Skip to main content

Stambuł był już areną jednego epickiego finału Champions League. Czy dziś, 18 lat później, czeka nas kolejny mecz, który zapamiętamy na lata? O 21:00 pierwszy gwizdek sędziego Szymona Marciniaka, który rozstrzygać będzie starcie Interu Mediolan z Manchesterem City. Jedni i drudzy marzą, by znaleźć się w piłkarskim raju i zapisać swój rozdział w historii futbolu. Komu się uda?

Faworyt jest oczywisty – to Manchester City. Nie da się ukryć, że na papierze dwie strony drabinki Ligi Mistrzów nie wyglądały na równe. Manchester City po drodze do finału musiał eliminować RB Lipsk, Bayern Monachium i Real Madryt, podczas gdy Nerazzurri rozprawiali się z FC Porto, Benficą i Milanem. To tak jakby jedni wzięli taśmę profesjonalną, a drudzy postanowili, że zaśpiewają przy amatorskiej. Jednak dziś nikt nie będzie się zastanawiał, jak wyglądała droga do Stambułu. Dziś najistotniejszy będzie wynik końcowy. W końcu, jak ktoś kiedyś powiedział, finały się wygrywa, a nie gra.

Oczywiście w ciemno możemy założyć, jak będzie wyglądał ten finał. Przez znakomitą część spotkania przy piłce będą podopieczni Pepa Guardioli. To jest piłkarskie DNA tego trenera i każdy jego zespół nastawia się na długie utrzymywanie się przy piłce, wymienianie mnóstwa podań i tkanie ofensywnych ornamentów. Oczywiście, to co było barcelońską tiki-taką, przez lata pracy Katalończyka w Monachium i Manchesterze przechodziło różne modyfikacje. Generalnie fundament tej filozofii się jednak nie zmienia. Zespół ma dominować, a środkiem w realizacji tego celu jest posiadanie piłki. Interowi, który jest ewidentnym underdogiem, może to pasować. Mediolańczycy skupią się na obronie i będą szukali swoich szans w prostych rozwiązaniach – kontrach, długich piłkach na Edina Dzeko lub stałych fragmentach gry. Nie jest na pewno tak, że Inter nie ma żadnych atutów i znalazł się w finale przez przypadek.

Zresztą, doskonale o sile Interu świadczy końcówka sezonu, kiedy ekipa Simone Inzaghiego wygrała 11 z 12 ostatnich meczów. Dało to awans do finału Ligi Mistrzów, zwycięstwo w Pucharze Włoch oraz brązowy medal na finiszu Serie A. To już bardzo dużo, a jeśli dodatkowo uda się wygrać w Stambule, Inzaghi będzie noszony na rękach. A przecież były już momenty, kiedy był kontestowany. Ten sezon nie był wyłącznie pasmem sukcesów Nerazzurrich i pewnie kilka miesięcy temu kibice tego klubu scenariusz, który pisze się dziś, traktowaliby jako hurraoptymistyczny bądź po prostu bajkowy.

Podwójna korona i brązowe medale w lidze – to może się ziścić, jeśli wygra Inter. Z kolei Manchester City chce sięgnąć po potrójną koronę. Obywatele wygrali już ligę i krajowy puchar, a teraz czeka ich ostatni krok, by przejść do historii. Niewielu drużynom udawała się ta sztuka, a Citizens są o krok. W dodatku Guardiola może zostać pierwszym trenerem w dziejach, który dokona tej sztuki dwukrotnie – wcześniej zrobił to jako szkoleniowiec Barcy.

Wszyscy zachwycają się grą i wynikami Manchesteru City. Nic dziwnego. W ostatniej części sezonu drużyna z Etihad Stadium była jak walec, który rozjeżdżał każdą napotkaną przeszkodę. Fani Arsenalu łudzili się, że mogą świętować mistrzostwo, ale Citizens wybili im to z głowy. Kibice Bayernu i Realu liczyli, że ich ulubieńcy będą triumfować w Lidze Mistrzów. Gdy dochodziło do meczów z ekipą Guardioli, marzenia pękały jak mydlana bańka. Rewanż z Królewskimi to zresztą mecz, do którego odwołują się wszyscy. Pokaz futbolu, jaki zaserwowali wtedy Obywatele, jest najlepszą wizytówką Guardioli. Real wrócił do Madrytu pokonany 4:0, a to i tak nie jest wysoki wymiar kary, biorąc pod uwagę przebieg meczu i liczbę świetnych interwencji Thibault Courtoisa lub liczbę zmarnowanych okazji Erlinga Haalanda, jak kto woli.

Jednak skoro przy Norwegu już jesteśmy, to nie da się ukryć, że w przypadku triumfu Manchesteru City, będzie on w centrum uwagi. Przecież Guardiola od lat bezskutecznie próbuje wygrać Ligę Mistrzów. Rokrocznie coś stawało na przeszkodzie. Dwa lata temu dał się ograć w finale Chelsea Thomasa Tuchela. Czy gamechangerem okaże się właśnie Haaland, który wszedł do Premier League z buta? Norweski snajper pobił strzelecki rekord ligi, zdobywając 37 goli. Jest też liderem klasyfikacji strzelców w Lidze Mistrzów, a w całym sezonie strzelił 52 gole w 52 meczach. Trafia do siatki częściej niż co 80 minut. Te liczby są absolutnie obłędne. Czy to właśnie światowej klasy dziewiątka była brakującym ogniwem Citizens?

Oczywiście siły Man City nie można ograniczać do bardzo skutecznego Haalanda, bo na każdej pozycji są tam znakomici piłkarze. Kevin De Bruyne, Bernardo Silva, Ilkay Gundogan, Nathan Ake, Ruben Dias, Ederson – każdy z nich stanowił w tym sezonie trzon drużyny, która dziś wieczorem może sięgnąć gwiazd.

Ale doceniać trzeba też pracę Inzaghiego. On buduje znacznie mniej jakościowym materiałem. Czy którykolwiek z piłkarzy Interu miałby szansę załapać się do podstawowej jedenastki City? Może Barella, może Bastoni… Może. Ale pewnie nie. O sile ofensywy mediolańczyków stanowi m.in. Dzeko, którego na Etihad Stadium nie chciano już 8 lat temu. Bośniak gra jednak bardzo dobry sezon i posadził na ławce znacznie młodszego Romelu Lukaku. Zresztą, piłkarzy po przejściach i mocno zaawansowanych wiekowych w Interze nie brakuje. Inzaghi zbudował ciekawą mieszankę, w której jest miejsce zarówno dla weteranów, jak i znacznie młodszych, utalentowanych graczy, jak wspomniany Bastoni.

W centrum dzisiejszych wydarzeń na Atatürk Olympic Stadium znajdzie się Szymon Marciniak. Jednocześnie stanie się dopiero drugim w historii arbitrem, który poprowadzi w jednym sezonie finał Ligi Mistrzów i finał Mistrzostw Świata. Dołączy do ekskluzywnego grona z innym łysolem – Howardem Webbem. Za Marciniakiem trudne dni, spowodowane absurdalną aferą z Konfederacją w tle. Mamy nadzieję, że Polak zresetuje głowę i poprowadzi ten mecz nie gorzej niż grudniowy finał mundialu w Dosze.

Możesz też przeczytać zapowiedź finału w liczbach – TUTAJ

lub tekst o najlepszych finałach Ligi Mistrzów w historii – TUTAJ.

Related Articles