grzegorzem Matlakiem powołali do życia nową spółkę akcyjną. Zachodniopomorski Związek Piłki Nożnej warunkowo dopuścił nową Pogoń do rozgrywek IV ligi. W kolejnych dwóch sezonach „Portowcy” wywalczyli sobie awans do wyższych klas rozgrywkowych. Sezon 2009/2010 rozpoczęli już w zreformowanej I lidze. W międzyczasie wokół Pogoni „kręcił się” właściciel Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski, Zbigniew Drzymała. Mówiło się o możliwej fuzji obu klubów i grze w ekstraklasie. Mając w pamięci nieudaną przygodę z Antonim Ptakiem kibice granatowo-bordowych postawili stanowcze weto i negocjacje z Drzymałą zostały przerwane.

Symboliczną dla obecnej Pogoni datą jest 1 lutego 2011 roku. Wówczas na konferencji prasowej poinformowano o podniesieniu kapitału spółki o 2 miliony złotych, a głównym udziałowcem została firma EPA sp. z o.o. prowadzona przez Jarosława Mroczka, który został nowym prezesem zachodniopomorskiego klubu. Sam Mroczek jest osobą nieprzypadkową na tym stanowisku. Jest wychowankiem Pogoni, gdzie zaczynał jako trampkarz. W kluczowym dla siebie momencie, widząc, że koledzy są od niego lepsi podjął emocjonalną decyzję o rozbracie z futbolem i postawieniu na wykształcenie. – Moim celem jest stworzenie w Szczecinie w pełni profesjonalnego i zawodowego klubu, grającego oczywiście w Ekstraklasie. – mówił w jednym z pierwszych wywiadów po objęciu fotela prezesa Dumy Pomorza.

Słowa zostały zamienione w czyny już rok później. Pogoń w ostatniej kolejce rozgrywek I ligi wygrała w Gdyni z Arką i dzięki zwycięstwu Piasta Gliwice nad Zawiszą Bydgoszcz wskoczyła na 2. miejsce premiowane awansem do Ekstraklasy. Kolejnym krokiem była przebudowa dość archaicznego, miejskiego stadionu im. Floriana Krygiera przy ul. Karłowicza 28. Starsi kibice z pewnością doskonale pamiętają nietypowy układ trybun w kształcie litery U. Nowy obiekt stał się jednym z priorytetów włodarzy klubu i miasta. Rozstrzygnięcie konkursu koncepcyjnego nastąpiło w 2013 roku, ale zmieniana wielokrotnie koncepcja oraz kosztorys inwestycji sprawiły, że budowa ruszyła dopiero po 6 latach. Wcześniej wokół stadionu zaczęły powstawać obiekty treningowe dla pierwszego zespołu oraz akademii. Przebudowa została zamieniona na budowę nowego obiektu. Zwarta, jednopoziomowa konstrukcja otoczona nowoczesną fasadą z czarnej siatki ma być ukończona wiosną tego roku. Otwarcie stadionu może zbiegnąć się w czasie ze świętowaniem mistrzostwa Polski.

Dlaczego o tym wspominamy? Po awansie do Ekstraklasy Pogoń długo była uważana za klub bez ambicji z uwagi na powtarzający się scenariusz – awans do czołowej „ósemki”, gwarantujący utrzymanie w lidze, a następnie rozgrywanie siedmiu ostatnich spotkań jakby były to sparingi. Wielu piłkarzy traktowało Pogoń jako fajny klub, bez wielkiego ciśnienia na wynik, gdzie można było otrzymać na czas dobre pieniądze. Przed startem sezonu 2017/2018 szczecinianie zatrudnili obecnego trenera Lecha Poznań, Macieja Skorżę. Prezes Mroczek nazwał wówczas szkoleniowca największym transferem Pogoni, ale przygoda w Szczecinie, choć intensywna, była krótka. Pod wodzą Skorży Duma Pomorza zdobyła w 14 meczach zaledwie 9 punktów, a z Pucharu Polski odpadła po porażce z Bytovią Bytów. W tamtym czasie kibice mogli zostać odarci ze złudzeń. Na tym etapie rozgrywek z taką ilością punktów przez 20 lat tylko jedna drużyna zdołała wcześniej utrzymać się w lidze.

Następcą Skorży został On. Człowiek, który odmienił oblicze Pogoni niemal w każdym elemencie jej funkcjonowania. Współojciec sukcesu. Kosta Runjaić. Niemiec pochodzenia jugosłowiańskiego dostał od władz klubu wolną rękę. Jak bardzo? Od 6 listopada 2017 roku w kadrze pierwszej drużyny uchowało się zaledwie 4 zawodników: Hubert Matynia, Kamil Drygas, Aron Stasiak oraz jedyny, który ma jeszcze miejsce w wyjściowej jedenastce „Portowców”, Sebastian Kowalczyk. Runjaić z miejsca jasno przedstawił swoje zasady. Piłkarze już na starcie współpracy usłyszeli z ust szkoleniowca: „Nie musicie mnie kochać. Możecie mnie nienawidzić. Macie tylko wygrywać mecze.”. Kto nie chciał się podporządkować, padł ofiarą kadrowej rewolucji, która nie cofała ręki nawet przed koronowanymi głowami. Tak z Pogonią pożegnali się kreowani na liderów Adam Gyurcso i Dariusz Formella.

