Znamy już 17 z 18 uczestników przyszłego sezonu w Ekstraklasie. Pora poznać ostatniego, choć niekoniecznie najgorszego. W finale pierwszoligowych baraży obejrzymy ŁKS Łódź i Górnik Łęczna. Dla jednych i drugich zwycięstwo oznaczać będzie powrót do elity. W przypadku łodzian, którzy są faworytami spotkania, byłby to powrót po raptem rocznym rozbracie.
Za ŁKS-em dziwny sezon w I lidze. Po spadku mało kto sądził, że ekipa z Alei Unii będzie w stanie błyskawicznie wrócić do Ekstraklasy. Misję tę powierzono trenerowi, który prowadził zespół z momencie spadku, czyli Wojciechowi Stawowemu. Z początku wydawało się, że ciągłość pracy i warsztat trenera dadzą znakomite efekty, bo ŁKS rozpoczął rozgrywki bardzo udanie. Dopiero w 8. kolejce łodzianie po raz pierwszy stracili punkty, bezbramkowo remisując z Arką Gdynia. Trzy kolejne mecze to znów trzy zwycięstwa. Końcówka jesieni wyglądała jednak tak, jakby ktoś spuścił powietrze z kół dobrze rozpędzonej maszyny. Ostatnie mecze to głównie porażki i powrót do Ekstraklasy zaczął się komplikować. Wzlotów i upadków nie brakowało także wiosną. W marcu z fotelem trenera pożegnał się Wojciech Stawowy, a zastąpił go dobrze znany choćby z Jagiellonii Ireneusz Mamrot.
Jednak na początku czerwca okazało się, że Mamrot tęskni za Białymstokiem. Postanowił skorzystać z oferty ekstraklasowego klubu, stawiając ŁKS w bardzo niewygodnej sytuacji. Pierwszą drużynę przejąć musiał więc ledwie 33-letni Marcin Pogorzała, który wcześniej pracował w klubie jako asystent. Już pod jego batutą łódzka kapela pokonała Bruk-Bet Termalicę, a także zremisowała z GKS Tychy. Te rezultaty pozwoliły utrzymać się na miejscu barażowym. Nie udało się jednak wyprzedzić Arki i półfinał rozgrywany był w Gdyni. Bramka Pirulo w 64. minucie okazała się złotym golem, na wagę finału. W tym ŁKS zagra przed własną publicznością, bo rywalem będzie najniżej notowany barażowicz – Górnik Łęczna.
Łęcznianie także pisali w tym sezonie ciekawą i zaskakującą historię. Nie było wprawdzie perypetii na ławce trenerskiej, gdzie pozycja Kamila Kieresia wydaje się bardzo mocna. Były za to zwroty akcji na boisku. Górnik po udanej jesieni zajmował 2. miejsce w tabeli, mając tyle samo punktów co Łódzki Klub Sportowy. Na dodatek pojawiła się spora szansa na awans do półfinału Pucharu Polski, bo drabinka wydawała się przystępna. W 1/8 finału lepsza okazała się jednak Arka. To nie było jednak najgorsze. Z pierwszych sześciu meczów rundy wiosennej I ligi łęcznianie wygrali aż cztery – zapowiadało się na udaną wiosnę, być może zakończoną bezpośrednim awansem. Potem jednak drużyna z Lubelszczyzny nie odniosła zwycięstwa w żadnym z kolejnych dziewięciu meczów! Sześć z nich kończyło się remisami, a ciułanie punktów okazało się na wagę złota. W dwóch ostatnich kolejkach sezonu zasadniczego Górnik wygrywał i uratował pozycję barażową.
W starciu z 3. drużyną sezonu, GKS Tychy, Górnik długo przegrywał 0:1. Gospodarze bramkę zdobyli już w 3. minucie. Ekipa Kieresia straty odrobiła… 84 minuty później. Tym niemniej udało się doprowadzić do dogrywki, a następnie do konkursu rzutów karnych. W tych lepiej spisali się gracze Górnika. Tym samym dziś o 20:40 na stadionie przy Alei Unii w Łodzi czeka ich finał walki o Ekstraklasę. Górnik ostatnio był w niej w sezonie 16/17.
Znamy już terminarz Ekstraklasy na nowy sezon. ŁKS lub Górnik na inaugurację zagra u siebie z Cracovią. Ten mecz już za nieco ponad miesiąc. Dziś wieczorem dowiemy, że czy Pasy czeka wycieczka do centralnej Polski czy na Lubelszczyznę.