Spieszmy się kochać fazę grupową Ligi Mistrzów, bo to już ostatnia. Od przyszłego sezonu będą zupełnie inne zasady, w tym jedna ogólna tabela dla 36 drużyn.
To ostatnie takie losowanie, gdzie wyciągane są kulki z nazwami poszczególnych klubów i dopasowywane do ośmiu grup. Od sezonu 2024/25 powiększona zostanie liczba uczestników do 36, a tabela będzie przypominać… jedną wielką ligę. Każdy klub w tej fazie rozegra nie sześć spotkań (mecz-rewanż), a dziesięć (wszystkie z różnymi rywalami). TOP8 przejdzie bezpośrednio do 1/8 finału, a miejsca 9.-24. powalczą o osiem kolejnych przepustek. Faza grupowa jest nam znana od bardzo długich czasów i wszyscy się do niej przyzwyczailiśmy. Cztery drużyny, mecz i rewanż, sześć spotkań, podział na koszyki i potencjalny jeden wielki hit w konkretnej grupie. To już ostatnia taka edycja. Trzeba będzie się odzwyczaić.
Jedna grupa wyróżnia się spośród pozostałych. Jest to grupa F, w której hit będzie gonił kolejny hit. Paris Saint-Germain, Borussia Dortmund, Milan i Newcastle United. Gdyby tak prześledzić grupy z poprzednich edycji, to ta wydaje się jedną z najsilniejszych w całej historii. Rok temu był Inter, Bayern i Barcelona, ale brakowało im czwartego do brydża, bo Victoria Pilzno to nie ten poziom renomy. Dwa sezony temu z kolei mieliśmy: Liverpool, Atletico, Milan i Porto, jednak to wydaje się wciąż mniej ekskluzywny zestaw niż tegoroczny. Robotę robi Newcastle, które wraca do Ligi Mistrzów po wielu latach, dlatego ich współczynnik był bardzo niski. Jak na ekipę z czwartego koszyka, są to siłacze. Zwykle było tak, że gdy nawet w grupie zabrały się trzy silne drużyny, to czwarta odstawała, jak choćby Slavia Praga od Interu, Barcelony i Borussii Dortmund w 2019/20.
Jest kilka grup, w których mocarze muszą tylko i wyłącznie podbić pieczątkę. Trudno się spodziewać, by Manchester City miał kłopot z pokonaniem Lipska, Crvenej Zvezdy Belgrad i Young Boys Berno. Los był wyjątkowo łaskawy dla podopiecznych Guardioli. Chyba łatwiejszego zestawu jeszcze nigdy nie mieli. Mogą sobie pograć zmiennicy. Podobną sytuację ma Barcelona, choć rywali nieco lepszych. I tak powinna zmazać plamę po zeszłorocznym występie. FC Porto, Szachtar Donieck i Royal Antwerp to nie powinni być wymagający przeciwnicy. Mogą sprawić trudność w pojedynczym spotkaniu, ale Barca może mieć spokojną głowę. To grupy, w których faworyt ma do podbicia urzędową pieczątkę.
Interesująca pod względem nieprzewidywalności może okazać się grupa E: Feyenoord, Atletico, Lazio, Celtic. Szkoci na końcu? Nie ma co się zakładać, bo można ten zakład łatwo przegrać. Na dziś trudno w ogóle wytypować, kto w ogóle z tej grupy wyjdzie. Holendrzy się osłabili, przede wszystkim sprzedali Kokcu do Benfiki, czyli największą gwiazdę. Za te pieniądze zrobili kilka zakupów w okolicach siedmiu-dziewięciu milionów euro. Bardzo podobna sytuacja w grupie D: Benfica, Inter, Red Bull Salzburg oraz Real Sociedad. Finalista zeszłorocznej edycji z nieco zmienionym składem (nie ma Dzeko, Lukaku, Brozovicia, Onany a jest Sommer, Thuram, Pavard czy Cuadrado). Benfica poczyniła bardzo konkretne ruchy na rynku transferowym, imponujące na skalę Europy. Salzburg i Sociedad to solidne marki, choć liga hiszpańska cierpi na ogólny kryzys finansowy. Zawodnicy z tamtej ligi uciekają, bo Tebas zaciska pasa i każde wydane euro jest oglądane z obu stron.
Fanom Manchesteru United mogą zaszklić się oczy, widząc za rywala Bayern Monachium, bo to oczywiście odniesienie do słynnego finału z 1999 roku. Napoli też będzie miało w swojej grupie jeden ogromny hit. Pojedzie na Santiago Bernabeu, a Real Madryt przyjedzie na stadiom imienia Diego Armando Maradony. Arsenal powinien sobie poradzić z wyrachowaną i defensywną Sevillą, dużo słabszym niż rok temu Lens oraz PSV Eindchoven. Na pewno z największą ekscytacją będziemy śledzić sytuację w grupie F. Jest ona absolutnie mocarna.