Skip to main content

Dla polskich kibiców to był słodko-gorzki wieczór z Ligą Konferencji. Raków Częstochowa znów zachował czyste konto i przywiózł ze Słowacji dwie bramki zaliczki, a Lech Poznań zaliczył dużą kompromitację z mistrzem Islandii.

Spartak Trnava – Raków Częstochowa 0:2
Pół żartem pół serio… był to dla Rakowa kolejny mecz Ekstraklasy. W słowackiej drużynie sporo znajomych twarzy z naszej ligi. Samuel Stefanik grał w Podbeskidziu i Termalice i uzbierał ponad 100 spotkań. Sporo pograł Martin Bukata w Piaście Gliwice, a Roman Prochazka potrafił błyszczeć w Górniku Zabrze. Trzy gole dla Zagłębia Lubin strzelił Erik Daniel, a z Radomiaka powędrwał na Słowację jedyny Polak w tym zestawieniu byłych ekstraklasowiczów – Miłosz Kozak. Oprócz tego w klubie z Trnavy występują: Dobrivoj Rusov, Lubos Kamenar i Martin Miković. Pięciu zawodników z tej paczki (Bukata, Prochazka, Miković, Daniel i Stefanik) zagrało z Rakowem.

Sprawa wyglądała tak, że gospodarze byli po prostu gorsi i nie stworzyli praktycznie żadnej groźnej okazji, oprócz strzału w słupek, który i tak kontrolował Trelowski. Bliżej było tu do wyniku 3:0 (choćby strzał Kochergina) niż 2:1. Bohaterem został oczywiście Ivi Lopez, bo kto inny? Dość szczęśliwie wykończył składną akcję polskiej drużyny, a w drugiej sytuacji wykorzystał rzut karny po faulu na Wdowiaku. Hiszpan to najważniejszy zawodnik wicemistrzów Polski. Asysta w Superpucharze, po golu z Astaną i Stalą Mielec, a teraz dublecik ze Spartakiem Trnava. Mógł mieć nawet i hat-tricka, bo jeszcze w pierwszej połowie przedryblował jednego, drugiego obrońcę i uderzył z lewej nogi. Szkoda, że w środek bramki, choć bramkarz i tak miał kłopot. Raków gra w pucharach jakby nie był polskim zespołem.

Vikingur – Lech Poznań 1:0
Dla Lecha pocałunek pucharów jest za to okrutny. Mają łatwą drabinkę, a kompletnie nawalili w pierwszym spotkaniu. Nie dało się na nich patrzeć. Klepanie dla samego klepania, brak jakichkolwiek konkretów, a najlepsza sytuacja mistrza Polski z pierwszej połowy to przypadkowy ping-pong w polu karnym Islandczyków, który zakończył się kontrą 19-letniego Sigurpalssona. Nastolatek poośmieszał wszystkich po kolei. Uciekł Kalstroemowi, kiwnął Velde, Pereirę i uderzył po długim rogu, że Bednarek nie miał najmniejszych szans. Do przerwy mieliśmy więc sensację, ale jeszcze bardziej żałosne dla Lecha jest to, że 2-3 inne groźne okazje to także zasługa Islandczyków. Nie za wiele się działo, ale Bednarek chociaż pobrudził rękawice, za to Ingvar Jonsson mógł sobie poleżeć w bramce.

W drugiej połowie Lech przycisnął, ale tylko przez kilka minut. Potem prezentował się może i nawet żałośniej. Był strzał Joao Amarala, a później poprzeczka Velde, ale to właśnie w pierwszych pięciu minutach drugiej połowy. Kiedy wydawało się, że wyrównanie jest kwestią czasu, to Lech… stanął i już przestało się dziać. Za to ruszył i dużo groźniej atakował Vikingur, który dążył do zdobycia drugiej bramki. Wymowne, że komentujący to spotkanie “na dwójce” Robert Podoliński musiał cieszyć się ze złych decyzji islandzkich zawodników, bo najpierw przeszkodzili sobie przy uderzeniu z główki, a później Viktor Orlygur Andrason postanowił sam strzelać, zamiast podawać i dzięki temu nadal było tylko 1:0.

Jak wygrać mecz, skoro oddaje się tylko jeden celny strzał na bramkę i to w koszyczek bramkarza? No właśnie. Mikael Ishak taki oddał dopiero w 78. minucie. Niech to będzie podsumowaniem jakże żałosnego występu Lecha Poznań w III rundzie. Na szczęście ma tylko jedną bramkę do odrobienia, bo mogło być gorzej…

Related Articles