Nie spodziewaliśmy się ani wygranej Legii z Betisem, ani tym bardziej sukcesu Jagiellonii w Kopenhadze. Czwartkowy wieczór dla polskich klubów w Lidze Konferencji był jednak niezwykle udany. W niedzielny wieczór dwóch szczęśliwców już nie będzie, bo dojdzie do bezpośredniej konfrontacji Jagi z Legią na stadionie mistrzów Polski.
Bez wątpienia jest to szlagier 11. kolejki i jeden z ważniejszych meczów w tej rundzie, który odpowie nam na szereg pytań. Dziś Jagiellonia ma 21 punktów i jest tylko 4 oczka za prowadzącym Lechem. Białostoczanie mają prawo myśleć o kolejnym mistrzostwie, choć wciąż wydaje się to scenariusz bardzo mało prawdopodobny. Legia ma tylko 15 punktów w dorobku – 10 oczek straty do Lecha i 6 do swojego niedzielnego przeciwnika. Dla stołecznej ekipy cel na ten sezon był tylko jeden – bardzo jasno postawiony przez samego trenera Goncalo Feio – mistrzostwo Polski. Dziś napisanie, że nie ma już to szans byłoby nadużyciem, ale Legia jest naprawdę daleko od realizacji tego celu. Na dziś dużo poważniejsi kandydaci to obok Lecha oczywiście Raków i rzeczona Jaga.
Jeśli Jagiellonia wygra niedzielny mecz, jej przewaga nad Legią wzrośnie do 9 punktów i niewykluczone, że zespół z Warszawy będzie miał 13 punktów do Lecha, który w sobotę gra z byłym klubem Feio, czyli z Motorem. Kolejorz jest rzecz jasna wyraźnym faworytem w tym meczu. I jeszcze kilka dni temu wróbelki w piłkarskim środowisku ćwierkały, że dla portugalskiego trenera Legii mecz w Białymstoku może być meczem o życie. Ewentualna porażka lub nawet remis mogą oznaczać koniec pracy Feio w Warszawie. Czy czwartkowe zwycięstwo z Betisem coś w tej kwestii zmienia? Tego nie sposób przewidzieć, szczególnie że i dyskusje o „meczu o życie” to jedynie niesprawdzone plotki. Być może Dariusz Mioduski ma znacznie większy kredyt zaufania do swojego szkoleniowca i wcale nie ma zamiaru warunkować jego dalszej pracy wynikiem meczu w stolicy Podlasia.
O swoją robotę martwić się nie musi na pewno Adrian Siemieniec. Trener mistrzów Polski wyszedł ze sporego kryzysu. W sierpniu jego drużyna przegrała sześć kolejnych meczów, tracąc w nich łącznie 19 goli. To był horror, choć trzeba pamiętać, że cztery z tych sześciu spotkań to europejskie rozgrywki i dwumecze z Bodo/Glimt oraz Ajaksem. Wydawało się wtedy, że mistrzowie Polski wpadli jednak w takie oko cyklonu, z którego już się nie wykręcą i sezon w lidze również trzeba będzie spisać na straty. Wszystko się jednak wyprostowało – białostoczanie wygrali cztery ostatnie mecze (trzy w lidze, jeden w Lidze Konferencji). Cieniem kładzie się jedynie wrześniowa klęska przy Bułgarskiej, gdy Lech – podobnie jak Ajax, Bodo czy Cracovia – obnażył słabość defensywy Jagiellonii, fundując przyjezdnym pięciobramkowy bagaż. Z Motorem i Piastem udało się jednak zagrać na zero z tyłu, a w Kopenhadze, pomimo wyraźnej przewagi gospodarzy, stracić tylko jedną bramkę.
Spotkanie Jagi z Legią zapowiada jednak kolejny grad goli, przynajmniej patrząc na krótką perspektywę historyczną – w ostatnich pięciu bezpośrednich konfrontacjach tych zespołów obejrzeliśmy aż 21 trafień, czyli średnio ponad 4 na jeden mecz. Brzmi naprawdę obiecująco.
Z perspektywy postronnego kibica niedzielny szlagier 11. kolejki to również szansa na obejrzenie w akcji trzech piłkarzy powołanych przez Michała Probierza do reprezentacji Polski na zbliżające się mecze z Chorwacją i Portugalią. W kadrze znalazł się Mateusz Skrzypczak z Jagiellonii oraz Bartosz Kapustka i Max Oyedele z Legii. Szczególnie zaskoczyło powołanie dla tego ostatniego, który dopiero rozpoczyna regularne granie w Legii, ale już zyskał uznanie w oczach selekcjonera. Mocno chwali go również trener Feio. Po dwóch udanych występach w dwóch ostatnich spotkaniach, Oyedele jest pewniakiem do gry w wyjściowym składzie w meczu z mistrzami Polski. Warto przyglądać się zawodnikowi, który szkolił się w Manchesterze United.
Spotkanie – jak na szlagier Ekstraklasy przystało – poprowadzi najlepszy polski arbiter, Szymon Marciniak. Początek w niedzielę o 20:15.