Sezon 2017/2018 został uratowany. Pogoń pod wodzą nowego szkoleniowca zajęła 11. miejsce, była wówczas szóstą najlepiej punktującą drużyną ligi i rosła z każdym rokiem. Ciągłość pracy trenera pozwoliła osiągnąć pewną stabilizację – kolejno 7., 6. i 3. miejsce w Ekstraklasie pokazuje progres granatowo-bordowych. W marcu ubiegłego roku niemiecki trener został rekordzistą klubu w liczbie meczów poprowadzonych na najwyższym szczeblu. Tym samym pobił ustanowiony 32 lata wcześniej wynik Eugeniusza Ksola. Zespół jest obecnie autorskim projektem Runjaicia i dyrektora sportowego Adamczuka, którzy systematycznie wzmacniają skład. Pogoń przestaje być ligowym średniakiem. W tym momencie to gwarancja określonego poziomu i walki o najwyższe cele.

„Portowcy” dysponują obecnie szeroką, jakościową kadrą. Tak naprawdę jedyną zagadką pozostają zmiennicy etatowego bramkarza, Dante Stipicy. Chorwat od prawie 3 lat nie opuścił żadnego ligowego spotkania Pogoni i należy życzyć mu dużo zdrowia. Nie wiadomo, jak może wyglądać defensywa szczecinian, gdy w bramce będą musieli stanąć Jakub Bursztyn lub Bartosz Klebaniuk, którzy w ligowych bojach na poziomie krajowej elity mają znikome doświadczenie. Stipica to krajowa czołówka wśród bramkarzy naszej ligi. Legitymuje się drugim wynikiem jeśli chodzi o procent meczów z czystym kontem w Ekstraklasie (po ponad 100 meczach 41,9%). Jest również drugi jeśli chodzi o procent obronionych strzałów – 76,7%. Jego udział w wysokim miejscu Pogoni jest nieoceniony.

Co ciekawe Duma Pomorza nie stoi obcokrajowcami tak jak jej ligowi rywale w walce o tytuł. Raków Częstochowa ma w kadrze szesnastu graczy z zagranicy, „Kolejorz”, Lechia Gdańsk i Radomiak po czternastu, zaś granatowo-bordowi zaledwie ośmiu. Na swoich pozycjach są oni kluczowymi zawodnikami, jak wspomniany wcześniej Stipica, napastnik Luka Zahović, lewy obrońca Luis Mata czy duet stoperów Kostas Trantafyllopoulos i Benedikt Zech. Stranieri stanowią jednak jedynie kręgosłup kolektywu Pogoni. Polacy skutecznie uzupełniają rozpędzoną maszynę Runjaicia. W czołówce klasyfikacji kanadyjskiej znajdują się Kamil Grosicki i Sebastian Kowalczyk. Rotacja w drugiej linii Pogoni jest spora, ale każdy z zawodników potrafi dorzucić swoje trzy grosze, jak choćby Michał Kucharczyk. „KuchyKing” połowę spotkań w tym sezonie zaczynał na ławce rezerwowych. Mimo to ma już na koncie 4 gole i asystę.

Zimą dużo mówiło się o transferze Kacpra Kozłowskiego, który zamienił Szczecin na angielskie Brighton (z którego został wypożyczony do lidera ligi belgijskiej). W jego miejsce pozyskany został Wahan Biczachczjan ze słowackiego Trenczyna. Ormianin ma znakomite wejście do Pogoni. Pomocnik „Portowców” w ośmiu meczach (sparingowych i ligowych) strzelił siedem bramek. Ósmej nie zaliczyła mu Ekstraklasa, traktując gola z ostatniego starcia ze Stalą Mielec jako samobójcze trafienie bramkarza Rafała Strączka. Wygląda na to, że może to być zmiana jeden za jeden. Punkt widzenia zmienia się jednak w kontekście statusu Kozłowskiego. Był on bowiem podstawowym młodzieżowcem Pogoni. Wobec absencji rehabilitującego się po kontuzji więzadeł Kacpra Smolińskiego, który był wyborem numer dwa jako młodzieżowiec, Kosta Runjaić pozostaje z dylematem na kogo stawiać wiosną. Na ten moment wygranymi obecnej sytuacji są Maciej Żurawski – najbardziej doświadczony wśród zawodników z rocznika 2000 i młodszych, oraz Mateusz Łęgowski. Obaj wiosną zanotowali już występ od pierwszej minuty. Dołączyć do nich może Mariusz Fornalczyk, mający za sobą kilka krótkich epizodów z ławki.

Terminarz sprzyja podopiecznym Kosty Runjaicia. Oprócz meczu z Lechią szczecinianie podejmą wszystkich rywali z czołówki na własnym terenie. Przed zespołem Pogoni być może najważniejszy mecz w historii. W najbliższej kolejce zmierzą się w hitowym meczu z wiceliderem, Lechem Poznań. Atutem „Portowców” będzie gra na własnym boisku i wysokie morale po wiosennym komplecie zwycięstw. W sobotnie popołudnie dowiemy się czy Duma Pomorza powiększy przewagę nad rywalami czy też jeszcze bardziej zagmatwa układ ligowej tabeli. Początek meczu o godzinie 15.

Related Articles