
Dziś nasz eksportowy duet, czyli Lech Poznań i Legia Warszawa, rusza do boju, stawką którego będzie faza grupowa Ligi Europy. Na dzisiejsze możliwości polskiej piłki klubowej awans do grupy w tych rozgrywkach jawi się jako szczyt marzeń. Pora więc te marzenia spełnić i to w dwójnasób. Lech zagra na wyjeździe z Charleroi, a Legia u siebie z Karabachem. Obyśmy wieczorem mogli powiedzieć, że czeka nas jeszcze przynajmniej sześć bardzo emocjonujących czwartków.
Pierwsi na boisku pojawią się Lechici, którzy swój mecz w Belgii rozpoczną już o 19:00. Póki co Kolejorz zachwyca w eliminacjach do Ligi Europy. Trzy mecze, trzy zwycięstwa, jedenaście bramek strzelonych, ani jednej straconej. Pamiętajmy jednak, że to droga do celu i jeśli dziś poznaniacy wyłożą się na Belgach, to dotychczasowe zwycięstwa z Valmierą (Łotwa), Hammarby (Szwecja) i Apollonem (Cypr) okażą się mało istotną, choć miłą przygodą. Prawdziwe pieniądze do zgarnięcia są dopiero w fazie grupowej, konkretne punkty do rankingu UEFA także. Choć przy ostatnich wyczynach polskich klubów w Europie nawet tymi "ochłapami", które już wspólnymi siłami wywalczyły Lech, Legia i Piast, nie można pogardzić. Tak czy owak – dopiero wygrana z Charleroi będzie ukoronowaniem drogi i starań Kolejorza. W dodatku byłoby to trzecie z rzędu wyjazdowe zwycięstwo, bo pech chciał, że Lech już z Hammarby i Apollonem musiał radzić sobie w delegacjach. Oby trend udanych występów poza Bułgarską się utrzymał.
Lech w weekend, podobnie jak Legia, pauzował w lidze. Mecze naszych aspirantów do Ligi Europy zostały przełożone decyzją władz Ekstraklasy. Był czas na regenerację i odpowiednie przygotowanie do kluczowych meczów. Wcześniej podopieczni Dariusza Żurawia w lidze zawodzili. W czterech meczach uzbierali marne pięć punktów, jednak krytykę odsuwali od siebie udanymi występami na arenie międzynarodowej. Tymczasem dzisiejszy rywal Lecha sezon ligowy w Jupiler League zaczął znakomicie – od sześciu kolejnych zwycięstw. W poprzedniej rundzie kwalifikacyjnej po dogrywce ograł zaś Partizan Belgrad. W niedzielę lider tabeli ligi belgijskiej zremisował wprawdzie z czerwoną latarnią, Excelsiorem Mouscron, ale pozostał na czele. Mówiąc krótko – zanosi się na wymagający, trudny mecz dla ekipy ze stolicy Wielkopolski. Lech nie jest faworytem.
Na spacerek nie powinna liczyć też Legia Warszawa. W zespole mistrzów Polski swój drugi mecz w roli trenera zaliczy Czesław Michniewicz. Ten pierwszy przypadł na domową rywalizację z kosowską Dritą. Legia jest w losowaniach "dzieckiem szczęścia" – z Karabachem znów zagra przed własną publicznością. Wróć – u siebie. Publiczności przecież na meczach nie uświadczymy. Z Dritą było dość gładkie zwycięstwo 2:0. Czy z doświadczonymi i ogranymi w pucharach Azerami uda się to powtórzyć? Michniewicz miał tydzień na skupienie się na wyłącznie jednym celu. Czy to wystarczyło?
Wprawdzie Legia uchodzi za faworyta tego meczu, ale trzeba pamiętać, że w ostatnich latach warszawski klub odbijał się od pucharowych rywali boleśnie, a fazy grupowej żadnych z rozgrywek nie był w stanie sforsować. Wstydliwe porażki z teoretycznie dużo słabszymi rywalami stały się chlebem powszednim. Nawet tegoroczna przygoda nie jest niczym wybitnym. Udało się ograć słabiutkie drużyny Linfield i Drity (1:0 i 2:0), a do tego doszła porażka z cypryjską Omonią. Wszystkie te mecze Legia grała u siebie. Tymczasem Karabach od siedmiu lat regularnie melduje się w fazie grupowej europejskich pucharów. Dzięki temu Azerowie dziś mogą pochwalić się lepszym rankingiem klubowym niż Legia. Ot, znak czasów. Czasów, które trzeba by zmienić, ale bez podwójnego awansu dziś będzie o to ciężko.
Żeby było jeszcze poważniej – Karabach już dwa razy eliminował polskie drużyny z Ligi Europy. 10 lat temu w III rundzie kwalifikacyjnej ograł krakowską Wisłę, wygrywając zarówno w Krakowie, jak i u siebie. Trzy lata później w II rundzie mierzył się z Piastem. Obie drużyny wygrały swoje domowe mecze po 2:1, ale w Gliwicach w dogrywce zwycięską bramkę na wagę awansu zdobyli Azerowie.
Rozgrywek ligowych dzisiejszy przeciwnik Legii, podobnie jak sama Legia, nie zaczął zbyt udanie. Po czterech kolejkach klub z Baku legitymuje się bilansem 1-2-1. Bez rewelacji. Różnica jest taka, że w Legii pierwszy, a najpóźniej drugi kryzys kończy się zawsze tak samo – zmianą trenera. W Karabachu od 12 lat szkoleniowiec jest ten sam – to Qurban Qurbanov, który zaczął pracę w "kaukaskiej Barcelonie" w wieku 36 lat.
W zgodnej opinii znawców tamtejszego futbolu, Karabach ma w tym sezonie jeden ze słabszych składów na przestrzeni ostatnich lat. Legia, przynajmniej w teorii, powinna sobie poradzić z przeciwników, zwłaszcza że znów gra u siebie, a trener Michniewicz to przecież zadaniowiec, który na każdy mecz przygotowuje swoją strategię. Start spotkania przy Łazienkowskiej o godzinie 20:00. Czy o 22:00 będziemy mogli pochwalić się dwoma drużynami w fazie grupowej, jedną, a może znów obejdziemy się smakiem europejskiej rywalizacji?